Kto ma rząd dusz
Marks mówił, że religia to opium ludu. Dziś odpowiednikiem tej kompensacji, co przeraża Kościół i stąd wynika jego agresywność, stają się supermarket, telewizja, ucieczka w świat wirtualny.
Z Prof. Mirosławem Karwatem, politolog rozmawia Robert Walenciak
15.09.2008 | aktual.: 15.09.2008 13:04
- Przykład z ostatnich dni. Premier Tusk nagle ogłosił, że pedofilów trzeba kastrować. Reakcja i słownictwo rodem z PiS! Czy to przypadek?
– Przypadek to nie jest. Ci ludzie są produktem swojej epoki. Dziś cechą języka potocznego, a więc i języka polityków, staje się przemieszanie gatunków. Łączenie elementów powściągliwości, kultury z elementami nonszalancji, wulgarności, a w polityce – wyrafinowanych abstrakcyjnych kategorii z popisami prostackiej demagogii. Taka jest kultura masowa. To jest wpływ telewizji, wzorców rozrywki, sportu. Oni są jej produktem.
- Muszą więc mówić jak sierżanci? Prosto i z przytupem? Jak z PiS-owskiego elementarza?
– Żyjemy w czasach absolutnej dominacji kultury masowej. Ona jest eklektyczna, to jest miszmasz. Jej ideologiczne zabarwienie w gruncie rzeczy zależy od tego, kto jest hegemonem, kto opanował środki masowego przekazu – po to, żeby narzędzia rozrywki przekształcić w narzędzia indoktrynacji. Bo cała sztuka panowania na tym polega. Gdyby kulturę i rozrywkę pozostawiono samej sobie, gdyby nikt do niej nie przemycał swojej ideologii, to rządziłby nią rynek, komercja, a więc tendencje do samoogłupienia postępowałyby jeszcze szybciej. Sama w sobie kultura masowa kieruje masy w stronę apolityczności, a nawet gorzej – absolutnego braku zainteresowania polityką. Jeżeli już konsument tej wszechrozrywki zainteresuje się polityką, to jako przedmiotem zabawy, prześmiewki, spektaklem odbieranym jak zawody sportowe lub niezła awantura. Sensacja, skandal – to tak.
- Ale te ingerencje przecież są. Widać je gołym okiem.
– Bo już dawno zrozumiano, że zamiast nudnych referatów, broszur, sloganów wyborczych, które są absolutnym pustosłowiem, najlepiej do ludzi trafi się przez ranking gwiazd, przez umieszczenie tych gwiazd w treści programów rozrywkowych, sportowych, a potem w różnych honorowych komitetach. I tak sączy się indoktrynację albo doraźną propagandę polityczną.
- Prawicową...
– Teraz głównie tę. Współczesną lewicę dotknęły dwa nieszczęścia. Pierwsze – to tendencje kryzysowe. Jeszcze się nie pozbieraliśmy. Niektórzy rzeczywiście myślą anachronicznie, szukają ratunku w „powrocie do źródeł” czy do jakiegoś mitycznego złotego wieku. To jest myślenie zupełnie nieadekwatne do nowych okoliczności. Po drugie, żeby rzeczywiście osiągnąć jakiś sukces, nie mówię – wyborczy, ale żeby odzyskać już nie hegemonię, ale pełnoprawne uczestnictwo w życiu ideologicznym kraju, żeby np. obrona państwa świeckiego nie była nazywana od razu „wojną z Kościołem”, to lewica musiałaby mieć oparcie w naturalnej, kształtującej się w dużej mierze spontanicznie, mentalności ludzi i w dominujących cechach kultury masowej. A nie ma. W Polsce kultura masowa jest zawłaszczona przez myślenie prawicowe. W mentalności społecznej dominują wzorce konformistyczno-autorytarne, a nie wzorce „społeczeństwa otwartego”, racjonalizmu, krytycyzmu. I tak jest już do dłuższego czasu. Śmiem twierdzić, że już w PRL-u kto inny miał
władzę polityczną, a kto inny rząd dusz. A to niesie ze sobą określone konsekwencje.
- Jakie?
