Lech Wałęsa: żegnam przyjaciela Polski...
Zerkałem na nasze polskie pamiętne i trudne grudnie, patrzę na historię, a na naszych oczach współtwórcy tej historii, ludzie, którzy rozumieli solidarność i jej posłaniem żyli, dziś odchodzą. Z żalem żegnam jednego z nich, Przyjaciela Polski i Solidarności Vaclava Havla. Coraz mniej wielkich pozostaje… Świat staje się uboższy, choć tak jego dziełem życia wzbogacony. Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie - pisze Lech Wałęsa w Wirtualnej Polsce.
18.12.2011 | aktual.: 21.12.2011 11:36
W tych dniach znów przypominają się nasze Grudnie. I wiele nas uczą. Najważniejsze jest dostosowanie metod działania do uwarunkowań. Inne wskazane były w grudniu’70, inne w grudniu’81. Inne muszą być w grudniu 2011 roku. Nie wszyscy to rozumieją i pozostają w innej epoce. Zwłaszcza ci, którzy z bohaterstwem spóźnili się o 30 lat. I pozostały im nocne marsze, pochodnie i urojeni wrogowie. Tacy to bohaterowie.
Łatwiej jest oceniać zastosowane metody po latach, znacznie trudniej dobrać je odpowiednio w czasie rzeczywistym. W tym właśnie widziałem swoje zadanie i odpowiedzialność w roku '70 i w '81. A były to zupełnie odmienne czasy.
W 1970 roku podczas strajku zorientowałem się, że nie mamy najmniejszych szans w tych uwarunkowaniach na zwycięstwo. Nie było organizacji, nie było najważniejszych postulatów, nie mieliśmy pomysłu na walkę. Musiałem się zmierzyć z tym zadaniem i chaotyczną falę niezadowolenia i beznadziei, pomieszaną z prowokacjami, przyhamować. Wiedziałem, że do niczego innego nie doprowadzi, jak do zniszczeń, spalenia miasta, rozbicia dopiero wykluwającej się świadomości wolnościowej. A władzy o to chodziło, żeby sprowokować, żeby mieć argumenty do użycia prawdziwej siły. I abyśmy już w zarodku się wykrwawili.
Wtedy zrozumiałem, że potrzebujemy czasu, żeby lepiej się przygotować i zorganizować. Dlatego Sierpień 1980 roku wyglądał inaczej, dlatego mógł być finezyjnym zwycięstwem. W 1970 niemożliwym. Ale bez doświadczeń 1970 tym bardziej niemożliwym. Dlatego właśnie nawet tragiczny grudzień 1981 to nie tylko czołgi i koksowniki na ulicach, ale całkiem nieźle działająca organizacja sprzeciwu. Mieliśmy już solidny i sprawny aparat podziemny. I stan wojenny, mimo strat, przetrwaliśmy. Była organizacja, był ciągle silny entuzjazm Sierpniowy i nadzieja. Naród czuł, że nie pozostał sam, że ktoś ciągle walczy, że nie zostaliśmy złamani, chociaż poważnie przetrąceni.
Wina generałów z gen. Jaruzelskim na czele jest ogromna z kilku powodów. W tamtym czasie, idąc ścieżką Sierpnia można było rozmawiać po partnersku, jak Polak z Polakiem. Był czas, klimat i nadzieja. Stan wojenny to zniweczył i mocno nas osłabił. To była zbrodnia na narodzie, rozbito jedność narodu, która pokutuje aż do dziś. Nie ma wątpliwości, że taką zbrodnię, z największym ciężarem zbrodni na życiu i zdrowiu Polaków trzeba rozliczyć prawnie, politycznie i historycznie. Ale dokonać powinny tego struktury demokratyczne, o to walczyliśmy. To nie rola polityków. Mnie jako politykowi i rewolucjoniście wystarcza zwycięstwo. Oczywiście najłatwiej byłoby osądzić, skazać, powiesić. Zyskałbym nawet kilka punktów. Ale to metody totalitarne, z którymi walczyliśmy. Jesteśmy więźniami demokracji. Ot, paradoks dziejów!
Rozliczenie musi przebiegać według kategorii winy: od głowy, przez ramię do ręki. Nie może to być tylko ramię czy ręka. Apeluję więc o maksymalną uczciwość rozliczeń. W tragedii Wujka, w dramatach rodzin, w złamanych losach, trzeba widzieć winę uczciwie i osądzać od głowy po rękę. I nie szargać nieodpowiedzialnymi zachowaniami, profanacją ich walki, pluciem na dzisiejszą wolność, za którą oddali życie.
Tym bardziej nie ma zgody na skandaliczne zachowania ludzi, którzy się spóźnili o 30 lat z bohaterstwem i rewolucją. Protesty, marsze nocne i szukanie wrogów w tych warunkach, w obliczu światowego kryzysu, podłamania koncepcji zjednoczonej i solidarnej Europy, trudnych nastrojów i problemów, niczego nie wnoszą, niczego nie poprawiają, oprócz humoru organizatorów. To nie te czasy i nie te metody. To zaprzeczenie patriotyzmu! Tych ludzi nie widziałem walce, a teraz też nie chcą, a pewnie i nie potrafią zastosować metod właściwych do uwarunkowań. Jedyny ich pomysł na patriotyzm to chorągiewki biało-czerwone w klapach marynarek. Ale zwykłej odpowiedzialności im nie starcza, żeby wspierać i proponować, a nie dzielić i niszczyć. A przynajmniej, żeby nie przeszkadzać.
No cóż, o prawo do nawet niemądrych protestów i złych zachowań w ramach demokracji walczyliśmy. Nie pozostaje dziś nic innego, jak wierzyć demokracji, robić swoje, a małym bohaterom pozwolić na bohaterstwo na ich miarę.
Lech Wałęsa specjalnie dla Wirtualnej Polski