Kto cenzuruje kabarety

Dopuszczalne są żarty z "przystawek" i ze szczebla Gosiewskiego, ale wyżej to już nie bardzo

Kto cenzuruje kabarety
Źródło zdjęć: © Przegląd

04.06.2007 | aktual.: 04.06.2007 18:59

Co się dzieje z polskim kabaretem? Podobno ma się świetnie i nadal rozśmiesza ludzi, bo - jak mówi nam Leszek Malinowski z Kabaretu Koń Polski - "śmiech jest trendy". Ale jaki kabaret? Polityczny? Abstrakcyjny? Wysokich czy coraz niższych lotów? A może rolę klasycznego kabaretu przejmują powoli telewizyjne programy rozrywkowe, takie jak "Szymon Majewski Show" (TVN), gdzie absurd miesza się z ostrą satyrą polityczną, czy "Szkło kontaktowe" (TVN 24), w którym codziennie wieczorem kpinom z polityki nie ma końca? Prawda oczywiście leży gdzieś pośrodku, tymczasem ostatnie wydarzenia pokazują, że kabaret może być poręcznym orężem w medialnej wojnie o widzów - tym razem między telewizją publiczną a komercyjnymi stacjami - szczególnie Polsatem i TVN.

Lada dzień TVP i telewizja Solorza stoczą swój mały bój: Polsat podczas Sopockiej Nocy Kabaretowej (11 czerwca) w ramach TOPtrendy Festiwal, a TVP pokazując na opolskim Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej zorganizowany w bólach i chaosie Kabareton (16 czerwca). Trudno dziś powiedzieć, kto zwycięży, wiadomo jednak, że kierowana przez Andrzeja Urbańskiego stacja już na starcie dała ciała: Kabareton najpierw miał być (w reżyserii Krzysztofa Jaślara), potem został odwołany, a potem znów powiedzieli, że będzie, tym razem pod wodzą Marcina Wolskiego. Wprawiło to w konsternację satyryków: wielu nie zdecydowało się pojechać w tym roku do Opola, wykręcając się zajętymi terminami, wielu wybrało Sopot.

Jednak prawdziwą burzę wywołał nasz felietonista Krzysztof Daukszewicz, który ujawnił funkcjonującą między innymi w telewizji publicznej praktykę szeptanych nacisków na satyryków, by raczej unikali wyśmiewania miłościwie nam panujących braci bliźniaków.

Pełzająca cenzura

Sprawą zajęła się "Nowa Trybuna Opolska", która napisała, że naciski organizatorów Kabaretonu, czyli Marcina Wolskiego, osławionego pierwszego kadrowego radiowej Jedynki, który po wykonaniu misji oczyszczania radia z "czerwonych", trafił do TVP na stanowisko doradcy prezesa Urbańskiego, spłoszyły wiele kabaretowych gwiazd. Sam Wolski, a potem władze telewizji zaprzeczyli rewelacjom Daukszewicza, stwierdzając, że żadnej cenzury nie ma i nikt nie wpływał na kabaretowych twórców.

- Cóż, ale Marcin Wolski zawsze wszystkiemu zaprzecza - ripostuje Daukszewicz. - Także temu, że zwalniał ludzi z radiowej Jedynki. Jest typową flagą na wietrze. Oczywiście on krytykuje władze, ale bardzo chytrze, bo uderza w Giertycha i Leppera, czyli w przystawki - zaznacza.

