Londyn: Jest niepokój, ale "Polacy są tutaj już zakorzenieni. Zostają"
Emigracja do Wlk. Brytanii spada, ale zbliżający się Brexit nie doprowadził do gwałtownej fali wyjazdów. Polaków męczy niepewność w sprawie ich statusu od 2019 r. Ale dla wielu powrót byłby jeszcze większą niepewnością. 63 proc. ankietowanych przez Londynek.net przyznaje, że w tej chwili nie planuje powrotu na stałe.
- Przez parę dni po referendum o Brexicie zastanawialiśmy się, na kiedy kupować bilety do Polski. Czy i kiedy będą nas wysiedlać? Co z dziećmi w szkołach? Było dużo krakania wśród Polaków – opowiada 31-letnia Anna Żurek, która przyjechała z mężem do Londynu spod Rybnika w 2007 r. On najpierw chwytał się każdej roboty – głównie na budowach, a teraz jest kierowcą w niewielkiej firmie transportowej. Ona pomaga u fryzjera. Ich siedmioletnia córka lubi wakacje u dziadków, ale to w Londynie jest naprawdę u siebie. – Już parę, może paręnaście tygodni po referendum zaczęło się uspokajać. Może to jakoś się unormuje? Kiedy kuzynka pytała ostatnio o wyjazd do Londynu, to nie namawiałam. Bo Brexit. Ale sami zostajemy – wyjaśnia Anna Żurek.
Ealing wyczekuje. "W Londynie z pracą cały czas o wiele pewniej niż w Polsce"
Dziennikarska sonda pod dużym polskim supermarketem przy ulicy Uxbridge w londyńskiej dzielnicy Ealing (polska imigracja była tam silna już na długo przed wejściem Polski do UE) pokazuje niepokój, co będzie po Brexicie. Ale, jak tłumaczy 23-letni Marek (od czterech lat w Londynie), zarazem „bez wielkiego pakowania się” do Polski. – Gdzie pracuję? Fizycznie, w zachodnim Londynie. W Przemyślu z pracą na pewno byłoby mi dużo gorzej – mówi Filip (po trzydziestce). Jego sąsiadka z tej samej ulicy w Ealing potakuje. – Pomagam w biurze nieruchomości. A starsza siostra jest tu pielęgniarką. Rodzice mówią przez telefon, żeby przynajmniej na razie nie wracać. W Londynie z pracą cały czas o wiele pewniej niż w Polsce – opowiada 24-letnia Joanna, rzeszowianka.
Tuż po referendum o Brexicie z 2016 r. brytyjskie media donosiły o przejawach wrogości wobec Polaków – wyzwiskach, kartkach z obelgami na drzwiach i samochodach. Jednak Polacy teraz niechętnie o tym wspominają. Czy to nadal się zdarza? – Skoro tu mieszkamy, to znaczy, że nie jest źle. Jest w porządku. Jeśli się zmieni, będziemy wyjeżdżać – przekonują przy Uxbrige.
Spadek imigracji
Ograniczenie imigracji, także z innych krajów UE, stało się w Wlk. Brytanii bodaj najnośniejszym tematem w kampanii przed brexitowym referendum. Na razie Londyn, aż do sfinalizowania Brexitu w 2019 r., jest wciąż związany regułami UE i nie może ograniczać napływu obywateli Unii. Ale najnowsze statystyki pokazują spadek imigracji w całym 2016 r. (referendum było dopiero w czerwcu). Liczba imigrantów w Wlk. Brytanii zwiększyła się o 248 tys. (to różnica między przyjazdami a wyjazdami), czyli o jedną czwartą mniej niż w 2015 r.
Ten spadek w sporej mierze jest skutkiem większych wyjazdów obywateli Unii - 117 tys., czyli o 31 tys. więcej niż w 2015 r. Z ośmiu krajów młodszej części Unii (Czech, Polski, Węgier, Estonii, Łotwy, Litwy, Słowenii i Słowacji.) przybyło 48 tys. osób, czyli o 25 tys. mniej niż w roku 2015, a opuściło Wielką Brytanię około 43 tys., czyli o 16 tys. osób więcej. – Może to bardziej dotyczy ludzi spoza Londynu? My raczej czekamy, co przyniesie rok 2019 – przekonują nasi rozmówcy spod supermarketu przy Uxbridge. W Wlk. Brytanii nadal mieszka około 3,2 mln obywateli innych krajów UE, w tym około 900 tys. Polaków. Wprawdzie brytyjski rząd ogólnikowo zapewnia, że imigranci mieszkający i pracujący już teraz w Wlk. Brytanii będą mieć zagwarantowane obecne prawa (w tym do zasiłków) po 2019 r., kiedy sfinalizuje się Brexit. Jednak Londyn będzie bić się o szczegóły tych gwarancji z Brukselą w rokowaniach tej jesieni.