– Kultura masowa, w wydaniu prawicowym, to absolutna apoteoza kołtuństwa, z dorabianiem do tego wyższych racji, ale inteligentniejsze formy indoktrynacji przemycają to w postaci kultu zabawy. Co z tego wynika? Świat przeciętnego człowieka dzieli się na obszar pracy i na obszar prawdziwego życia. Alienacja pracy, rozumiana po marksowsku, o której jeszcze niedawno pisał Adam Schaff, jest zjawiskiem bardziej rozpowszechnionym, niż myślimy. Stwarzał ją także socjalizm realny, ale przywrócony kapitalizm pogłębił. Ogromna większość ludzi, nawet jeżeli angażuje się w pracę, czuje się eksploatowana, niedoceniona albo też wykonuje pracę zupełnie niezgodną z zawodem, wykształceniem, zainteresowaniami. Często czują się upokorzeni albo zbędni. Badania socjologiczne to potwierdzają. Jak wielu Polaków jest zadowolonych z pracy? Ilu z nich pracę uważa (nie w deklaracjach) za najwyższą wartość? Ilu Polaków ma ochotę po pracy rozmawiać o pracy? Ich marzenia są takie jak dzieci chodzących do szkoły – dzwonek brzmi i już
wszyscy jesteśmy w drzwiach, a nawet na schodach. To samo dotyczy przeciętnego pracownika w Polsce.
- Jakie to ma znaczenie polityczne?
– Takie, że czas wolny jest traktowany jako przeciwieństwo pracy, jako ucieczka od pracy. A kultura masowa spowodowała, że ta ucieczka to przymusowy relaks. Przy czym sposób tego relaksowania też został nam narzucony. On nie jest żadnym wolnym wyborem, tylko jest sterowany. Sterują nami te wszystkie kwizy typu „zadzwoń, wygraj” (idiotele), teledurnieje, te wszystkie imprezy turniejowe, konkursowe i festiwalowe, które zresztą służą głównie wyciąganiu kasy z naiwnych i niezbyt zamożnych ludzi. To wszystko sprawia, że zanika zwyczajna podmiotowość ludzka oparta na elementarnej samodzielności myślenia, upodobań, stylu życia. Tu jest pies pogrzebany.
- Społeczeństwo obywatelskie staje się fikcją, mitem.
– Absolutną fasadą, mistyfikacją ideologiczną. I wołaniem na puszczy pięknoduchów. Oni wierzą, tak jak kiedyś partia komunistyczna wierzyła, znam to z autopsji, że wystarczy ludzi douczyć, przeszkolić, uświadomić, podciągnąć do czołówki, z poziomu świadomości potocznej zbiorowo przenieść na poziom wyrafinowanej teorii, a świat będzie lepszy, bo ludzie staną się mądrzejsi. Tylko że napotkaliśmy opór materii. Czy wszyscy chcieli być mądrzejsi? (Pomijam tu inną kwestię, czy na pewno nauczyciele byli mądrzejsi od uczniów). Otóż nie, zwyciężyła mentalność człowieka pospolitego, o której tak okrutnie pisał Ortega y Gasset. Człowieka, którego absolutnie zadowala przeciętność, który nie stawia sobie żadnych nowych celów w życiu, nie rozwija się, lecz gnuśnieje w swych przyzwyczajeniach i samozadowoleniu, nie potrzebuje indywidualności. Przeciwnie, kieruje się instynktem stadnym, goni za obowiązującą modą, trendem. Uważa tylko na to, żeby nie wypaść z jakiejś tendencji dominującej. Tak wyrastają nam miliony ludzi
bezmyślnych, a przez to łatwo sterownych. Ma to związek z kulturą masową.
- Ale ona istniała i wcześniej.