Sprawę wałkowała również prorządowa "Rzeczpospolita", publikując dwugłos - Ryszarda Makowskiego, byłego członka Kabaretu OTTO, i właśnie Daukszewicza. Ten pierwszy wykonał wiernopoddańczy ukłon przed Wolskim, jaki to on nie jest fachowy, liberalny, wolnościowy i wspaniały, dodając, że teraz jest "przywracana kabaretowa normalność", a Daukszewicz i inni próbują wmawiać ludziom, że władza robi "kolejny zamach na demokrację". Tymczasem większość naszych rozmówców nie ma złudzeń: cenzura istnieje i ma się świetnie, choć przybiera inne formy niż w przeszłości. Daukszewicz: - Wielu moich kolegów satyryków dzwoniło do mnie i opowiadało mi, że ciągle zaglądają im do scenariuszy, skreślają jakieś kwestie, mówiąc, że to nie pasuje do koncepcji programu. Ocenzurować kabareciarza w tej chwili naprawdę można na milion sposobów, wymyślić tysiąc pretekstów, a potem powiedzieć, że to żadna cenzura. Gdyby ktoś chciał to udowodnić, to nie da rady, bo to jest jak z towarzyszem Famą w PRL. Wiadomo było, że on jest, tylko nie
było wiadomo, jak wygląda. Malinowski: - Bywa, że ten albo inny redaktor boi się interwencji z góry i na wszelki wypadek woli, żeby w ogóle nie pokazać nic, co ma związek z polityką. Jak była cenzura, to cenzor przynajmniej musiał powiedzieć, dlaczego skreśla dany fragment. Stanisław Tym: - Cenzury niby oficjalnie już nie ma, natomiast wciąż istnieją próby jakichś sugestii, wywierania nacisków. Spotkałem się z takimi sytuacjami. Uważam, że to jest bezczelność. Ale mam prostą receptę: po prostu wiem, kiedy muszę spakować walizkę i wyjechać, i kogo mieć za dupka. Rafał Kmita, szef znanego kabaretu Grupa Rafała Kmity, także twierdzi, że ta nieformalna cenzura nie wynika z bezpośrednich, odgórnych nacisków władzy, lecz z koniunkturalizmu pracowników mediów publicznych, przy czym - według niego - nie jest to zjawisko nowe. - To bardziej tkwi w głowach redaktorów - mówi. - Są pewni ludzie w telewizji publicznej czy radiu, którzy chcąc się utrzymać na swoich stanowiskach, starają się wyczuwać koniunkturę. Wycinają
więc często rzeczy, które, ich zdaniem, są zbyt ostre. Stykałem się z tym i dziesięć lat temu, i siedem, i teraz także to widzę.

Są i tacy, którzy nie dostrzegają tego zjawiska, choćby Jerzy Skoczylas z Kabaretu Elita czy Krzysztof Piasecki - obaj zdecydowali się przyjąć zaproszenie na opolski Kabareton, choć ten drugi po długich wahaniach. - Wiele dziwnych rzeczy mówiłem już o Kaczyńskich, ale jeszcze do mnie nie dzwonili - mówi Piasecki. - Słyszałem od Krzysztofa Daukszewicza, że spotkał się z cenzorskimi naciskami. Myślę, że jeśli już coś takiego ma miejsce, to rozgrywa się na poziomie redaktorek telewizyjnych, które po prostu się boją, że satyryk coś sobie powie, a one w razie czego będą za to odpowiadać. - W wolnej Polsce nie spotkałem się z jakimiś sytuacjami cenzorskimi - twierdzi Skoczylas. - Pracuję na etacie w Polskim Radiu i robię na żywo audycje do Trójki, więc nawet gdyby ktoś chciał zaingerować, toby mu się nie udało. Jedziemy do Opola, wysłaliśmy teksty, ale nie było najmniejszej ingerencji - dodaje.

Daukszewicz, autor całego zamieszania, a właściwie pierwszy polski satyryk, który zdecydował się na swoisty coming out, nie kryje jednak radości: - Wydaje mi się, że zadyma, którą zrobiłem w sprawie Opola, będzie miała dobry skutek, bo ja to Opole w jakimś sensie uratowałem. Okazało się bowiem, że po tej całej aferze telewizja zaprosiła do Kabaretonu Janusza Rewińskiego i Krzyśka Piaseckiego, którzy specjalnie nie szczypią się w tym, co mówią. A więc władze telewizji chcą pokazać, że coś takiego jak ta ukryta cenzura nie istnieje. Jeżeli taki jest efekt mojego ataku na media publiczne, to znaczy, że odnoszę sukces, ponieważ niechcący podniosłem poziom Kabaretonu.

