Kto zabił ojca i bliźnięta?
We wtorek zostanie przeprowadzona sekcja zwłok 6-letnich bliźniąt Kasi i Mateusza oraz ich ojca, 53-letniego Jana A. Znaleziono ich w niedzielę w lesie, w okolicach podwarszawskiego Legionowa. Niewykluczone, że cierpiący na depresję mężczyzna mógł zabić swoje dzieci, a później popełnić samobójstwo.
24.11.2003 | aktual.: 24.11.2003 18:02
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W środę, 19 listopada, ojciec bliźniąt miał odwieźć je do przedszkola w pobliżu miejsca zamieszkania na warszawskiej Woli. Nigdy tam jednak nie dotarli. Matka dzieci zorientowała się, że mogło stać się coś niedobrego dopiero po południu, gdy chciała bliźnięta zabrać do domu. Roztrzęsiona wyjaśniała policjantom, że mąż może zrobić sobie i dzieciom coś złego. Byli bowiem w separacji, a mąż wielokrotnie groził, że popełni samobójstwo, jeśli dojdzie do rozwodu. Równocześnie podkreślała, że nie był nigdy w zakładzie psychiatrycznym, ale od pewnego czasu cierpiał na depresję.
Trojga zaginionych poszukiwała cała warszawska policja. W niedzielę w okolicach podwarszawskiego Legionowa idący na ryby wędkarze natknęli się na białego daewoo tico. W środku odkryli zwłoki trzech osób - mężczyzny i dwojga dzieci. Przyczyny ich śmierci ma wyjaśnić sekcja zwłok.
Według wstępnych ustaleń biegłych, ojciec i bliźnięta zginęli kilka dni temu, być może w dniu zaginięcia. Na ciałach dzieci widoczne były rany kłute, zadane nożem, ale śmierć mogła też nastąpić w wyniku zaczadzenia. Ślady zabezpieczone w samochodzie wskazywały, że rozlano w nim i podpalono łatwopalną substancję.
Mieszkańcy bloku przy ul. Anielewicza na warszawskiej Woli, w którym mieszkała cała rodzina, są zszokowani. Nie mogą uwierzyć, że tuż obok nich rozgrywała się tragedia. "Matka dzieci nie jest z Warszawy, często zastanawialiśmy się, dlaczego związała się z dużo starszym rozwodnikiem. Wszyscy wiedzieli przecież, że miał już dwie żony i dzieci z poprzednich związków" - powiedziała jedna z sąsiadek.
"Nigdy bym nie przypuszczała, że może zrobić im krzywdę. Czasami był wręcz nadopiekuńczy. Na początku sprawy rozwodowej Jan A. przyznał, że był karany za znęcanie się nad pierwszą żoną i dziećmi. Gdy o to pytaliśmy mówił, że był to niesprawiedliwy wyrok" - wyjaśniła sąsiadka.
Z relacji znajomych rodziny wynika też, że mężczyzna od dłuższego czasu był załamany, tak jakby miał poważne problemy. "Prowadził chyba jakąś firmę zajmującą się nieruchomościami, ale ostatnio był ciągle w domu, Iwona (żona) żaliła się, że ma problemy finansowe" - dodała kobieta.
Sąsiedzi mówią, że ojciec dzieci ciągle jeździł na ryby. "Był zapalonym wędkarzem. Wtedy kiedy zniknęli, też myślałam, że może chciał odpocząć, że może zabrał dzieci tylko na kilka godzin właśnie na ryby. Uspokajałam Iwonę, ale wtedy powiedziała mi, że nie zabrał wędek i że już wcześniej jej mówił, że jak się z nim rozwiedzie, to i siebie, i dzieci zabije. Ona czuła, że to tak się skończy" - relacjonowała kobieta.
"Do tej pory nie mogę w to uwierzyć. Widziałam te maleństwa codziennie. Matka tak bardzo je kochała. Jak ona rozpaczała, gdy zniknęły" - podkreśliła kolejna sąsiadka. Dodała też, że dzieci były zamknięte w sobie, nie mogły nawiązać kontaktu z innymi dziećmi z przedszkola - "tak jakby czegoś się bały".
Prawdopodobnie do tragedii doszło, bo mężczyzna nie leczył się. "Depresję trzeba leczyć, bo może doprowadzić do samobójstwa lub tzw. samobójstwa rozszerzonego (sytuacji, w której samobójca wcześniej zabija swoich bliskich)" - podkreślił kierownik katedry kliniki psychiatrycznej Akademii Medycznej w Warszawie, prof. Waldemar Szelenberger. Dodał, że tak naprawdę nie ma jednak listy zachowań lub objawów, które mogłyby świadczyć o tym, że może dojść do takiej tragedii.