Lech Wałęsa: prosiłem syna, błagałem, żeby tego nie robił
Prosiłem go, błagałem, żeby tego nie robił. Mówiłem mu, że to się źle skończy, że tylko czekam, kiedy i jak mocno się poturbuje… Ale nie byłem w stanie go przekonać - mówi w rozmowie z "Wprost" były prezydent Lech Wałęsa.
24.09.2011 | aktual.: 26.09.2011 12:14
Wałęsa mówi, że wiedział, że prędzej czy później, jego syn będzie miał wypadek. - Tylko czekałem, jak mocno się poturbuje i kiedy... Pierwsze informacje dostałem takie, że jest tak źle, że nie ma szans na przeżycie. I długo, dwa, trzy dni słyszałem, że właściwie nie ma szans. I dlatego od razu była modlitwa, msze. Masę ludzi się w to włączyło, Pana Boga za nogi złapaliśmy ze wszystkich stron i uprosiliśmy, żeby darował mu życie - wspomina.
Były prezydent przyznaje, że liczył się z najgorszym. - Tak, początkowo byłem przekonany, że on nie ma szans, więc już się właściwie poddałem. Oczywiście modliłem się bardzo, msza święta w moim kościele była piętnaście minut po tym, jak się dowiedzieliśmy... I patrzyłem na internautów, tam też było tyle modlitwy, że... On był lubiany, muszę powiedzieć! - mówi. - Jestem człowiekiem wiary, mocno grzesznym, ale człowiekiem wiary, więc dla mnie to oznacza: taka jest wola nieba, z nią się zawsze zgodzić trzeba.
Wałęsa mówi również, że jego syn "niby powiedział, że na motor już nie wsiądzie". - Ale... Zresztą takiego wypadku, nawet gdyby pan jechał dziesięć na godzinę, to i tak by nie można się ustrzec, bo ten człowiek popełnił straszliwy błąd, wyjeżdżając w taki sposób na główną jezdnię - stwierdza i dodaje: - On też pewnie jest nieszczęśliwy i dlatego mu współczuję. Ale zrobił straszliwy błąd, nie wolno tak wyjeżdżać.
Co według Wałęsy pcha mężczyzn do jazdy na motorze? - W różnym wieku, różne rzeczy. W moim przypadku, 50 lat temu, to były popisy, szpan. Wtedy był jeden motor w wiosce, na 50 gospodarstw - uważa i przyznaje, że on sam jeździł bardzo dużo. Zdarzały mu się nawet wypadki. - Miałem, ale "bezpolicyjne" - wspomina.