Wyczuleni na aluzje

Czy Kaczyńscy i cała ta polityczna formacja rzeczywiście boją się śmiechu? Wystarczy spojrzeć, z jakim zadęciem reagowali na "kartoflane" kpiny jednej z niemieckich gazet, jak bardzo przejmują się krytyką, jak okopują się w oblężonej twierdzy. Daukszewicz nie ma złudzeń: - Oni na wszystko się obrażają. To jest główna cecha PiS.

Piasecki: - Do rządów braci Kaczyńskich byłem przekonany, że kabaret polityczny umiera. Młodzież kabaretowa nie interesowała się polityką, publiczność tak sobie. Natomiast od czasu, kiedy rządzą bracia, wygląda na to, że kabaret polityczny zaczyna odżywać. Ludzie zaczynają być bardziej wyczuleni na aluzje. Od czasów komuny nie było takiego odbioru. Obecna władza po prostu bardzo się przejmuje krytyką i to powoduje atmosferę, że widzowie zaczynają być przekonani o istnieniu cenzury, no bo jak politycy tak bardzo nerwowo reagują na jakiś artykuł w prasie zachodniej, to na pewno nie dopuszczą, by śmiać się z nich także na polskiej scenie kabaretowej. Tymczasem na takie sprawy powinno się reagować co najwyżej wzruszeniem ramion, a nie organizować jakieś batalie. W Polsce panuje teraz atmosfera niezdrowej powagi, wszędzie słychać słowa zamykające usta typu "honor", "Bóg" czy "ojczyzna". I co można na to powiedzieć? Nic. Spakować się i wyjechać. Ryszard Marek Groński, znawca historii polskiego kabaretu, satyryk,
autor tekstów między innymi do Kabaretu pod Egidą, tak komentuje całą sprawę: - Zawsze tak było, że świadomy autor, który chciał wystąpić, wiedział, że pewne rzeczy nie przejdą. Sam siebie cenzurował, nie mówiąc już o cenzurze instytucjonalnej. Dziś każdy człowiek, który chce wystąpić w Opolu, jest świadomy tego, czego lepiej nie mówić. Że dopuszczalne są żarty ze szczebla Gosiewskiego, ale wyżej to już nie bardzo. A poza tym trzeba pamiętać, że dawniej kabareciarze nie mieli takich barwnych postaci jak dziś, takich, które wystarczy tylko lekko parodiować, by każdy wiedział, o kogo chodzi. Dlatego trzeba zwrócić uwagę na zjawisko parodii, naśladownictwa głosów. To jest najłatwiejszy chwyt, którym kiedyś zajmowali się pod-artyści estradowi, czyli właśnie parodyści, występujący w "Podwieczorku przy mikrofonie" czy czymś takim. Teraz naśladowanie głosów zastępuje satyrę, a przecież to zarazem zwalnia od myślenia, choć nawet po wysoko umiejscowionych lożach widać, że właśnie to budzi największą radość.

