Listy do strefy wojny. "Nasz syn cały czas o ciebie pyta"
"Jeszcze nie urodziłam, ale to kwestia kilku dni. Strasznie za tobą tęsknimy. Proszę cię, czekaj na nas i nie daj się zabić". Co napisałabyś w liście do najbliższej osoby, gdybyś wiedziała, że może już nigdy się nie zobaczycie?
Tetiana. Już do ciebie jedziemy
Hej kochanie,
Jestem już w centrum pomocy dla uchodźców tuż przy granicy. Dają nam ciepłą herbatę, jedzenie i ciągle pytają, jak można pomóc. Siedzimy w wielkiej sali, rzędy stołów i krzeseł. W rogu Polacy zrobili ogromny kącik dla dzieci. Ucieszyłam się, bo kiedy uciekaliśmy, Mykoła nie wziął ani jednej zabawki. Najbardziej szkoda mu baranka. Wyobraź sobie, że ostatnio mówi:
- Mamo, głupio mi, że codziennie marudziłem przed lekcjami. Teraz strasznie brakuje mi kolegów i nauczycieli.
Uwierzysz, Wasyl, że nasz syn zatęsknił za szkołą? Ilja natomiast martwi się o naszego kocura. Zostawiliśmy go pod opieką sąsiadki.
Jak tylko wspomnę o domu, chłopcy smutnieją. Gdybyś tylko wiedział, co przeżyliśmy…
Nastawiłam budzik na szóstą, ale nie zadzwonił. Nagle obudził mnie huk. Jednym okiem zerknęłam na zegarek. Czwarta. W ogóle nie przejęłam się dziwnym odgłosem. Pomyślałam, że pewnie rozładunek ciężarówki albo coś takiego. Ale zaraz drugi huk. I trzeci. Nie miałam pojęcia, że to nalot rosyjskich samolotów na lotnisko w Żulianach.
Nagle półki i szyby się trzęsą. Co się dzieje?!
Odruchowo łapię komórkę, szukam informacji. Wojna.
WOJNA?!
Tylko spokojnie, Tetiana. Weź głęboki oddech, nie ma co panikować. Przecież nie będą bombardować Kijowa, prawda? Trzymajmy się planu. Zrobię chłopcom śniadanie, odprowadzę ich do szkoły.
Telefon od nauczycielki: lekcje zawieszone do odwołania.
Telefon z pracy: niech zostanie pani w domu.
O Boże! Co robić?! Ile bym dała, żebyś tu był. Gdybyśmy tylko wiedzieli, że tydzień po twoim wyjeździe do pracy zacznie się wojna…
Sporo sąsiadów pakuje torby, w wiadomościach pokazują pierwsze bomby spadające na Ukrainę. Nie mamy nawet samochodu. Jak dotrzemy na granicę? Poza tym nigdy nie byłam w obcym kraju. Nie znam żadnego języka. Czekamy. Im bliżej wieczora, tym większy ogarnia mnie strach, ale nie mogą pokazać chłopakom, że panikuję. Ustalamy z Ilją, że będziemy w nocy dyżurować na zmianę. Ma już przecież piętnaście lat, prawie dorosły chłopak. Budzik dzwoni co dziesięć minut. Rano ledwie stoję na nogach.
Syreny.
Biegnę z naszymi synami do piwnicy. Brud. Stęchlizna. Wilgoć. Ilja znajduje jakieś deski i układa je obok siebie, żebyśmy nie siedzieli na zimnej posadzce. Wracamy z Mykołą na górę, przynosimy kołdry, poduszki, latarkę, wodę i herbatniki. Od teraz piwnica staje się naszym domem. We własnym mieszkaniu jesteśmy gośćmi.
Syreny. Potem cisza.
Biegniemy na trzecie piętro. Wyciągam z zamrażarki pielmieni, wstawiam wodę. Chłopcy oglądają telewizję, na ekranie też alarm. Prowadzący program zbiegają nagle do schronu.
Syreny. Piwnica. Cisza.
Udaje się ugotować pierożki, nakładam je na talerze. Ilja! Mykoła! Chodźcie, obiad! Siadam przy stole i uświadamiam sobie, że nie przełknę ani jednego kęsa.
Gdy słońce zachodzi, siedzimy w półmroku. Światła w oknach mogą być zaproszeniem do ostrzału. Najpóźniej o 18:30 schodzimy na noc do piwnicy. Najgorsze są poranki. Za każdym razem, gdy popycham bramę bloku, boję się, co za nią zobaczę. Tym razem są to gruzy. Z pięciopiętrowego budynku, który stał kilkadziesiąt metrów dalej, nie zostało nic. Mieliśmy szczęście.
