"Lepper ganił mnie za papierosy, nie poszedłby na sznur"
Krzysztof Jackowski, znany jasnowidz, a prywatnie - jak sam o sobie mówi - przyjaciel Andrzeja Leppera, nadal nie wierzy w to, że lider Samoobrony popełnił samobójstwo. - To nie był człowiek, który poszedłby na sznur - przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską.
Krzysztof Jackowski poznał Andrzeja Leppera pod koniec lat 90. przy okazji produkcji filmu "Jasnowidz" Marii Zmarz-Koczanowicz. Wówczas, jak mówi, przepowiedział politykowi, że spędzi dwie kadencje w parlamencie, otrze się o rząd, a potem spotka go "śmierć polityczna": - Nigdy nie miałem przeczuć, a widziałem się z nim całkiem niedawno w Człuchowie, że wydarzy się coś tak strasznego. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem alfą i omegą ale podkreślam: nie spodziewałem się żadnego tragicznego finału.
- Często do mnie przychodził i najbardziej zapamiętam to, że za każdym razem ganił mnie za to, że palę papierosy. Dbał o zdrowie, kondycję fizyczną, więc trudno mi uwierzyć, że mógł targnąć się na swoje życie, powiesić na sznurku we własnym biurze. Szok! - mówi jasnowidz.
Ostatni raz Andrzej Lepper kontaktował się z Jackowskim pięć dni temu i - jak relacjonuje jasnowidz - w jego głosie słyszał optymizm: - Zadzwonił do mnie i wspominał, że dogaduje się z dwoma partiami chłopskimi, chcą założyć przedwyborczą koalicję. To był człowiek, który chciał działać, wbrew wszystkiemu, co wydarzyło się w jego życiu politycznym.
- Andrzej był politykiem kontrowersyjnym, więc sądzę, że policja powinna głębiej się przyjrzeć okolicznościom jego śmierci, a nie tak szybko oceniać, że doszło do samobójstwa. Patrząc z psychologicznego punktu widzenia mogę stwierdzić, że to nie był typ samobójcy. Znam mnóstwo ludzi, którzy odebrali sobie życie, ale on nie pasował nigdy do tej grupy. Był waleczny, choć przeżywał ciężki okres. Gdy Samoobrona się załamała miał problemy finansowe, ale nie poddał się. Przypominał mi takiego Himilsbacha polityki i wielu ludziom, nawet jego przeciwnikom politycznym będzie go brakowało - podkreśla Jackowski.
Jasnowidz pytany, czy motywem śmierci polityka mogły być problemy rodzinne związane z chorobą syna, mówi: - Andrzej często opowiadał o problemach zdrowotnych syna, martwił się tym. Ale też przeżył wiele burzliwych sytuacji w swoim życiu, stworzył partię z niczego, był aresztowany, sądzony, zamieszany w seksaferę, aferę gruntową i sobie poradził. Nie sądzę, by choroba dziecka popchnęła go do takiego czynu. Zresztą to nie było tak, że o problemach dziecka dowiedział się nagle. Jego syn chorował od ponad roku, Andrzej zdążył się z tą sytuacją oswoić.
- Gdy się dowiedziałem o jego śmierci jechałem samochodem. Wyłączyłem silnik i zacząłem krzyczeć. W głowie mi się nie mieści, że odszedł człowiek, którego zapamiętam jako prostego, dobrego, otwartego na ludzi. Nigdy nie puszył się, nawet jak wszedł do wielkiej polityki - opowiada jasnowidz z Człuchowa.
NaSygnale.pl: Jeśli dożywocie, to tylko w Norwegii