"Lex Tusk". Amerykanie nie dali się nabrać. "Sytuacja kryzysowa"

Komisja ds. zbadania rosyjskich wpływów jest traktowana w PiS jako kampanijne narzędzie do grillowania opozycji. Amerykanie jednak, wbrew oczekiwaniom obozu władzy, nie zamierzają przymykać na to oczu. - Sytuacja jest poważnie kryzysowa - mówi WP Ryszard Schnepf, były ambasador Polski w USA.

Decyzja prezydenta ws. "lex Tusk" wywołała zdecydowane reakcje Amerykanów i Komisji Europejskiej. PiS nie spodziewał się tak mocnej odpowiedzi - szczególnie ze strony USA
Decyzja prezydenta ws. "lex Tusk" wywołała zdecydowane reakcje Amerykanów i Komisji Europejskiej. PiS nie spodziewał się tak mocnej odpowiedzi - szczególnie ze strony USA
Źródło zdjęć: © GETTY | NurPhoto
Patryk Michalski

Najdosadniej o celu powołania komisji do spraw zbadania rosyjskich wpływów od tygodni mówili politycy Suwerennej Polski.

Janusz Kowalski przyznawał nawet, że akt oskarżenia wobec Donalda Tuska "jest w zasadzie gotowy", a byłego premiera nazywał "prorosyjskim". Jednocześnie inni politycy obozu władzy próbowali przekonywać, że nowy organ będzie obiektywny. Twierdzili, że wcale nie chodzi o obecnego szefa PO, a o pozbycie się rosyjskiej agentury. Rządzący pomijali fakt, że walka z agenturą to m.in. zadanie służb, które powinno być ciągle realizowane.

Opozycja od początku nie miała wątpliwości, że celem komisji jest zorganizowanie przedwyborczych igrzysk i wskazywanie w trakcie kampanii wyborczej osób, które rzekomo miały działać pod rosyjskim wpływem. W skrajnym scenariuszu nawet pozbawienie sprawowania funkcji publicznych.

Po ruchu prezydenta, czyli podpisaniu ustawy i skierowaniu jej do Trybunału Konstytucyjnego, okazało się, że również według kluczowych sojuszników Polski nowy organ nie jest naszą wewnętrzną sprawą z zakresu bezpieczeństwa.

Wejście w życie nowego prawa wywołało błyskawiczną reakcję nie tylko Waszyngtonu, ale także w Brukseli. Według źródeł Wirtualnej Polski rząd nie spodziewał się tak mocnej odpowiedzi - szczególnie ze strony USA.

Przedstawiciele PiS liczyli, że bliskie relacje ze Stanami Zjednoczonymi w obliczu rosyjskiej agresji na Ukrainę pomogą. I spowodują, że Amerykanie przymkną oko, potraktują sprawę jako krajową ustawę, wobec której nie powinni się wypowiadać.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Waszyngton nie przymknie oczu. Mimo bliskich relacji

Amerykańska administracja oświadczeniem wydanym w nocy z poniedziałku na wtorek pokazuje, że USA uważnie obserwują działania obozu władzy. I to pomimo powtarzania wzajemnych komplementów na temat bliskości Warszawy i Waszyngtonu, wojskowej współpracy i strategicznej bliskości przy wspieraniu Ukrainy.

Nasze źródła wskazują, że dla USA to dwie zupełnie odrębne sprawy i żadnego przymykania oczu nie będzie. Nawet jeśli rząd próbuje przekonywać, że chodzi w nowych przepisach wyłącznie o bezpieczeństwo.

Najlepiej świadczy o tym już tytuł stanowiska amerykańskiego MSZ: "Obawy przed potencjalnym wykorzystaniem nowego polskiego prawa do zwalczania opozycji".

Departament Stanu podkreśla, że "rząd USA jest zaniepokojony przyjęciem nowej legislacji, która może zostać nadużyta do ingerencji w wolne i uczciwe wybory w Polsce. Podzielamy obawy wyrażane przez wielu obserwatorów, że to prawo tworzące komisję badającą rosyjskie wpływy, może być wykorzystane do blokowania kandydatur polityków opozycji bez należytego procesu".

"Wzywamy polski rząd do zapewnienia, że to prawo nie ogranicza możliwości wyborców do głosowania na wybranego przez nich kandydata i że nie będzie się na nie powoływać ani nadużywać go w sposób, który mógłby wpłynąć na postrzeganą legalność wyborów" - czytamy dalej.

To oficjalne stanowisko amerykańskich władz, a nie jednostkowa opinia. Mimo że właśnie tak polscy politycy próbują bagatelizować te słowa.

