Leszek Miller: decyzja o wysłaniu wojsk do Iraku była słuszna i opłacalna
Decyzja o udziale Polski w operacji w Iraku była słuszna - chodziło o przestrzeganie zobowiązań sojuszniczych, ale też o powstrzymanie bezwzględnego dyktatora, który nie wahał się użyć broni masowego rażenia przeciwko własnym obywatelom - uważa były premier Leszek Miller, który jako szef rządu podjął decyzję o udziale wojsk polskich w tej misji. Jednocześnie odpiera zarzuty o odpowiedzialność za fiasko gospodarcze misji irackiej.
Polska Agencja Prasowa: W środę mija 10 lat od operacji sił międzynarodowych w Iraku, w której również Polska wzięła udział. Jak po tych dziesięciu latach ocenia pan decyzję o zaangażowaniu naszych wojsk w tym konflikcie?
Leszek Miller: - Oceniam, że to była słuszna decyzja, dlatego że ówczesna Europa podzieliła się na tle interwencji w Iraku i my, jako Polska, musieliśmy być po jednej ze stron. Mieliśmy do wyboru - albo koalicję francusko-niemiecko-rosyjską, która była de facto koalicją antyamerykańską, albo koalicję brytyjsko-hiszpańsko-włoską, która była koalicją uwzględniającą ówczesne realia. I wybraliśmy właściwie.
Polskie zaangażowanie w Iraku poparła też zdecydowana większość ówczesnego Sejmu. Zaraz po rozpoczęciu interwencji w Iraku składałem informację na ten temat na forum Wysokiej Izby. Później głosowanie nad nią i tylko PSL, Samoobrona i Liga Polskich Rodzin jej nie poparły. Zarówno PO, jak i PiS głosowały za stanowiskiem rządu.
Co przesądziło, że wówczas pan jako premier oraz prezydent Aleksander Kwaśniewski zdecydowaliście o wysłaniu naszych żołnierzy do Iraku wbrew sugestiom naszych unijnych przyjaciół. Prezydent Francji Jacques Chirac pozwolił sobie nawet na stwierdzenie, że Polska w sprawie Iraku "straciła okazję, by siedzieć cicho".
- Jeszcze przed rozpoczęciem operacji w Iraku 20 marca 2003 roku podpisałem tzw. list ośmiu. Był to styczeń 2003 roku - wówczas ośmiu europejskich przywódców (premierzy: Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Włoch, Polski, Portugalii, Danii i Węgier oraz prezydent Czech - przyp. red.) napisało list otwarty opublikowany w europejskiej prasie. Był on, wprawdzie tylko dyplomatycznie, ale wyrażoną niezgodą na próbę dokonaną przez Niemcy i Francję wypowiadania się w imieniu całej Europy. Ten list był już zapowiedzią, że jednolitej opinii w odniesieniu do ówczesnej sytuacji w Iraku nie będzie.
Podstawą prawną zaangażowania polskiego w tę operację była rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ nr 1441 z listopada 2002 roku, (zobowiązywała Irak do ujawnienia wszystkich programów broni masowej zagłady i pozbycia się jej - przyp. red.). Tam znalazło się sformułowanie, że jeśli Irak nie będzie w tej sprawie współpracować, to Narody Zjednoczone zastrzegają sobie zastosowanie każdego wariantu. Oczywiście - dzisiaj trwają rozmaite dyskusje na temat tego, jaki to był reżim Saddama Husajna, czy miał broń masowego rażenia, czy nie miał.
Do tej pory nie znaleziono na to żadnych dowodów.
- Dowodów nie znaleziono, ale po pierwsze - do dzisiaj nie znaleziono, a po drugie - broń ta została prawdopodobnie wywieziona. Husajn był dyktatorem bezwzględnym, a świadczy o tym to, że użył broni chemicznej przeciwko irackim Kurdom (w 1988 roku na kurdyjskie miasto Halabdża - przyp red.). Zginęły kobiety, dzieci, mężczyźni. Był zdolny do wszystkiego.
