Kulejąca prezydentura Macrona. Prezydent tonie w protestach i kreuje nowych wrogów
Administracja Macrona chciała "wyzwolić ludzi od uzależnienia od własnych pojazdów". Ludzie odpowiedzieli, wzniecając potężny i paraliżujący protest. I zadali kolejny cios słabnącemu prezydentowi.
Obrazki, liczby i dane z weekendowego protestu "żółtych kamizelek" robią wrażenie: ponad 200 tysięcy uczestników, ponad 2 tysiące miejsc, blokady dróg, barykady z płonącymi oponami, a do tego 400 rannych, jedna ofiara śmiertelna i 282 aresztowanych. To wszystko to efekt podwyższenia akcyzy na paliwo, zwłaszcza olej napędowy, o 7,6 centów (ok. 33 grosze) na litrze. Nowy podatek został wprowadzony w trosce o ograniczenie zanieczyszczeń, emisji dwutlenku węgla i - jak to ujął premier Edouard Philippe - w celu wyzwolenia Francuzów "od ich uzależnienia od paliwa".
Ogromne i gwałtowne protesty nie są we Francji niczym nowym. Podobne demonstracje zdarzały się już przy poprzednich podwyżkach akcyzy. Problem w tym, że dla prezydenta Emmanuela Macrona to już piąty masowy wybuch niezadowolenia w ciągu młodej prezydentury. Protestowali już członkowie związków zawodowych, kolejarze, transportowcy, urzędnicy, lewicowcy i prawicowcy. Z takimi wyzwaniami mierzył się każdy francuski prezydent, ale oczekiwania wobec Macrona były wyższe niż w przypadku poprzedników.
- Tuż po jego zwycięstwie nad Le Pen cały kraj był pełen entuzjazmu, trochę jakby na haju. Macron zapowiadał wielkie zmiany i wniósł nową świeżość. Ale potem przyszedł czas na zmierzenie się z trudną rzeczywistością - mówi WP Martin Michelot, francuski analityk think-tanku Europeum w Brukseli.
W rezultacie, Macron "zużywa się" jeszcze szybciej niż poprzednicy. Według opublikowanego w niedzielę sondażu firmy Ifop, prezydenta popiera 25 procent Francuzów. Francois Hollande, który zapisał się w historii V Republiki jako najmniej popularny prezydent, w analogicznym okresie miał poparcie na poziomie 32 procent.
Jak mówi Michelot, to w dużej mierze efekt...realizowania przez Macrona swojego programu. Podczas kampanii, centrysta zapowiadał zdecydowane reformy rynku pracy, systemu podatkowego i ochrony środowiska. Problem w tym, że reformy okazały się bolesne, ale jednocześnie nie przyniosły zapowiadanego ożywienia. Do tego dochodziły afery i wpadki wizerunkowe: kreowanie "jowiszowej", wyniosłej wizji prezydentury, a także afera Benalli, bliskiego współpracownika prezydenta, który podszywając się pod policjanta brał udział w biciu demonstrantów.
- Ten to efekt świadomie kreowanego wizerunku. Macron jest przekonany, że Francuzi chcą silnego i zdecydowanego prezydenta. Widzieliśmy to też u Sarkozy'ego, który też przedstawiał się jako szeryf - mówi Michelot.
Jak jednak pokazują obecne protesty, ta strategia ma swoje wady. Macron zraża w ten sposób kolejne środowiska i pogłębia podziały we Francji. Dość powiedzieć, że według sondażu Elabe, demonstrantów w żółtych kamizalkach popiera 70 procent Francuzów.
Zdaniem Johna Lichfielda, francuskiego korespondenta dziennika "The Independent", obecne protesty są wyrazem czegoś więcej, niż niezadowolenia z podwyżki podatków.
"Wśród Żółtych Kamizelek było wiele tysięcy ludzi, którzy wcześniej nie brali udziału w demonstracjach. Widziałem tam wielu wkurzonych ludzi z przedmieść, gdzie transport publiczny jest - napisał Brytyjczyk na Twitterze. "Ta rebelia to nie tylko protest przeciwko wzrostowi cen czy polityce środowiskowej. Kierowcy na prowincji i przedmieściach już wcześniej byli wściekli na ograniczenie limitu prędkości na drogach dwupasmowych do 80 km/h. Obie te zmiany są postrzegane przez francuskie wsie i przedmieścia jako atak prezydenta bogatych z metropolii na ubogą prowincję" - dodaje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl