Łowcy VIP-ów i innej zwierzyny
Na polowaniu każdy podchodzi innego zwierza. Jedni zasadzają się na dzika, drudzy na jelenia, zająca czy bażanta, niektórzy wreszcie na cel biorą VIP-a. Bardzo Ważną Osobę, która ze względu na rozległe wpływy towarzyskie, polityczne i biznesowe jest zdobyczą cenniejszą niż 120-kilogramowy dzik.
W Polskim Związku Łowieckim zarejestrowanych jest ponad sto tysięcy myśliwych, skupionych w 2506 kołach. W województwie łódzkim kół jest 166, a myśliwych 5593. Są wśród nich politycy, biznesmeni, samorządowcy, prawnicy, lekarze.
Wielu z nich na łono przyrody wyrusza tylko dla samego z nią kontaktu, względnie po to, by raz do roku ustrzelić zająca. Polowanie pełne jest jednak podtekstów. Na polowaniu, na wszystkich szczeblach i w każdej niemal materii, kwitnie w najlepsze lobbing. Można dogadać kontrakt stulecia, wejść w lokalną koalicję albo znaleźć fundusze na gminną salę gimnastyczną.
Lobbing przy ognisku
Łódzki polityk, VIP A o szerokich koneksjach i niemałych wpływach, był wielokrotnie podchodzony przez lobbystów, odkąd tylko zaczął piastować ważne funkcje we władzach miasta i województwa. Według niego mechanizm jest prosty: ludzie, którzy dostają się na jakiś stołek, w ciągu kilku tygodni znajdują na biurku zaproszenie od koła łowieckiego albo przynajmniej propozycję przyjemnego weekendu ze strzelbą na ramieniu.
– Koło nie skupia się tylko na polowaniu. W miłej atmosferze, przy ognisku z kiełbaskami, przy wódeczce, wiele osób próbuje ugrać różne korzyści. Silnie lobbuje na przykład potężna firma państwowa związana z lasami (wszystko to dzieje się przecież w lasach) i samymi kołami, która szuka wśród ludzi na stanowiskach pomocy we wpompowaniu do firm meblarskich ukraińskiego drewna z okolic Czarnobyla – mówi VIP A.
VIP B, przedsiębiorca budowlany, dodaje, że ta sama firma jest bardzo zainteresowana jak największą liczbą członków kół, gdyż wyciąga niemałe zyski, pośrednicząc de facto w sprzedaży broni myśliwskiej.
Przy ognisku w ogóle pojawia się wiele ryzykownych koncepcji.
– Mam nadzieję, że dzięki wspólnym polowaniom z samorządowcami cena gruntu, który chcę kupić, będzie znacznie mniejsza – mówi VIP B. O kuchni skutecznego lobbingu wspomina lakonicznie: – Wiadomo: żubrówka, męska przygoda na łonie natury, wspólny śpiew, pijackie obiecanki.
– Pewnie, że mnie podchodzili – mówi Roman Jagieliński, piotrkowski poseł Partii Ludowo-Demokratycznej. Ma 35 lat doświadczenia w polowaniu, strzela głównie w Regnach, w kole 417, ale jego kołem macierzystym jest „Czajka” w Łodzi. – Kto podchodził? Proszę wybaczyć… Każdy szuka jakiegoś kontaktu, punktu zaczepienia, więc zaprasza na polowanie. Ale ja mam czujność rewolucjonisty. Ufam ludziom, jednak zawsze się pilnuję. Jeśli podejrzewam, że chodzi o lobbing, to nie przyjmuję propozycji.
Nie wiadomo, jak w takiej sytuacji zachowują się Sławomir Juszczyk, były wicewojewoda łódzki i Krzysztof Panas, kiedyś prezydent Łodzi, teraz prezes Narodowego Funduszu Zdrowia. Choć z łowieckiej pasji są szeroko znani, o swoich polowaniach rozmawiać nie chcieli.
Skutki picia wódki
Spotkania na łowach, bardzo intratne dla niektórych, dla innych mogą się okazać zgubne. – To jest podejrzane, jeśli ktoś mnie mało zna, a tu nagle bardzo zabiega, żebym przyjechał do niego na polowanie – mówi Stanisław Witaszczyk, członek Zarządu Województwa Łódzkiego.
– Często dostaję zaproszenia, ale raczej odmawiam, zwłaszcza jeśli nie znam wszystkich uczestników imprezy. Ktoś może coś nieodpowiedniego powiedzieć, a ja znajdę się akurat w jego towarzystwie… Człowiek jest narażony na plotki, to może być miejsce różnych rozgrywek politycznych. Staram się nie stwarzać podtekstów, polować tylko w gronie dobrych znajomych, kiedy wiem, że nie będzie z tego problemów.
Witaszczyk należy do Polskiego Stronnictwa Ludowego, a od 1996 roku także do koła w Przedborzu Leśnym. Koło ma ponad stu członków, przedstawicieli wolnych zawodów, biznesmenów, „zwykłych ludzi”, oraz byłego wicemarszałka Sejmu Adama Struzika z PSL. W tak zaufanym gronie myśliwi nie uciekają oczywiście od uciech życia poza domem.
– Pociąga mnie w tym wszystkim tradycja, rytuał i kontakt z naturą. Polowanie traktuję jako towarzyskie spotkanie. Lubię wieczorne spotkanie, dobry bigos, kiełbaskę suszoną, wspólne śpiewy, kieliszek żubrówki – mówi Witaszczyk.
Oczywiście pije się dopiero wieczorem, rano jest to zabronione i wbrew tradycji. U Witaszczyka w kole są ludzie na poziomie i takie rzeczy się nie zdarzają. W kołach, w których bywa Jagieliński, kultura w ogóle się ostatnio mocno zmieniła.