"Denerwuje mnie ta propaganda w Polsce"
- Denerwuje mnie ta wręcz propaganda w Polsce na temat wielkich powrotów z Wlk. Brytanii. Jest niepokój, ale Polacy są tutaj już zakorzenieni. Zostają – mówi Adriana Chodakowska, szefowa Londynek.net, największego portalu Polaków z Wlk. Brytanii. W internetowej sondzie Londynek.net, w której wzięło udział blisko 1,3 tys. użytkowników, aż 44 proc. deklaruje, że mieszka w Wlk. Brytanii z rodziną, a kolejne 35 proc. – z partnerem lub partnerką. Polskę rzadziej, niż raz w roku odwiedza 21 proc. ankietowych, 30 proc. raz w roku, a 42 proc. – po dwa-trzy razy w roku.
– Do kontaktów z krewnymi przydają się media społecznościowe. Ale liczby z naszej sondy pokazują, że to nie są ludzie, którzy byliby gotowi do szybkiego przenoszenia całego życia do Polski – tłumaczy Chodakowska. Istotnie, 63 proc. ankietowanych przez Londynek.net przyznaje, że w tej chwili nie planuje powrotu na stałe, 15 proc. czeka na rozwój sytuacji, a 12 proc. planuje, ale w nieokreślonej przyszłości.
Terroryzm? – My Polacy kozakujemy. Mamy taką mentalność, że niełatwo nas nastraszyć. Gorzej wpływa niepewność, jak dokładnie będą wyglądać zasady pracy po Brexicie – wyjaśnia Chodakowska.
"Nie widzę wyjątkowej fali po wygranej Brexitu"
O nasilonych wyprowadzkach na pewno nie ma mowy wśród Polaków pracujących w londyńskim City. - Powroty do Polski są rzeczą normalną, ale nie widzę wyjątkowej fali po wygranej Brexitu w referendum. Gdy Polacy z City wracają do Polski, to często po to, żeby zakładać własny biznes albo pracować w polskiej bankowości, która rozwija się dobrze, na podobnych stanowiskach jak w Wlk. Brytanii – tłumaczy Jakub Molski, prezes Polish City Club (istnieje od 13 lat i zrzesza około dwustu Polaków). Sam pracuje w Londynie od ośmiu lat w bankowości inwestycyjnej, funduszach inwestycyjnych, technologiach finansowych.
- Londyn po Brexicie straci palmę pierwszeństwa w sektorze finansowym na rzecz Nowego Jorku, ale to za daleko od Polski, żeby się tam przenosić – mówi Molski. Czy ma poczucie braku bezpieczeństwa po zamachach? - W Paryżu czuję się mniej bezpiecznie niż w Londynie z powodu zwykłej przestępczości. Zamachy terrorystyczne? Rodzice częściej dzwonią. To na pewno nie jest czynnik, który skłaniałby do myślenia o wyprowadzce – odpowiada.
Z City dobrze widać, że liberalni demokraci to partia, która ma najkorzystniejszy program z punktu widzenia imigrantów z Europy. – Mówią jasno, że chcą powtórnego referendum, w którym przedłożono by wynegocjowane z UE warunki Brexitu – tłumaczy Molski. Tyle, że ta partia nie ma żadnych szans na wygraną w czwartkowych wyborach parlamentarnych. – Imigracja pomaga gospodarce, ale w debacie o Brexicie nie pierwszy raz argumenty emocjonalne zwyciężyły nad racjonalnymi. Zwłaszcza poza Londynem to duża imigracja po 2004 r. przeważyła szalę w referendum. Teraz w sondażach, dla jakich grup zawodowych zachować swobodę przepływu po Brexicie, Brytyjczycy mówią, że np. dla lekarzy, ale nie dla bankierów. Bez przesłanek merytorycznych – narzeka Molski.