Lech Kaczyński: brat się zorientował, jak jest z Wałęsą
Wiedziałem, że coś jest z Lechem Wałęsą nie w porządku. Nie wiedziałem jednak, że był "Bolkiem". Nie zdawałem sobie także sprawy, że dokona takiego zwrotu. Potem szybko mój brat się zorientował, jak jest naprawdę - powiedział Lech Kaczyński w wywiadzie dla "Dziennika". Dodał też, że zdarzały się sytuacje, gdy Lech Wałęsa wyciągał butelkę czystej, a jemu - jako inteligentowi - proponował brandy. Czasy były ciężkie. W takich sytuacjach Wałęsa mi opowiadał o sobie dużo ciekawych rzeczy. Wspominał, że w roku 1970 był głupi, chociaż wcześniej zachowywał się mądrze. Nie zdradzał jednak szczegółów owej głupoty - opowiadał Kaczyński.
01.07.2008 | aktual.: 01.07.2008 11:57
Dziennik: Historia prawdziwa Lecha Wałęsy. Ten temat zdominował ostatnie debaty. Czytał pan już książkę?
Lech Kaczyński: Nie, dostałem ją dopiero niedawno. Przyznam nawet, że nie jestem jej szczególnie ciekaw. Mam odpowiednią wiedzę o przeszłości Lecha Wałęsy. Zdarzenia początku lat 70. dlatego mają znaczenie, że odegrały kluczową rolę w pierwszej połowie lat 90. i w znacznym stopniu zaciążyły na jego prezydenturze. To jest moja teza od wielu lat. Od chwili, kiedy w mieszkaniu państwa Wałęsów zobaczyłem jesienią 1990 r. pewną osobę niewidzianą od lat.
A to był Mieczysław Wachowski.
- Tak. Chociaż nie doceniłem późniejszej roli Wachowskiego, nie miałem wątpliwości, co się zaczyna dziać. Nie przypuszczałem jednak, że Wałęsa, który wtedy miał instynktowną umiejętność gry na różnych fortepianach, będzie korzystał tylko z tego jednego. A okazało się, że to główny fortepian i pierwsze skrzypce naraz. I do dziś nie mogę zrozumieć, jak ktoś mógł tego nie widzieć. Lech Wałęsa został prezydentem pod hasłami dokończenia solidarnościowej rewolucji, rozumianej w pewnym wymiarze społecznym. Tak, by w walce o własność szeroko rozumiana nomenklatura nie miała przewagi nad resztą społeczeństwa. Został wybrany, żeby zbudować państwo, które nie jest po prostu nadbudową nad PRL. Wygrał wybory, po czym natychmiast zmienił kurs. I to najgorsza część nomenklatury, esbecka, stała się jego bazą.
Autorzy książki dowodzą, że Wałęsa urywa się SB w latach 70. W latach 80. jest niepodatny na jej naciski. I nagle w latach 90. znów do tego wraca.
- O tym co było w latach 80., nie wiem wszystkiego, choć niewątpliwie wtedy Lech Wałęsa był przywódcą ogólnonarodowej walki. Nie będę się więc wypowiadał. Wiem, co było wcześniej i później. Moim zdaniem wykorzystano i umacniano w nim przekonanie, że jeśli się przeciwstawi tym siłom, to one go skompromitują. Z drugiej strony sugerowano mu, że jeśli przymknie oczy, to będzie rządził Polską bez przeszkód przez wiele lat. To na pewno nie była jedna rozmowa. Osiągnięto to małymi krokami.
Dlaczego po 1991 r. w Kancelarii Prezydenta, poza zmarłym już Andrzejem Zakrzewskim, nie było nikogo spoza służb i wojska?
- Bo takimi ludźmi najłatwiej się steruje. To bardzo prosty mechanizm. Oczywiście, było to w dużym stopniu chaotyczne, bez wielkiego planu, który w okresie rozpadu systemu moim zdaniem nie istniał. Ale dawało efekty.
Jak to ktoś przeczyta, to zaraz krzyknie: to czemu Kaczyńscy popierali Wałęsę w 1990 r.?
- Bo wówczas stał na czele tej części społeczeństwa, która chciała radykalnych zmian i trudno było przewidzieć, że wydarzenia z początku lat 70. wpłyną w takim stopniu na jego postawę. Że ja coś o Wałęsie wiedziałem? Tak, od niego samego! Wiedziałem, że coś jest z nim nie w porządku. Nie wiedziałem jednak, że był "Bolkiem". Nie zdawałem sobie także sprawy, że dokona takiego zwrotu. Potem szybko mój brat się zorientował, jak jest naprawdę. Ale trwała walka polityczna i trzeba było przetrwać do wyborów parlamentarnych. 30 października rozstaliśmy się.
A pan kiedy się dowiedział o Wałęsie?
- Gdy w 1981 r. Andrzej Kołodziej roznosił taką wiadomość, to absolutnie w to nie wierzyłem, choć byłem przeciwnikiem Wałęsy. On sam mi potem coś sugerował. Znałem Wałęsę od 1978 r., ale w tamtym okresie trzymałem raczej z grupą Andrzeja Gwiazdy. Trwałem przy nich prawie jak Charłamp przy Radziwille, jednak z czasem nasze relacje osłabły. W 1982 r., gdy Wałęsa wyszedł z internowania, ja też zostałem uwolniony. Wtedy jeden z kolegów, Jerzy Trzciński, przyprowadził mnie do Wałęsy, który zaproponował mi bliską współpracę. Trwała ona osiem lat.
To wtedy była ta "wódka z gwinta"?
- Zdarzały się sytuacje, gdy wyciągał butelkę czystej, a mi - jako inteligentowi - proponował brandy. Czasy były ciężkie. W takich sytuacjach Wałęsa mi opowiadał o sobie dużo ciekawych rzeczy. Wspominał, że w roku 1970 był głupi, chociaż wcześniej zachowywał się mądrze. Nie zdradzał jednak szczegółów owej głupoty.