Pokaz bielizny Gosiewskiego

Całe to kabaretowe zamieszanie wywołało ożywioną reakcję wśród internautów, a więc potencjalnych widzów, którzy w którąś z czerwcowych nocy zasiądą przed telewizorami, by śmiać się do rozpuku. W Opolu z Andrzeja Rosiewicza (znanego showmana, ostatnio związanego z Radiem Maryja i Telewizją Trwam, gdzie wychwala pod niebiosa Zbigniewa Ziobrę)
, Jana Pietrzaka, Ewy Dałkowskiej, Marka Majewskiego czy wspomnianego Ryszarda Makowskiego, a w Sopocie z Ani Mru Mru, Kabaretu Moralnego Niepokoju, Marcina Dańca, Jerzego Kryszaka czy Konia Polskiego, a więc z bardziej lubianego i popularnego zestawu. "A ciekawe, że na kabareton na TOPtrendy, który jest pięć dni wcześniej, przyjeżdżają wszystkie najlepsze kabarety. TVP już nie jest magnesem dla polskich twórców"; "Za Kabareton odpowiada Marcin Wolski. Jego dementi to najlepszy żart Kabaretonu"; "No i, drodzy Polacy - macie prawdziwe oblicze władzy Pisuarów. Zero krytyki, jak w komunizmie. Prezes Urbański na garnuszku i smyczy małych zakompleksionych braci nakazał dobrać
»bezpiecznych« kabareciarzy. Pięknie!!!"; "TVP gratulujemy Marcina Wolskiego"; "Déjŕ vu? Tak! To już było, z tym walczyli m.in. artyści - pomagali dzisiejszym cenzorom wejść na piedestał władzy, a oni pomogli historii zatoczyć koło i takim sposobem mamy PiS-owatą rzeczywistość", tak toczyła się ożywiona internetowa debata... Mało tego. Na popularnej stronie internetowej, specjalizującej się w politycznych kpinach z obecnej władzy - JoeMonster.org - pojawił się "Awaryjny Program Kabaretonu Opole 2007", ponieważ skoro "premier zaprzecza, żeby miały miejsce jakieś naciski (...), to oznacza, że jednak były". Fakt, premier Kaczyński też raczył zabrać głos w tej sprawie, stwierdzając, że w to wszystko nie wierzy. Ale użytkownicy "Monstera", czyli internetowego "Niecodziennika satyryczno-prowokującego", wierzą. I dali popis... kabaretowej satyry: "Zamiast Daukszewicza - Jarosław K. - zawsze dziewica"; "Zamiast Kabaretu TEY - wykład »Jakim złem jest Żyd i gej«"; "Dziesiątka różańca - zamiast Marcina Dańca"; "Zamiast
Macieja Stuhra - Zyta G. i budżetowa dziura"; "Zamiast Grzegorza Halamy - teczki sobie pooglądamy"; "Akcja »Rzućcie na tacę piątaka« - zamiast oglądania Kryszaka"; "Zamiast Konia Polskiego pokaz bielizny Przemysława Gosiewskiego"; "Odczyt Łyżwińskiego: »Aneta K. i inne kobity« - zamiast Grupy Rafała Kmity"; "O Giertycha pomysłach stu - zamiast kabaretu Ani Mru Mru"; "Zobaczymy Kaczyńskiego ze Szczypińską taniec - bo nie wystąpi Marcin Daniec"; "Miał być Cezary Pazura - będzie kaczka, koń i kura"; "A w finale obejrzymy Irasiada - zamiast kabareciarzy stada"... Demokratyzacja kabaretu

Czy kabaret zmienia swoje miejsce, przenosząc się do internetu? Albo inaczej: czy tam dziś rodzi się nowa scena, na którą wchodzą anonimowi satyrycy, którzy szukają śmiechu poza oficjalnym obiegiem? Dodajmy: śmiechu głównie politycznego. Niewątpliwie jakiś ruch istnieje, nowe media otwierają takie możliwości, następuje - jak mówi Piasecki - "demokratyzacja kabaretu". - Dawniej to była sztuka elitarna, grało się dla małej sali. Potem kabaret wszedł do hal. Dziś mamy internet i telewizję. Coś się zmienia - dodaje.

A przykładów nie brakuje. Z chwilą przejęcia władzy przez Kaczyńskich sieć zaroiła się od prześmiewczych zdjęć, filmów, rysunków, które nigdy nie trafiły choćby do gazet, ale dzięki poczcie internetowej weszły do powszechnego obiegu. Internauci są bezlitośni, wykorzystują wolność, jaką daje im sieć: śmiali się więc ze wzrostu braci, urody pani prezydentowej, ciągle kaleczonego języka, były i dowcipy wyższych lotów. Jeden z takich "rozsyłaczy" był nawet podejrzany o obrazę głowy państwa: rewizja w domu, zabezpieczenie komputera, chwile strachu... Sprawa stała się głośna, ale na szczęście została umorzona. Choć bywało i tak, że administratorzy stron zawierających kpiny z Kaczorów (inaczej o braciach raczej nie mówi się w sieci) sami je zamykali. Ze strachu. Na wszelki wypadek.