Czwartego dnia twój telefon. Słyszałeś już o eksplozji w sąsiedztwie. Płaczesz w słuchawkę. "Obudź się, Tetiana! Ratuj dzieci! Przecież wy tam zginiecie!".
Dzięki tobie otwieram oczy.
Biegnę do sąsiada. Błagam, niech pan nas pan zawiezie na dworzec! Autobusy już dawno nie kursują, na ulicach nasi żołnierze walczą z dywersantami. Sąsiad chwilę się waha, kiwa głową. Nie ma czasu. Pakuję bieliznę, dokumenty, parę koszulek, swetry. Całe nasze życie mieści się teraz w dużym plecaku.
Już czas. Ruszamy.
Patrzę za okno i myślę, że to już nie ten sam Kijów. Plac Sewastopolski zawsze był przecież zakorkowany. Teraz pustka. Wymijamy zniszczony sprzęt wojskowy leżący na środku jezdni.
Na dworcu tłumy. Jedni krzyczą coś z zaciśniętymi pięściami, inni płaczą. Brakuje biletów. Mam to gdzieś, nie poddam się. Nie teraz. Biegniemy z chłopcami na peron, a tam wszystko przestaje być realne. To się nie dzieje. To nie może być prawda.
Stoimy w ludzkiej masie. Czuję uderzenia łokci. Ktoś przez chwilę opiera się o moje plecy. Obok mnie młoda drobniutka kobieta. W oczach przerażenie, jakaś furia.
- Nastka! Nasteńko!
Dopiero po chwili do mnie dochodzi: zgubiła dziecko. Ściskam mocniej dłonie Mykoły i Ilji. Olbrzymi huk, tłum nagle zamiera, jakby ktoś zatrzymał taśmę. Potem się dowiem, że Rosjanie właśnie uderzyli w naszą wieżę telewizyjną. Boże, zaraz zginiemy?
Głęboki wdech. Nadjeżdża pociąg do Lwowa. Skup się, Tetiana, to jedyna szansa! Krzyk ludzi, miarowy rytm metalowych kół toczących się po szynach. Teraz! Napieram całym ciałem. Jeszcze trochę, chłopcy! Jesteśmy przy drzwiach.
Udało się! Odjeżdżamy.
Nadal jesteśmy w tłumie, tyle że w pociągu. Jakiś chłopczyk chyba dostał ataku paniki. "Mamo! Duszę się, duszę!". Faktycznie nie ma czym oddychać, po plecach spływają mi pierwsze strużki potu. Ogromny hałas. Ludzie, którzy się nie zmieścili, biją pięściami w szyby.
Konduktor ma mokre oczy. Powtarza jak zaklęcie: wszystkich nie zabiorę, wszystkich nie zabiorę…
W naszym czteroosobowym przedziale tłoczy się kilkunastu ludzi. Na odcinku Kijów – Winnica mamy wyłączyć telefony, żeby nie naprowadzać rosyjskiej artylerii. Okna szczelnie zasłonięte. Co jakiś czas pociąg gwałtownie hamuje, a my wstrzymujemy oddech, patrzymy po sobie i czekamy na najgorsze.
Cisza. Żyjemy.
Podróż ma potrwać dwa dni. Zostało jeszcze kilkanaście godzin. Gdy strach na chwilę znika, rozmyślam: a co, jeśli ten szaleniec z Kremla nie odpuści? Co, jeśli nie będziemy mieli gdzie wrócić? Jak będzie wyglądać nasze nowe życie w Polsce?
Na razie włożyłam te pytania do szuflady i zamknęłam na klucz.
Mam nadzieję, że niedługo się wyściskamy.
Czekaj na nas w Krakowie.
Tetiana.
Natasza. Co powiedzieć naszemu synowi?
Piszę na szybko. Zaraz muszę pędzić, żeby złożyć dokumenty.
Jesteśmy z Dimą w centrum pomocowym w Warszawie. Trochę się uspokoiłam. Nogi nie są już jak z waty. Twoi znajomi z Polski dotrzymali słowa, bardzo o nas dbają. Mamy dach nad głową i ciepły posiłek. Polacy są po prostu fantastyczni. Ale martwię się, bo kończą mi się pieniądze. Mam nadzieję, że niedługo znajdę pracę. Inaczej nie przetrwamy.