– Ale się zmieniła. Porównajmy radio jako instytucję kulturotwórczą lat 70., 60. i radio dzisiejsze. Dawne radio wymagało skupienia, namysłu, prowadziło dialog ze słuchaczem, poszerzało horyzonty, atrakcyjnie zachęcało, by wzorować się na tym, co lepsze. A dzisiejsze? To jest słowotok, bełkot, silenie się na dowcipy, niekiedy żenujące. Zadzwoń – pogadaj z nami, ty powiesz swoje ble, ble, my ci odpowiemy ble, ble, przetkniemy to muzyczką, ewentualnie dostaniesz gadżet. Tego się słucha, nie słuchając. Wyrosło już któreś pokolenie ludzi, których... denerwuje cisza. To zaprzeczenie standardu kulturowego. Dawny człowiek kulturalny, jeszcze tacy żyją, cenił sobie ciszę. Wiedział, kiedy zamilknąć, pomyśleć. Człowiek myślący wie, kiedy nie potrzebuje tych czy innych dźwięków, sam wybiera ciszę lub muzykę, rodzaj muzyki. A dziś najważniejsze, żeby coś w tle brzęczało lub jazgotało. Dzisiejszy konsument kultury masowej nie wyłącza, tylko przełącza; nie wybiera, chociaż przebiera. Przeskakuje 300 kanałów, szuka „akcji”
(bo nudno), z jednej kakofonii przenosi się do innej, zresztą bardzo podobnej. Bo też pluralizm mediów jest bardzo pozorny; to jest tylko konkurencja stacji, a nie treści, licytacja tym samym, a nie alternatywa. Wszędzie jest ta sama sieczka. Przelatujemy kanały telewizyjne: z tych 300 albo 500 programów, jakie mamy do dyspozycji, na 100 znajdziemy programy erotyczne, na 20 – gotuj z nami, na 15 – jak się ubierać, makijaż, wizaż, ewentualnie bardzo popularne programy typu „zobacz sobie, jak lew dopada antylopę i ją zjada”, pokazujemy z detalami. To wszystko jest zuniformizowane. Więc wyrosło nam pokolenie, które nie potrafi słuchać, a tym bardziej czytać (co potwierdzają badania o wtórnym, funkcjonalnym analfabetyzmie). A człowiek, który nie umie słuchać – jakże może być czegoś ciekaw? Jak może się skupić? Jak może zrozumieć więcej niż trzy zdania w dzienniku telewizyjnym? Czyż nie jest dlań naturalne, że „z filmów najbardziej lubi te, które już oglądał”?
- Do tego dochodzi kultura obrazkowa.
– Właśnie. Tekstu się nie słucha, ogląda się obrazek, to jest ciekawe. Rosjanin kogoś zastrzelił, Arab się wysadził, kobieta płacze, dziecko martwe, czołg rozjeżdża dom, pirat drogowy dachuje, huragan porwał krowę i dach – wszystko niemal na żywo. Efekty specjalne zupełnie jak w grach komputerowych. Zanika różnica między rzeczywistością wirtualną a realną. Telewidz, który spokojnie żre kanapkę, patrząc na dziecko-szkielet z Somalii, to typowy konsument i zarazem produkt zdegenerowanej kultury masowej. Jak to się wiąże z problemem miejsca dla lewicy?
Nowe opium ludu
– Otóż ta masowa ucieczka w świat wirtualny lub percepcja rzeczywistości tylko jak narracji to współczesna mutacja „ucieczki od wolności”, o której pisał Fromm. Ucieczki przed oceną rzeczywistości, własnego w niej miejsca, pytania o zmianę. Żeby mieć siłę polityczną, trzeba mieć bazę społeczną. Jak lewica ją zdobywała? W XIX w. albo jeszcze w połowie wieku XX mogła być pewna, że jest potrzebna ludziom pracy, bo nikt jej nie zastąpi w walce o prawa pracownicze i obywatelskie. Te prawa wywalczono, ale nawet kiedy są naruszane i następuje regres, rozmowy o emancypacji poruszają już tylko intelektualistów. Nowoczesny kapitalizm może nie dać pracy, stabilizacji, ale zawsze ma bieżącą dostawę opium.
- Jak kiedyś religia?
– Marks mówił, że religia to opium ludu. Nie dla ludu, ale ludu, który sam sobie wytwarza tę pociechę. Dziś odpowiednikiem tej kompensacji, znacznie bardziej atrakcyjnym, co przeraża Kościół i stąd wynika jego agresywność, stają się supermarket, telewizja, gra komputerowa, ucieczka w świat wirtualny. W tym czasie wolnym, w którym po prostu się nudzimy.
