List Cox do premiera to "obrona interesów",
To była obrona interesu właściciela - tak Adam Michnik ocenia list do premiera Leszka Millera z 2002 r. od prezesa Cox Enterprises z USA, mniejszościowego udziałowca "Agory", wydawcy "Gazety Wyborczej".
15.02.2003 15:12
Podczas sobotniego przesłuchania w sejmowej komisji śledczej posłowie Ryszard Kalisz i Bohdan Lewandowski (SLD) kilkakrotnie pytali Michnika o jego ocenę różnego rodzaju międzynarodowych krytyk przygotowywanej przez polski rząd nowelizacji ustawy o RTV. Między innymi Kalisz spytał Michnika o list prezesa Coxa, Dennisa Berry z marca 2002 r.
Komisja przytoczyła fragment listu, w którym Berry pisze do Millera, że napisał go "by zaprotestować, sprzeciwić się rozwojowi rozważań rządu polskiego, które wpłyną niekorzystnie na Cox Enterprises". Bohdan Lewandowski (SLD) zaznaczył, że to tłumaczenie z angielskiego jest robocze.
W liście stwierdzono m.in., że osiągnięcia Agory i Cox "mogą zostać zaprzepaszczone przez polski rząd rozpoczętą ostatnio antagonistyczną polityką w stosunku do lokalnych posiadaczy mediów i wydawców. Ta nagła złodziejska (lub w innym tłumaczeniu: słabo wykrywalna) zmiana w polityce, zainicjowana tak radykalnie i bez odpowiedniego toku, bez tworzenia uzasadnionego, bezpiecznego portu dla istniejących prywatnych wydawców i nadawców, ostudzi polski przyszły dostęp do międzynarodowego kapitału, który napełnia obiecującą polską ekonomię. Zwracamy się do pana premiera z prośbą, ażeby pan w jak najszybszym czasie przemyślał ten stan rzeczy. Jeśli taka polityka się utrzyma, Polska może powrócić do poprzedniej izolacji od międzynarodowego handlu, finansów i technologii".
_ "Czy ten list z Cox nie wskazywał, że w walce o kształt ustawy o zmianie ustawy o radiofonii i telewizji wszystkie chwyty są dozwolone?"_ - pytał Kalisz.
"Jest w tym liście jedno sformułowanie, które mnie zaniepokoiło. Musiałbym poprosić kogoś, kto dobrze zna angielski, żeby stwierdzić, czy to jest wierny przekład; mianowicie jest tam sformułowanie złodziejski
" - odparł Michnik. Według niego, gdyby takie słowo rzeczywiście się w liście znalazło, to "jest to wysoce niestosowne i nie powinno się znaleźć".
Kalisz odparł na to, że w oryginale jest słowo "stealthily", które może oznaczać "złodziejski", jak i "słabo wykrywalny". Michnik poprosił wtedy, by "zweryfikować ten przekład".
Odnosząc się do samego listu, Michnik dodał, że go on nie zaskakuje, bo list oznaczał, że "właściciel broni swego interesu". Podkreślił, że "GW" przedrukowała go za "Trybuną", "żeby wszystko było przejrzyste".
Lewandowski chciał wiedzieć, czy według Michnika list nie zawierał "elementu groźby", a Polska "nie została potraktowana jako republika bananowa".
"Nie mam wrażenia, żeby Polska była potraktowana jako bananowa republika" - odparł Michnik. "Autor listu po prostu broni swych pieniędzy i mówi, że jeżeli rząd będzie forsował złą ustawę, która pozwoli zniszczyć spółkę, w której ten pan ma zainwestowane pieniądze, to będzie się to przekładało na inne spółki i w konsekwencji może doprowadzić do izolacji" - oświadczył.
_ "Byłbym zdziwiony, gdyby prezes się nie troszczył o swą firmę"_ - mówił Michnik. "A do kogo ma pisać, jak nie do premiera" - odparł na pytanie Lewandowskiego co do wyboru adresata pisma. Według Michnika, "tak samo zareagowałyby polskie firmy, gdyby zostały tak potraktowane w innych krajach". (mp)