Leszek Miller o zmarłym synu. "Uznajemy, że wyjechał i wróci"
Najbliższe święta Leszka Millera będą pierwszymi spędzonymi bez syna, który w sierpniu popełnił samobójstwo. - Jesteśmy u niego w domu, sprzątamy i kończymy rozmaite remonty, które on zaczął... - powiedział były premier.
16.12.2018 | aktual.: 28.03.2022 08:30
- Ta tragedia, przynajmniej w tym momencie, w jakim jestem, dała mi poczucie, że życie jest bardzo kruche i że jeżeli ono się kończy, to nie ma co wpadać w przerażenie - mówi dziś Leszek Miller, wspominając jeden z sierpniowych dni, kiedy jego syn popełnił samobójstwo.
W rozmowie z "Newsweekiem" zaznacza, że się nie nawrócił, jednak teraz uważa, że w takich sytuacjach ludzie wierzący mają łatwiej. - Są przekonani, że coś po tamtej stronie jest - tłumaczy.
- Kilka tygodni temu pojechaliśmy do Częstochowy na Jasną Górę. Pewna wpływowa osoba skontaktowała mnie z ojcem przeorem. Byliśmy w najważniejszym miejscu, w Kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej. Ojciec Marian odprawił mszę w intencji Leszka i wygłosił bardzo głębokie i refleksyjne kazanie, które przeniosło mnie do klimatu mojej wczesnej religijności - dodaje Miller.
Czy pogodził się ze śmiercią syna? - My myślimy oczywiście ze smutkiem, ale próbując jakoś dać sobie z tym wszystkim radę, jesteśmy na takim etapie, że uznajemy, iż syn wyjechał. I wróci - podkreśla.
Święta bez syna, ale w jego domu
Miller z rodziną spędzi święta w domu zmarłego syna. - To, że jesteśmy u niego w domu, sprzątamy i kończymy rozmaite remonty, które on zaczął... to właśnie dlatego, żeby przygotować wszystko, co trzeba. I z tego punktu widzenia wigilia u niego w domu jest bardzo logicznym posunięciem - mówi.
I przyznaje, że rozmawia z synem. - Ponieważ uwielbiał literaturę i filmy science fiction, to poszedłem do kina na świetny film "Pierwszy człowiek", gdzie akurat jest głównie science bez fiction. I ten film opowiedziałem synowi, spacerując po lesie, po tych szlakach, po których zwykle chodziliśmy i jeździliśmy na rowerach - twierdzi.
Wciąż nie wie, nie rozumie, dlaczego syn popełnił samobójstwo. - To mnie i moją żonę dręczy i będzie nas męczyć do końca życia. Przejrzałem jego komputer, rozmawiałem z jego kolegami, ale nie natrafiłem na nic nowego, oprócz tego, co już wiedziałem.
Były premier zdarza też, że razem z żoną czekają na sen, w którym Leszek Miller Junior do nich przyjdzie. - Różni nasi koledzy i przyjaciele przychodzą do nas i mówią, że Leszek do nich przyszedł we śnie. A my czekamy. Ale specjaliści od snów mówią, że w przypadku rodziców oczekiwanie trwa dłużej. Czasami nawet kilka lat - zaznacza.
Źródło: "Newsweek"