- I o który tak walczyła tradycyjna lewica.
– W wieku XIX, i gdzieniegdzie nawet w wieku XX, czas wolny albo nie istniał, albo jeśli istniał – był wykorzystywany inaczej. Poza wypoczynkiem – na dokształcanie się, na realizację jakichś marzeń przekraczających schemat powszedni.
- Nawet na dyskusje, te słynne nocnych Polaków rozmowy.
– Tadeusz Iwiński kiedyś słusznie zauważył, że tym różnią się lata 80. od dzisiejszych czasów. Że bez zapowiedzi szło się z winem do kolegi pogadać i było o czym. Dzisiaj to praktycznie niewyobrażalne. To jest cena, jaką płacimy za postęp technologiczny, za te wszystkie cuda kapitalizmu, państwa dobrobytu. Sławetna „tyrania chwili”, wiecznego pościgu. Dotyczy to również biedaków. Oni mogą np. nie mieć własnego mieszkania, ale też mają komórki, telewizor i parę jeszcze innych rzeczy. A przede wszystkim mają dużo czasu wolnego. I teraz naiwny agitator lewicy powiedziałby: ma tyle czasu, to powinien czytać, dyskutować, zorganizować akcje protestacyjne, założyć spółdzielnię... I przez jakiś czas tego oczekiwali ludzie lewicy, że tak będzie. Ale tak nie będzie.
- Ci ludzie są oszołomieni tym całym zgiełkiem.
– I jak do takich ludzi ma trafić lewica, której tradycyjnym orężem była argumentacja, racjonalność? To było jej cechą, zanim nie nastąpiła degeneracja spowodowana monopolem władzy, selekcją negatywną... Stąd moja prognoza nie jest optymistyczna – nie wystarczy do tych ludzi, których ktoś upośledza, marginalizuje, przyjść i powiedzieć: my o was nie zapomnieliśmy, my wiemy, że wasza praca powinna być lepiej wynagradzana. Bo dawno to robią już inni. Patrzyłem niedawno, z dziwnymi uczuciami, bo z jednej strony była to groteska, z drugiej przerażające, na wiec Jarosława Kaczyńskiego w Stoczni Gdańskiej, na jego zabawę w montaż historii. Wózek akumulatorowy, przemówienie... Pomijając już bezczelność całego popisu, ktoś przy tym był, ktoś klaskał, ktoś buczał... To byli ludzie, którzy sami sobie wywalczyli ten stan i którzy sami wynagradzają teraz tych, którzy doprowadzają ich do zagłady. Oklaski za zagładę! Ale nikt nie wystawia rachunku, stoczniowcy klaszczą Jarkowi, bo nie lubią Lecha. I to jest cały ich
horyzont.
- Tak w polskiej polityce się postępuje. Szczuje się jednych na drugich, odwołuje do emocji, bo nie do umysłu, do stereotypów.
– Stary aforyzm się kłania – gdy rozum śpi, budzą się upiory. Upiory obskurantyzmu, kompletnej irracjonalności, podążania na oślep za naciągaczami. Wirtualne wydarzenia sterują wyobraźnią masową. I ten, kto jest w stanie tym sterować, dzierży hegemonię kulturową, jakby powiedział Antonio Gramsci. Krzysztof Teodor Toeplitz od kilkunastu co najmniej lat wytrwale powtarza jedną myśl, do tej pory niezrealizowaną – jeśli lewica chce być obecna i nie zniknąć z życia politycznego kraju, musi mieć własne media, musi mieć własną infrastrukturę intelektualną. I jak grochem o ścianę! Wszyscy słuchają, kiwają głowami, że niby jest to słuszne, i patrzą na siebie z uśmieszkiem – czy on wie, jakich pieniędzy by to wymagało? To jest myślenie „byle do jutra”. A w ten sposób nie będzie jutra.
- W polityce najważniejsze jest, według jakiej agendy odbywa się debata. Kto ustala tematy dyskusji. Kto mówi, co jest ważne, a co nie, o czym rozmawiamy, a co przemilczamy. Z tego punktu widzenia tematy lewicy są nieistotne.