Nie potrafię zliczyć, ile razy rozmawialiśmy o wojnie. Nawet w najczarniejszych snach nie przypuszczałam, że wydarzy się coś takiego.
Tak bardzo szkoda mi Dimy… Ma dopiero pięć lat. Jego pytanie z tamtego poranka nadal dudni mi w głowie: mamo, czy skoro nie idę do szkoły, pójdziemy z tatą do wesołego miasteczka? Co miałam odpowiedzieć?
Przykro mi syneczku, ale Charków jest ostrzeliwany.
Przepraszam cię, synku, na nasze ulice spadają bomby.
Nie możemy iść, Dima, bo moglibyśmy zginąć.
Nie ma już wesołego miasteczka, kochanie, z Charkowa zostaną zaraz zgliszcza.
Nasz syn nie rozumie też, że jechał z rodzicami do innego kraju, ale tato musiał zawrócić, bo panowie z bronią i tak by go nie przepuścili. Zastanawia się pewnie, dlaczego nagle musiał uciekać z własnego domu. I czemu mama tak często płacze.
Ciągle mnie pyta, gdzie jest tatuś i kiedy wrócimy? Nie potrafię mu powiedzieć, że pewnie nigdy. Przeraża mnie to wszystko.
Kończę. Niedługo znowu się odezwę.
Natasza.
Ania. Cieszę się, że nie walczysz
Cześć!
Co u Ciebie? U nas wszystko w porządku. Właśnie rysujemy z Nikolą kwiatki. Pani gospodyni, u której pracuje babcia Lodzia, dopytuje, czy niczego nam nie trzeba. Jej córka mieszka z mężem pięć minut stąd, często tu zaglądają.
Ciocia Natalia też bardzo się mną opiekuje. Martwi się tylko o Andrieja. Pomagają ze swoją dziewczyną wojskowym, a przecież ma dopiero 23 lata. Cichy, spokojny chłopak. Gdzież on na wojnę?! Robi koktajle mołotowa, patroluje miasto. Natalia go przekonywała, żeby odpuścił, ale nie posłuchał.
Spakowałam już torbę do porodu.
Liza trochę się kręci, czasem kopnie, ale raczej jej się nie spieszy. Chciałabym rodzić w dzień tak jak Nikolę. Boję się, że w nocy szybko opadnę z sił. Wiem, że się martwisz, ale dam sobie radę. Nie ja jedna jestem w takiej sytuacji. Podobno w polskich domach urodziło już siedem dziewczyn, a trzy na samej granicy, w samochodach.
Wiesz… Nie analizujmy już tego wszystkiego. Zrobiliśmy to, co najlepsze dla dziecka. Bardzo się bałam, że urodzę w piwnicy. Zawsze można byłoby to zrobić zaraz przy rurach ciepłowniczych i nie zmarzłabym. Ale wiesz, jaki na dole panuje półmrok. Przy naszej komórce nie ma nawet żarówki. Chciałbyś, żeby Liza przyszła na świat w ciemności?
Może byłoby trochę łatwiej, gdybyśmy mieszkali tam dłużej niż cztery miesiące?
Pamiętasz przecież, jak syreny zawyły pierwszy raz i zbiegliśmy z Nikolą do schronu. Siedziało już tam kilkanaście osób. Kobiety. Dzieci. Staruszkowie. Mijamy te twarze na klatce schodowej, ale tak naprawdę nikogo nie znamy.
Może łatwiej byłoby zostać, gdyby wokół nas nie zaczęli znikać ludzie.
Małżeństwo spod piątki wyjechało z dwoma dziewczynkami bez słowa. Natasza i Igor też nic nie powiedzieli, choć się przyjaźnimy. Spakowali się, wrzucili torby do auta i się rozpłynęli. A ta twoja rozmowa z sąsiadem przy wejściu do piwnicy?
- Jak się państwo trzymają?
- Jestem już sam. Dwa dni temu odwiozłem rodzinę do Polski.
Chyba nigdy nie zapomnę tamtego poranka, gdy obudziłam się obok Nikoli i odczytałam twoją wiadomość: "Wybuchła wojna. Zadzwoń, jak wstaniesz". Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wielki poczułam strach. A potem wszyscy zaczęli trąbić o kolejkach. Przed granicą ustawił się sznurek na piętnaście kilometrów. Wyobrażałam sobie, że urodzę w samochodzie. Dziwisz się, że nie wiedzieliśmy, co robić?