Często takie internetowe produkcje trafiają obecnie do telewizyjnego "Szkła kontaktowego" - które stało się niemal narodową sceną kabaretową - i są chętnie pokazywane przez prowadzących. - W "Szkle kontaktowym" uprawiamy przede wszystkim komentarz satyryczny - zaznacza Daukszewicz i dodaje, że osobiście jest przyzwyczajony do klasycznego kabaretu: - Biorę gitarę, siadam na stołku i przez dwie godziny wydzieram się do społeczeństwa. Na "demokratyzację" czy zmianę charakteru kabaretu zwraca także uwagę Groński: - Kabaret już nie jest tym, czym był dawniej: elitarną zabawą artystów i widowni. Coś takiego już nie istnieje, ponieważ marzeniem każdego twórcy jest dziś pozyskanie każdej publiczności, co zakłada od razu zmianę języka. Nie może to być język dla wtajemniczonych, język aluzji, inteligenckich szyfrów. Musi to być masówka. To sprawia, że kabaret, który przecież zaczynał się w kawiarniach, peryferyjnych lokalikach, jest nagle wprowadzony na wielką scenę, oświetlony reflektorami i towarzyszy mu pragnienie,
żeby to pokazała telewizja. Nie ma prywatności, jest popis artystów, którzy pragną zaistnieć. A wiadomo, że zaistnieć można, opowiadając rzeczy nie najwyższego lotu. W telewizji - oprócz tradycyjnych kabareciarzy, choćby takich jak Daniec czy Kryszak, z których ten pierwszy wyspecjalizował się w żartach plebejsko-koszarowych, a ten drugi w krytykowanym przez Grońskiego parodiowaniu głosów znanych osób - udało się zaistnieć nie tylko wspomnianemu programowi Grzegorza Miecugowa i Tomasza Sianeckiego, ale także Szymonowi Majewskiemu, który do swojego programu wprowadził elementy ostrej satyry politycznej. Jego "Rozmowy w tłoku" podbiły serca widzów - okazało się, że ucharakteryzowani na znanych polityków statyści, posługujący się ich mimiką i naśladujący sposób mówienia, rozmawiający o bieżących sprawach politycznych z mocnym przymrużeniem oka, to jest to, co może zwiększyć oglądalność. A jeśli temu towarzyszą skandale w rodzaju wprowadzenia do programu prawdziwej Renaty Beger czy Joanny Senyszyn, która
parodiowała własną siostrę bliźniaczkę, oskarżenia Danuty Hojarskiej o pokazywanie jej w nieodpowiednim świetle czy akcja Majewskiego przeciwko amnestii maturalnej Giertycha - no, to mamy show na całego.