Schnepf: "Ostrzeżenie dla polskich władz"

Ryszard Schenpf, były ambasador Polski w USA, mówi WP, że oświadczenie Departamentu Stanu dowodzi, iż "sytuacja jest mocno kryzysowa". - Niech nikogo nie zwiedzie subtelny ton, który zawsze wypełnia dyplomatyczne przestrogi. Tam nie ma przesadnie mocnych słów, ale jest to poważne ostrzeżenie przed kontynuowaniem działalności komisji, która ma zostać powołana.

- Wiem, że strona amerykańska będzie się przyglądała działalności tej komisji, każdemu wezwaniu, gestowi, decyzji. Wszystko będzie bardzo uważnie analizowane i spotka się z reakcją. Wbrew przekonaniu rządu, że jesteśmy niezbędni przy wspieraniu Ukrainy, a w związku z tym bezkarni. Mogę z przekonaniem powiedzieć, że Amerykanie dostrzegli zagrożenie demokracji w Polsce i będą stopniowo, a nie jednorazowo, reagować. To będzie budowanie nacisku na polskie władze, by odstąpiły od haniebnego pomysłu – mówi WP dyplomata.

PiS tłumaczy, że sojusznicy nie rozumieją

Prezydencki minister Marcin Przydacz w rozmowie z radiem RMF FM podkreślał, że za stanowiskiem Departamentu Stanu stoi amerykańska ambasada w Polsce.

- Zabrakło dogłębnej analizy prawnej przepisów przez przedstawicieli ambasady amerykańskiej w Warszawie. To oświadczenie jasno wskazuje na brak analizy. Wczoraj również pojawiły się dyskusje na temat tego, czy będą blokowane osoby w procesie kandydowania. I nie, nie będą. To już nawet w Polsce wszyscy wiedzą – odpowiadał.

Podobne stanowisko wydało MSZ. "Polska szanuje opinie i uwagi naszych sojuszników dotyczące przepisów krajowych. Podkreślając z całą mocą, że stanowienie tych przepisów jest suwerenną kompetencją krajową polskiego parlamentu, zawsze jesteśmy gotowi wyjaśniać wszelkie mogące temu towarzyszyć nadinterpretacje i wątpliwości". Szczególnie wskazanie na "nadinterpretacje" i "wątpliwości" pokazują obraną strategię. Obóz władzy przekonuje, że to sojusznicy nie rozumieją przepisów i mylą się w swoich stanowiskach.

MSZ przemilcza jednak publiczne zapowiedzi największych klubów opozycyjnych, które podkreślają, że nie wyślą do komisji swoich przedstawicieli.

Resort próbuje przekonywać, że nowy organ będzie pluralistyczny, choć nic na to nie wskazuje. "Aby zapewnić bezstronność, w Komisji będą zasiadać członkowie wyznaczeni przez wszystkie ugrupowania polityczne obecne w parlamencie.(…) Ponadto każdy, wobec kogo Komisja wyda decyzję, będzie uprawniony do zaskarżenia tej decyzji do sądu administracyjnego w toku dwuinstancyjnego postępowania oraz do wnioskowania o wstrzymanie wykonania zaskarżonej decyzji do czasu wydania przez sąd prawomocnego orzeczenia" - napisano.

Komisja Europejska zaniepokojona

Dla władzy osobną kwestią jest krytyka "lex Tusk" przez Komisję Europejską. Tej PiS się spodziewał, ale pat w sprawie praworządności trwa, szybkiego odblokowania środków z KPO niemal nikt się nie spodziewa, więc uznano, że zmartwienia Brukseli nie będą znaczącym problemem. Tym bardziej, że europejskie procedury trwają, więc od zmartwienia do formalnego sporu z Komisją mogą minąć nawet miesiące.

- W Polsce nie mamy specjalnie światełka w tunelu w zakresie niezależności wymiaru sprawiedliwości - oświadczył w poniedziałek Didier Reynders. Unijny komisarz do spraw sprawiedliwości dodał, że "szczególne wątpliwości budzi wprowadzenie nowej komisji, która jest w stanie pozbawić poszczególnych osób prawa wyborczego, będzie mogła zakazać im pełnienia funkcji publicznych".

- Można to zrobić za pomocą decyzji administracyjnej bez jakiegokolwiek przeglądu sądowego. Jest to specjalny problem, który przeanalizuje komisja i w razie czego podejmie odpowiednie kroki, ponieważ nie możemy zgodzić się na taki system bez prawdziwego dostępu do sprawiedliwości, do niezależnego sędziego wyłącznie na podstawie decyzji administracyjnej - podkreślił.

Przedstawiciele PiS nie przejęli się szczególnie tymi słowami. - Zalecałbym Komisji Europejskiej większą powściągliwość w ingerowaniu w sprawy wewnętrzne państw członkowskich, bo to może skończyć się kryzysem - mówił w PAP wiceszef MSWiA Maciej Wąsik.

Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Lex Tuskpiskomisja europejska
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2126)