Kto szuka guza
Coraz liczniejsze groźby procesów wiszą nad najpopularniejszą wyszukiwarką internetową, oskarżaną o naruszanie własności intelektualnej i praw autorskich.
14.01.2007 | aktual.: 14.03.2007 08:34
Ich anielskie spojrzenia regularnie trafiają na czołówki popularnych czasopism. Larry Page i Sergey Brin, twórcy wyszukiwarki internetowej Google, chętnie udzielają się we wszelkich mediach, aby opowiadać historię firmy z Mountain View, wycenianej dziś przez giełdę na 150 miliardów dolarów, czyli wyżej niż IBM albo General Motors. Aż trudno sobie wyobrazić, że za jedną z najpiękniejszych success stories w historii internetu kryje się aroganckie przedsiębiorstwo, przeniknięte cynizmem, które pomiata zasadami własności literackiej i prawami autorskimi. Oddaje do dyspozycji internautów książki, artykuły, fotografie, filmy wideo bez uprzedniej zgody posiadaczy praw do tych materiałów.
Wolność czy kradzież?
– Z prawnego punktu widzenia Google balansuje na ostrzu noża – uważa Laurent Michaud z Instytutu ds. Audiowizualnych i Telekomunikacji w Europie (IDATE). Zwłaszcza od momentu wykupienia za 1,65 miliarda dolarów serwisu wymiany muzyki i filmów YouTube. Google utworzyło rezerwę w wysokości 200 mln dol. z myślą o wyrokach mogących zapaść w przyszłości. Ale to nie wystarczy.
Pozwy sądowe napływają obficie przeciwko YouTube, ale także innym czołowym produktom tej firmy, jak Google News, Google Book Search, AdWords… Nie ma tygodnia, żeby jakiś nowy skarżący nie pozwał firmy do sądu. We Francji została ona do tej pory zaatakowana przez agencję prasową Agence France-Presse (AFP), Krajowy Syndykat Wydawców (SNE), oficynę wydawniczą La Martiniere i producenta filmu „Świat według Busha” (wytwórnię Flach Film – przyp. FORUM). Z kolei w Belgii wydawcy prasy złożyli zbiorowy pozew przeciwko serwisowi Google News. W Japonii magnaci prasowi postawili firmie ultimatum, grożąc procesem. I wreszcie w USA stowarzyszenia amerykańskich autorów wniosły pozew dotyczący naruszania praw autorskich. Jak długo Google będzie mogło się rozwijać, prowadząc działalność na granicy legalności?
Zostało już wielokrotnie skazane w związku z programem AdWords, który wykorzystuje nazwy marek bez zezwolenia ich właścicieli jako słowa kluczowe, aby wyświetlać linki reklamowe. Ale zapadające wyroki nie zmieniają ani o jotę polityki firmy. A ta jest prosta: podobnie jak w plotkarskiej prasie lepiej płacić odszkodowania za naruszenie prywatności, aniżeli spuścić z tonu.
W kwestii poszanowania praw autorskich amerykańskie przedsiębiorstwo interpretuje na swój sposób francuską „Ustawę o zaufaniu w gospodarce cyfrowej” z 2004 roku, która jest zresztą zainspirowana amerykańską ustawą Digital Millennium Copyright Act, kwalifikując siebie jako pośrednika. W myśl tego prawa właściciele serwerów i dostawcy dostępu do internetu nie mogą być obciążani odpowiedzialnością za zawartość stron internetowych. To stanowisko było już wielokrotnie kwestionowane przez francuski wymiar sprawiedliwości. I właśnie to skłania często wyszukiwarkę do pójścia na kompromis i zawarcia umowy handlowej, w której uznaje swoją odpowiedzialność za rozpowszechnianie określonych treści. – To zawsze lepiej, niż powierzyć swój los w ręce sędziego – wyjaśnia Yoram Elkaim, dyrektor ds. prawnych we francuskim oddziale Google'a.
Prawnicze sztuczki
W przypadku braku porozumienia firma rozgrywa kwestie proceduralne. AFP podjęła działania przeciwko Google'owi już prawie przed dwoma laty. Oskarżenia dotyczą wykorzystywania bez zezwolenia, za pośrednictwem Google News, treści należących do agencji prasowej. – Proces nie rozpocznie się przed wiosną 2007 roku. Oni są bardzo mocni w zgłaszaniu zastrzeżeń proceduralnych w ostatniej chwili – opowiada Axelle Bloch, dyrektorka ds. prawnych w AFP.
Bernard Magrez, adwokat reprezentujący Copiepresse, który stanął w Belgii na czele batalii przeciwko Google'owi, odniósł już pierwsze zwycięstwo (belgijski sąd nakazał usunięcie z serwisu Google News francusko- i niemieckojęzycznych artykułów pochodzących z wydawnictw zrzeszonych w Copiepresse – przyp. FORUM). I już z tego korzysta: Nie będę czekał na rozstrzygnięcie w apelacji z żądaniem wypłaty odszkodowań. Mogą one sięgać 500 milionów euro, jeśli zastosuje się praktyki odszkodowawcze typowe dla ochrony praw autorskich.
Co oczywiste, Google uważa, że demokratyzacja informacji ma pierwszeństwo przed obroną copyrightu. Jean-Noël Jeanneney, prezes francuskiej Biblioteki Narodowej, który jest głośnym krytykiem amerykańskiej wyszukiwarki, nie kryje oburzenia w obliczu takich argumentów: Taką postawę należy ocenić w najlepszym razie jako arogancję, ale to zakłada jeszcze dobrą wiarę. W przeciwnym razie byłby to już czysty cynizm. Amerykańskie przedsiębiorstwo stało się bowiem w istocie firmą reklamową, jako że udostępnianie tylu darmowych treści pozwala mu czerpać miliardy dolarów dochodów z reklam.
Na razie założyciele Google'a zachowują sympatię internautów i zaufanie rynków finansowych. Ale na jak długo? – Google nie jest jeszcze postrzegane jako podmiot hegemoniczny, na wzór Microsoftu. Ale to się może zmienić – uprzedza ekspert z IDATE. Google doskonale to zrozumiało. We Francji zaczęło dyskretnie korzystać z usług lobbysty Oliviera Espera, który pomagał też w kwestiach regulacyjnych firmie Cisco.
W Stanach Zjednoczonych lobbystów Google’a jest ponoć z górą setka. Pracują oni pod kierownictwem Davida Drummonda, chief legal officera, którego wspiera teraz również John Kent Walker, były doradca serwisu aukcyjnego eBay. Pytanie brzmi dzisiaj tylko, czy ta task force ma szykować swój oręż, aby użyć go przed sądami na całym świecie, czy też ma, w sposób bardziej rozsądny, szykować się do układów.
Géraldine Meignan
ŻRÓDŁO: L’Expansion