Kto opublikowałby "listę Wildsteina"?
Jeśli byłyby możliwości techniczne, "Wprost" opublikowałby tzw. listę Wildsteina - powiedział redaktor naczelny tygodnika Marek Król. Tomasz Wróblewski z "Newsweeka" potraktowałby ją wyłącznie jako "materiał roboczy". Z kolei szef "Polityki" Jerzy Baczyński, dziennikarza, który chciałby w jego tygodniku listę opublikować, "posłałby do diabła".
01.02.2005 15:20
Zdaniem redaktora naczelnego "Wprost", Marka Króla, skopiowana z komputera IPN lista z 240 tys. nazwisk tajnych współpracowników SB, funkcjonariuszy SB, osób pokrzywdzonych i tych, które SB wytypowała do ewentualnej współpracy, "zawiera informację, kim się służby specjalne PRL szczególnie interesowały". Uważa on, że powinno się o tym informować, choć - jak zastrzegł - byłoby to trudne ze względów technicznych.
Według Króla, Wildstein został ukarany "dokładnie za to, za co się wszędzie na świecie nagradza; że jest rasowym dziennikarzem". Zadaniem dziennikarza jest zdobywać informacje i przekazywać je społeczeństwu. Niedobrze, jeśli się informacje dziennikarskie cenzuruje - powiedział. Dodał, że jest gotowy zatrudnić Wildsteina.
Listę jako "materiał czysto roboczy", potrzebny dziennikarzowi do poszukiwań i pracy, potraktowałby redaktor naczelny "Newsweeka" Tomasz Wróblewski. Musiałby być temat; samej listy byśmy nie opublikowali, zajmujemy się problemami, np. lustracją konkretnej osoby, która pełni publiczne stanowisko - powiedział.
Według Wróblewskiego, w przeszłości w Polsce było wiele rzeczy nieuporządkowanych, np. kwestia korupcji czy nadużyć, i dopiero jak się za nie "wzięły media", to sprawy ruszyły. Dopóki dziennikarze nie dostali listy potencjalnych ofiar, agentów, osób z archiwów IPN, to lustracja przebiegała powoli - zauważył.
Wróblewski nie chciał powiedzieć, czy zatrudniłby w swojej redakcji Wildsteina; zapewnił, że jeszcze o tym nie myślał.
Listy nie opublikowałby także redaktor naczelny "Polityki" Jerzy Baczyński. W ten sposób ujawniona lista jest niedobra dla przebiegu lustracji, bo robi więcej zamętu niż pożytku - powiedział. Zaznaczył, że gdyby jego dziennikarz chciał opublikować tego typu listę na łamach "Polityki", to "posłałby go do diabła, razem z listą". To za poważna sprawa, dotyczy losów wielu ludzi i nie można tego robić po partyzancku - podkreślił Baczyński.
Jego zdaniem, Wildstein dokonał prowokacji dziennikarskiej. Musi się ona obywać za zgodą i wiedzą redaktora naczelnego i pod pewnym nadzorem kierownictwa redakcji - powiedział. Jego zdaniem, dziennikarz nie może ukrywać źródeł informacji wobec własnego naczelnego, bo to wyraz nielojalności. Baczyński zwrócił uwagę na to, że jeśli "Rz" wiedziała od jakiegoś czasu, że Wildstein ma listę z IPN, to powinna była zareagować wcześniej.
Wildstein udostępnił znajomym dziennikarzom skopiowaną z komputera IPN listę około 240 tysięcy nazwisk tajnych współpracowników SB, funkcjonariuszy SB, osób pokrzywdzonych i tych, które SB wytypowała do ewentualnej współpracy. Szef IPN Leon Kieres powiedział, że dokumenty nie znalazły się w rękach Wildsteina w związku z określonymi procedurami obowiązującymi w Instytucie. Pięcioosobowy zespół w IPN bada okoliczności, w jakich publicysta uzyskał listę.
Bronisław Wildstein zrobił to bez mojej wiedzy i na własną rękę - powiedział redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" Grzegorz Gauden, który zdecydował o zwolnieniu dziennikarza.