Kupcy z "zieleniaka"
Tabliczka jest z blachy. Krystyna wsunęła ją za drewnianą belkę pod dachem straganu jakieś 10 lat temu. Ledwo ją widać. Na rdzewiejącej powierzchni znajduje się napis "Sowińska - warzywa". Kobieta zamówiła ją u ślusarza przed tym, jak rozpoczęła sprzedawać na placu za kościołem św. Mikołaja.
12.09.2005 | aktual.: 12.09.2005 08:07
Każdy szanujący się kupiec ma przecież swój szyld. Gdy pierwszy raz przyjechała z ziemniakami, burakami, marchwią i kapustą na gdański stragan, z dumą umieściła napis nad głową, niczym talizman. Myślała, że nigdy go nie zdejmie. Zdjęła w sobotę.
My tu nie wrócimy
Plac przy kościele św. Mikołaja będzie remontowany. Wszystkie stragany zostaną zlikwidowane. W ich miejscu mają powstać nowe, estetyczne, pasujące do elewacji otwartej w ubiegłym tygodniu hali targowej.
Krystyna, tak jak wszyscy inni kupcy, ostatni raz sprzedawała przy Mikołaju w sobotę. Teraz musi się przenieść do kramów przy Podwalu Staromiejskim. Tam handlowcy mają przeczekać modernizację - nie wiadomo jak długo. Krystyna jest zrozpaczona. I to nie wskutek sentymentu do miejsca, blaszanej tabliczki, czy kota, który codziennie ją odwiedza.
- Kupcom Dominikańskim, do których należy plac, płaciłam 600 złotych czynszu za wynajem straganu. Po przenosinach będę musiała uiszczać ponad tysiąc! Człowieku kochany, z czego? - ciężko wzdycha Krystyna Sowińska, właścicielka kilkuhektarowej działki na Oruni. - My tu już nie wrócimy. Nim rozpocznie się modernizacja wejdą archeolodzy, bo podobno pod ziemią są zabytki.
Kogo karmi stragan?
Piotr ostatni dzień sprzedaje dynie. Przenosi się na nowe stoisko w środę. Ustawił pomarańczowe warzywo pośrodku straganu wśród rzędu marchwi. Taka dynia to rarytas. Piotr jednak się nie cieszy. - Mam żonę i dziecko. Zatrudniam pracownika. Kupuję warzywa od ojca, który ma pole na Olszynce i od jego sąsiada. Od tego straganu zależy los wielu ludzi. Powtarzam im, że jakoś to będzie, ale nie wiem, czy sobie poradzimy. Dostaniemy stoiska o lepszym standardzie, ale zbyt drogie - mówi Piotr Czyżewski wspierając rękę o "wizytówkę stoiska".
"Lata" nie będzie
Maria zapala papierosa. Jest zdruzgotana. Przegląda kiść winogron. To jedyny towar, jaki pozostał na ladzie. Milczy. Jej syn bez słowa wymontowuje radio z półki ponad jej głową. Maria pamięta, jak jej się dobrze sprzedawało brzoskwinie i banany, przy przebojach "Lata z radiem". Klienci zachwalali miłą atmosferę. Maria już nigdy nie włączy odbiornika. - Wykończyli mnie! Z handlu w tym miejscu nie ma dużego zysku, bo stragan jest w drugim rzędzie. Ludzie zawsze kupowali więcej od tych z pierwszego. Zwyczajnie nie stać mnie na zapłacenie tak astronomicznego czynszu za nowe stoisko, dlatego likwiduję interes.
W poniedziałek idę do pośredniaka - tłumaczy Maria Gałązka, zaciągając się papierosem. Ma dwóch synów na studiach. Niekończący się dzień - Masełko to macie najlepsze w całym Gdańsku. Wszystko pani składa? Żeby przenieść? Gdzie ja tam panią znajdę przy Podwalu - pyta Jadwiga Teodorczuk, emerytowana nauczycielka, która kupuje nabiał od lat ze stoiska Grażyny Witelus. - Już mnie pani nie znajdzie. Zamykamy się! Nie stać szefowej na opłaty. Znalazłam pracę w sklepiku na Oruni. Ciężko mi będzie... Pamiętam jak na początku lat dziewięćdziesiątych ludzie z całego wojewodztwa przyjeżdżali na to targowisko - mówi Grażyna Witelus, handlująca nabiałem koło Mikołaja od kilkudziesięciu lat. Sama wychowuje dwóch synów w wieku szkolnym.
Wiesław Wielopolny każdego dnia wstaje przed 5. Ładuje do furgonetki warzywa z własnej uprawy. Przyjeżdża na stragan około 6. Rozkłada warzywa na ladzie. Sprzedaje. Do domu wraca około 16. Przygotowuje towar na następny dzień. Idzie spać po północy. Wstaje przed 5. Ładuje... - Ta praca jest jak jeden niekończący się dzień. Człowiek haruje na ten stragan, a i tak go potem z niego wywalą. Czy jest sprawiedliwość na świecie - pyta.
Agnieszka Kamińska