Przyznaj, że gdybyśmy nie wyjechali, chyba byś ze mną dłużej nie wytrzymał.
Końcówka ciąży i wybuch wojny to dla mnie zdecydowanie za dużo. Przepraszam cię, że byłam taka wredna. Wpadłam w jakiś dziwny stan. Nie wiem nawet, jak go nazwać. Melancholia? Apatia? Nocami nie mogłam zasnąć, przekręcałam się z boku na bok. Nie miałam na nic siły.
Dzięki, że na kilka dni przejąłeś obowiązki szefa kuchni. Dawno nie jadłam tak dobrego obiadu, jak ten ostatni makaron z mięsem. Mam szczęście. Każda kobieta chciałaby mieć u boku faceta, który tak gotuje. Ale przyznaj, że też byłam dzielna. Kiedy przejąłeś w kuchni władzę, nic a nic się nie wtrącałam. Możesz sobie tylko wyobrazić, jak mnie korciło!
Jestem ci bardzo wdzięczna, że zmotywowałeś nas do działania. Wyczytałeś rano, że na przejściu już nie ma korków. "Spróbujemy? Chyba nie ma na co czekać". Miałeś rację.
Nigdy nie zapomnę, jak pojechaliśmy z ciocią i wujkiem na granicę.
Jak celnik chciał nas zawrócić, ale wujek wytłumaczył, że tylko nas wysadzicie. Myślałam, że będziemy mieli trochę czasu, a tu prawie nikogo w kolejce. Strasznie głupio tak stać i płakać, kiedy wszyscy patrzą. Próbowałam się powstrzymać, ale łzy same leciały. Zresztą ty płakałeś jeszcze bardziej. Dopiero później sobie uświadomiłam, że staliśmy tak bez słowa dobre piętnaście minut.
"Uważaj na siebie, proszę cię" – może to banalne, ale co powiedzieć mężowi, jeśli być może widzicie się ostatni raz? Nie wiem nawet, co szepnąłeś Nikoli. Leżała już opatulona w wózku, nie chcieliśmy jej wyciągać, żeby nie zmarzła. Były cztery stopnie na minusie.
Gdyby nie celnicy, mogłabym tam stać z tobą wieczność. "Dzień dobry, pani w ciąży? Zaraz panie przeprowadzimy". Oj… ciężko do tego wracać. Ciężko…
Po drugiej stronie przeżyłam szok. Wolontariusze w pomarańczowych kamizelkach dali kremy, pampersy, chusteczki. Pytali ciągle, czy czegoś mi nie trzeba.
Czuję, że Liza urodzi się w najbliższych dniach.
Pamiętasz, jak się początkowo wystraszyliśmy? Myśleliśmy o drugim dziecku, ale chcieliśmy jeszcze trochę poczekać, a tu niespodzianka. Kiedy przypominam sobie twoją reakcję, od razu się uśmiecham. Zrobiłeś się zielony, a ja fioletowa! "Słuchaj, Ania, może z tym testem coś nie tak? Kupmy jeszcze dwa". Z nerwów zapaliłeś papierosa, a ja poleciałam do apteki. Za każdym razem dwie kreski. Baliśmy się, że z twojej pensji w fabryce mebel i mojego dorabiania u kosmetyczki się nie utrzymamy.
Dzisiaj jestem pewna, że jakoś damy sobie radę.
Nie obwiniaj się, że nie idziesz walczyć. Bardzo doceniam, że jako głowa rodziny czekasz na nas w domu. Błagam cię, nie daj się zabić. Jeśli będą strzelać, uciekaj! W Nowowołyńsku spokojnie, ale przecież kilkanaście kilometrów dalej latają już rakiety. Poza tym dziś u nas cisza, a kto wie, co będzie jutro?
Nikola jest jeszcze za mała, więc nie pyta o tatę. Ciągle tylko: mama, baba, hau hau. Za każdym razem, gdy na nią patrzę, widzę ciebie. Strasznie tęsknię. Gdybym tylko mogła, ruszyłabym do ciebie jeszcze dziś. Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy.
Kocham cię Dawid,
Ania.
PS. Widziałam twoje ostatnie zdjęcia. Wiem, że nie masz do tego głowy, ale ogol się, jeśli znajdziesz chwilę. Strasznie zarosłeś!
PS. numer dwa: Wiem, że marzyłeś o chłopcu. Może kiedyś Bóg da…
***
Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.