"Lista Wildsteina" to jednak lista agentów?
Przedstawiciele IPN-u kilka miesięcy temu zgodnie dementowali w mediach, że "lista Wildsteina" to nie lista agentów. Dziś IPN rozsyła do ludzi z listy zaświadczenia, które sugerują co innego - pisze "Gazeta Wyborcza".
08.06.2005 | aktual.: 08.06.2005 07:14
"Zaświadczenia" o tym, czy nazwisko na "liście Wildsteina" pokrywa się z danymi osoby pytającej, IPN wydaje od 20 kwietnia, kiedy to weszła w życie tzw. mała nowelizacja ustawy o IPN. Do tej pory wydano blisko 7 tysięcy takich zaświadczeń - zawiadamia gazeta.
Dostała je też Maria D., chociaż wystąpiła nie o zaświadczenie, ale o status pokrzywdzonej. Wiedziałam, że chodzi o mnie, bo moje nazwisko i drugie imię są niepowtarzalne. Chciałam się oczyścić, dostając status pokrzywdzonej i dostęp do akt, żeby je pokazać wnukom - mówi dziennikowi.
Po czterech miesiącach od złożenia w IPN-ie wniosku o uznanie za pokrzywdzoną dostała "zaświadczenie", że jej "dane osobowe są tożsame z danymi osobowymi, które znajdują się w katalogu funkcjonariuszy, współpracowników, kandydatów na współpracowników organów bezpieczeństwa państwa oraz innych osób, udostępnionym w Instytucie Pamięci Narodowej od dnia 26 listopada 2004 r."
(...) zaraz po ujawnieniu "listy Wildsteina" prezes IPN-u Leon Kieres, pracownicy IPN-u, jak dr Jerzy Dudek, i członkowie Kolegium IPN-u, m.in. profesorowie Andrzej Friszke i Andrzej Paczkowski, zapewniali, że nie wolno traktować listy jako spisu agentów, bo są na niej również osoby pokrzywdzone. Dlaczego w takim razie na "zaświadczeniu" zabrakło pokrzywdzonych, a są tylko agenci i "inne osoby"? - pyta "Gazeta Wyborcza". (PAP)