– Kiedyś ludzie więcej pili. Nie musieli w poniedziałek iść do pracy, można było zwołać egzekutywę i radzić.
Koła są, rzecz jasna, różne. Mówi VIP C, przedsiębiorca tekstylny spod Łodzi, prawie 40 lat, z czego 7 w kole pod Sieradzem:
– Czasem trochę podrepczemy po lesie, mało kto z nas ma sumienie, żeby do jakiegoś zwierzęcia strzelić. Natomiast wieczorem polowanie kończy się zazwyczaj libacją. Raz na jakiś czas zachłystujemy się wolnością. W lesie możemy sobie pozwolić na zachowania, jakie nie przystoją szanowanym członkom miejscowej elity. Jakie? No… możemy się spić do nieprzytomności, zrzygać w krzaki, podrzeć gębę. Czasem sobie postrzelamy do śnieżnych bałwanów. Do zwierząt to nie. Zwierzęta to właściwie trzeba chronić nawet…
Myśliwi wcale nie zabijają
– Polski Związek Łowiecki prowadzi działalność społeczną, ochrania zwierzęta – przekonuje Stanisław Olas, przewodniczący Sejmiku Województwa Łódzkiego, od 1967 roku w kole nr 22 „Słonka” w okręgu sieradzkim, sam nie strzela. – Dokarmiamy zwierzynę w lesie zwłaszcza zimą, w okresie mrozów i śnieżycy. Grudzień i styczeń to najtrudniejszy okres dla jelenia, bażanta, kuropatwy czy zająca.
– 14 grudnia jadę na zające do Kazimierza Wielkiego, oczywiście, pod warunkiem że będzie mróz – Roman Jagieliński tłumaczy, dlaczego grudzień jest najtrudniejszym miesiącem dla zająca. (Na to polowanie nie pojedzie, bo spadł z konia i leży w szpitalu).
– Najbardziej pasjonująca działalność kół – kontynuuje Olas – to spotkania z młodzieżą, podczas których politycy, lekarze, adwokaci opowiadają, jak młody człowiek powinien chronić to, co jeszcze jest żywe. Prosimy, aby dzieci uświadamiały rodziców, że nie wolno spuszczać psów z łańcuchów, bo te pożerają młode zające, bażanty czy kaczki. Aby informowały o zasadach poruszania się pojazdami mechanicznymi, bo często zdarza się, że traktorzyści zajeżdżają bażancice, które siedzą na jajach. W zamian za ocalenie tych zwierząt my w nagrodę dajemy dzieciom piłki, siatki i dyplomy.
Według Olasa, w kołach ważna jest też „wpółpraca międzynarodowa”. Przekonuje, że dzięki „racjonalnej gospodarce zwierzyną” są w województwie koła, które mają jej sporo i mogą zapraszać myśliwych z zagranicy. Przyjeżdżają Włosi, Francuzi, Holendrzy, którzy takiej zwierzyny u siebie nie mają. Za rogi jelonka płacą 5 tysięcy złotych i odjeżdżają, zostawiając na naszej ziemi skórę i mięso.
– W wyniku takich odstrzałów selekcyjnych koło ma pieniądze na dalszy rozwój zwierzyny. Oczywiście polujemy z rozwagą, żeby stanu nie uszczuplić, na tyle, żebyśmy w następnych latach nie musieli zrezygnować w ogóle z tego przyjemnego hobby – Olas pokazuje zdjęcia śniadych łowców znad Morza Śródziemnego w triumfalnych pozach stojących nad ustrzelonymi jeleniami.
Na wszelki wypadek, żeby Włochom, Francuzom oraz samym autochtonom nie zabrakło celów, koło społecznie, ze składek członkowskich, dokupuje brakujące bażanty, kuropatwy i daniele w ośrodkach hodowlanych i wpuszcza je do swoich łowisk.
Myśliwemu nie podskoczysz
Struktura wielu kół jest zaskakująco podobna. Samorządowiec, lekarz, adwokat… Jak mówią znawcy tematu, nie jest to przypadek.
VIP D, prokurator, wspomina, że kiedy przeniesiono go do innego miasta, po dwóch miesiącach miał już kilka zaproszeń od kół. Był zdziwiony, bo nie potrafi nawet za dobrze strzelać. Szybko jednak dowiedział się, że w każdym kole powinien być restaurator, który załatwi katering, biznesmen fundujący wódę i wysoko postawiony policjant, na widok którego szeregowy funkcjonariusz się skuli, gdy przyjedzie do pijackiego postrzału. Jeśliby się nie skulił, pozostaje ostateczność – prokurator, który ukręci całą sprawę.
Z zawiadomienia do Prokuratury Rejonowej w Skierniewicach złożonego przez Zbigniewa Rzeszotarskiego de Lehndorffa, potomka rodziny ziemiańskiej, teraz właściciela dworku i parku wokół niego: „Zobaczyłem nadjeżdżających kilka samochodów. Zacząłem im robić zdjęcia. Z czerwonego pick-upa wyskoczył uzbrojony w dubeltówkę myśliwy, który wycelował do mnie, krzycząc: Zabiję cię skurwysynu! (…) Rzucił się na mnie i wybił mi z rąk aparat fotograficzny. Poczułem od niego wyraźną woń alkoholu. Przez cały czas myśliwi zachowywali się bardzo wulgarnie i agresywnie. Na moją uwagę, że naruszyli prywatną własność, polując w moim parku, w dodatku na terenie zabytkowym, usłyszałem bezczelną odpowiedź: Teraz my są właściciele, właściciele Skierniewic i okolic. Ty nie wiesz, głupi ch…, z kim zadzierasz”.
Piotr Brzózka