Podstawową przesłanką, która nami kierowała, była ocena ówczesnej sytuacji i niemożność niezajęcia jakiegoś stanowiska. Uważam, że stanięcie po stronie koalicji europejsko-amerykańskiej, było posunięciem słusznym i dłuższej perspektywie po prostu opłacalnym.
Kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder był innego zdania - przekonywał, że Husajna należało nakłaniać do rozbrojenia metodami dyplomatycznymi.
- Schroeder i Chirac to byli ci przywódcy, którzy nie ukrywali swojego antyamerykanizmu. Gdyby wtedy we Francji był inny prezydent, a w Niemczech inny kanclerz, wówczas prawdopodobnie te dwa kraje europejskie również przyłączyłyby się do tej koalicji. Zarówno Schroeder, jaki i Chirac byli bardzo zdystansowani wobec Ameryki, a na dobrą sprawę - do ówczesnego amerykańskiego prezydenta, George'a Busha. I to wywarło piętno.
A jak pan ocenia bilans naszego zaangażowania w Iraku? Były szef MON Bogdan Klich w dniu zakończenia misji podkreślał jej korzyści militarne, polityczne, ale też fiasko na płaszczyźnie gospodarczej, o które oskarżył pana. Wyraził pogląd, że pański rząd, jeszcze przed przystąpieniem do operacji irackiej, powinien był przeprowadzić z Amerykanami "męską rozmowę" o tym, co będziemy z niej mieli.
- Nie mogliśmy wtedy niczego negocjować z Amerykanami - mogliśmy negocjować co najwyżej z irackim rządem. Tu właśnie pan Klich popełnia rażący błąd, bo zakłada, że przed interwencją mogliśmy negocjować nie z irackim rządem, a z Amerykanami, którzy żadnych kompetencji do decydowania o losie Iraku nie mieli, bo mieć nie mogli. To jest jakieś całkowite nieporozumienie.
Można było próbować rozmawiać dopiero później, po pierwsze, kiedy już zainstalowany został nowy rząd iracki, a po drugie - kiedy już skończyła się ofensywa sojuszników, ale ja już wtedy nie byłem premierem. W późniejszych latach były w Polsce z wizytą dwie czy trzy irackie misje handlowe, ale zostały całkowicie zlekceważone.
Jakimś wytłumaczeniem tego niepowodzenia inwestycyjnego w Iraku pewnie jest też sytuacja wewnętrzna tego kraju i obawy polskich przedsiębiorców o bezpieczeństwo.
- Polscy inwestorzy nie garnęli się do tak zapalnego rejonu. Swe biuro w Bagdadzie ustanowił w 2003 roku Bartimpex Aleksandra Gudzowatego, ale szybko je zlikwidował, bo okazało się, że ryzyko inwestycyjne przewyższa ewentualne korzyści. Polscy biznesmeni i państwowe spółki mówili: po co my się mamy angażować w Iraku, skoro te pieniądze możemy zarobić w Europie Zachodniej czy gdziekolwiek indziej?
A z punktu widzenia kosztów, jakie poniosła Polska, warto było? Miliard złotych kosztów finansowych, 28 ofiar: 22 żołnierzy, funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu, cywile...
- To jest pytanie, czy nasze zobowiązania sojusznicze, czy to w NATO, czy w ramach innych układów, traktujemy poważnie, czy też uważamy, że to nie ma żadnego znaczenia. Trzeba przestrzegać zobowiązań, jeśli nie będziemy tego robić, to gdyby zawisło nad nami jakieś niebezpieczeństwo, to ktoś powie: a co nas to obchodzi? W 1939 roku Francuzi nie chcieli umierać za Gdańsk, tylko potem umierali za Paryż. Taka jest logika tych porozumień.
Rozmawiała Marta Rawicz, PAP