– Daliśmy się zamknąć w getcie, daliśmy sobie narzucić asymetrię. Intelektualista lewicowy, już nie mówiąc o politykach lewicy, uważa za osobiste wyróżnienie, gdy go gdzieś zaproszą. O 11.15 dzwonią, że o 12.00 chcą go mieć w studiu, będzie im ładnie pasował do Niesiołowskiego i Cymańskiego, a on już biegnie. Nie na swoje podwórko. Gra według reguł gospodarzy. Scenariusz jest z góry określony. Bez względu na to, co powie. On ma wykonać zadanie – listka figowego, przytakiwacza czy osobowej ilustracji – patrzcie, są tacy, wyciągnięci z puszczy, z muzeum. Politycy lewicy dają się ustawiać w tej roli. I tak będzie, dopóki nie stworzy się własnej przeciwwagi – medialnej, naukowej.
- Jest jeszcze jedno niebezpieczeństwo – kultura masowa, jeżeli przekreśla społeczeństwo obywatelskie i steruje ludźmi poprzez odwoływanie się do ich emocji, jest podglebiem dla tendencji autorytarnych.
– Dokładnie tak, na tym podglebiu wyrasta model autorytarny. Jakim cudem jest możliwe, że jakiś awanturnik zgwałcił republikę, że przytoczę Marksa z 18 brumaire'a? Otóż dlatego jest to możliwe, że ten awanturnik ma zwolenników. Że jeżeli ktoś depcze elementarne zasady sytemu prawnego, to ma w tym nie tylko przyzwolenie, ale i entuzjastyczne poparcie ludzi, którzy są ignorantami prawnymi, którzy są podatni na demagogię. Wtedy, wracając do punktu wyjścia, może tak być, że ktoś rzuci hasło: kastrować pedofilów! I usłyszy: o właśnie, tego nam trzeba! Kultura masowa, którą utożsamiano ze społeczeństwem demokratycznym, bo swobodny konsument, wolny wyborca i tak dalej, tak naprawdę najmocniej pracuje na rzecz umocnienia mentalności autorytarnej, absolutnego konformizmu w stylu Fromma z „Ucieczki od wolności”, scedowania decyzji na przywódców, którzy lepiej wiedzą. I którym zaufamy, jeżeli dadzą się lubić, albo jeżeli można się ich bać. Zresztą tych drugich bardziej.
- A nie miłych i sympatycznych?
– Do nich jest sympatia chwilowa. Bo co z tego, że dasz się lubić, skoro jesteś frajer i dajesz się ogrywać? Na tej zasadzie publika bardzo łatwo porzuca swoich faworytów, to jest podobne jak degradacja na liście przebojów. Natomiast respekt budzą brutale, politycy, o których wiadomo, że trzeba ich się bać.
n Kolejnym medium, które było nadzieją demokracji, a coraz częściej rozczarowuje, jest internet. Trudno tam o merytoryczną debatę, tam króluje bluzg. To także świadczy nie tylko o kulturze narodu, ale i o jego nieuporządkowaniu psychicznym, agresji.
– W internecie można sobie poużywać, nawrzucać. Anonimowo. Nie ma tu żadnej wejściówki, nie trzeba zdać żadnego egzaminu...
- To wszystko psuje debatę, bo inteligent nie chce w takim czymś brać udziału.
– Dżentelmen zawsze ustępuje przed chamem, mądry ustępuje przed głupkiem. To cecha cywilizacji – głupek, ignorant jest pewny siebie, zadowolony z siebie, nie wie, czego nie wie, jego nic nie może zawstydzić, on po prostu rozlewa się bezgranicznie. Mądry człowiek zna swoje granice. Rozumie, że czasem nie jest w stanie swego rozmówcy przekonać, albo kiedy nie ma partnera do rozmowy, kiedy dyskusja zamienia się w mordobicie. Dlatego się wycofuje. Tak gorszy pieniądz wypiera lepszy.
– Jesteśmy w epoce spektaklu. A w spektaklu co jest najbardziej widowiskowe? Te bluzgi, zniewagi, napaści. Oglądalność, poczytność, medialność decydują, że takie działania są nagradzane.