Polityka czy obyczajówka

No właśnie - show, ale czy kabaret? Większość twórców kabaretowych podkreśla, że tradycyjny kabaret nadal istnieje. Ba, ma się świetnie. Jak mówi Malinowski: - Kondycja kabaretu jest bardzo dobra. Jest moda na kabaret. Programy telewizyjne z udziałem kabareciarzy mają dobrą oglądalność. Kabarety robią kariery, ruszają w trasę i zarabiają pieniądze. Jak grzyby po deszczu powstają grupy, które chcą się ustawić w tym łańcuchu pokarmowym. Malinowski odpowiada również na pytanie, dlaczego według niego młode kabarety nadal starają się unikać polityki. - Bo obyczajówkę albo abstrakcję robi się łatwiej, a i kłopotów mniej - mówi. - Kiedyś, za cenzury, satyra polityczna miała więcej finezji i jednego wroga - czerwonych. Teraz finezji jakby mniej, a wrogów na pęczki. Podzielili oni prasę, satyryków i publiczność. Wychodząc na scenę taki satyryk musi się liczyć z tym, że anonimowa grupa nie darzy go sympatią. Dzwonią z domu kultury i proszą, żeby na występie nie było nic na tego i owego, bo na widowni będzie poseł stąd
i stamtąd. Same problemy. A żeby robić obyczaj lub absurd, nie trzeba oglądać telewizji, czytać gazet ani wychodzić z domu. Wystarczy otworzyć okno. Groński: - Młode kabarety, które uciekają od polityki, póki mają oparcie w klienteli studenckiej, inteligenckiej, mogą jeszcze funkcjonować. Ale jeśli będą chcieli ruszać w trasy estradowe, istnieć w telewizji, prowadzić jakieś programy rozrywkowe, siłą rzeczy muszą zejść z tych wyższych pięter, znaleźć się w okolicach podpiwniczenia. Kabaret się zmienia, właściwie została z niego tylko nazwa, która nie jest wypełniona dawną treścią, a ta nowa treść jest raczej estradą, i to bardzo populistyczną.

Jego zdaniem, kabaret utracił funkcję wychowawczą, podciągającą czy rezonerską, czyli taką, jaką prezentował na estradzie na przykład słynny Kazimierz Rudzki. - On starał się być dla widzów autorytetem - podkreśla Groński. - A ponieważ wiemy, że dziś autorytety to jest okropna rzecz, więc ich nie ma. Pokazuje się najgłupsze rzeczy ze swego repertuaru. Nie można jednak łatwo i pospiesznie ocenić, że dzisiejsi kabareciarze są naprawdę tacy. Nie. Oni często mają w swoim dorobku, w swoich życiorysach dużo lepsze teksty. Ale wiedzą, że te teksty pozostaną w martwej ciszy, że zostaną źle przyjęte. Natomiast jak wyjdą i opowiedzą coś jajcarskiego, to będzie świetnie i staną się bożyszczami tłumów. Kmita: - W młodym kabarecie istnieje od przynajmniej dekady tendencja do znalezienia dla polityki takiego samego miejsca, jak dla innych sfer. W czasach PRL, a więc kiedy państwo zagarniało wszystkie sfery, także obyczajową czy rodzinną, wszystko, czego się dotykał satyryk, było polityką. Natomiast od 1989 r., kiedy
państwo się wycofało i mnóstwo jest sfer, których nie tyka, to i polityka stała się jednym z pól zainteresowań. Jednym z wielu, a nie jedynym. Młode kabarety śmieją się więc i z polityki, i z filmów, i z mediów, i z obyczajów, i uprawiają czysty żart abstrakcyjny. Tak powinno być w normalnym kraju. Oczywiście, ktoś, kto jest wychowany na Teyu czy na Egidzie, często może czuć niedosyt, ponieważ przychodząc na program młodego kabaretu, spotyka się z jednym skeczem politycznym, a nie z ciągłym komentowaniem relacji między władzą a obywatelem. Skoczylas: - Rola kabaretu politycznego znacznie się zmniejszyła. Dziś nie istnieje już znane z PRL pojęcie tak zwanego wentyla, przez który mogły się rozmaite kwasy ulatniać. Mało kto czeka dziś z wypiekami na jakieś aluzje, przemycone eufemizmy. Dziś kabaret polityczny wyręczają dosadne polemiki prasowe czy telewizyjne debaty. To już samo w sobie jest tak śmieszne, że trudno byłoby to odgrywać potem na scenie. Dziś kabaret bardziej dotyka sfery obyczajowej, co nie
oznacza, że ze sfery politycznej nie trzeba się śmiać. Trzeba, ale mocna polska tradycja kabaretu politycznego wygasa. Kabaret staje się coraz bardziej uniwersalny, dlatego młode kabarety idą w kierunku humoru i komizmu. Czasami trudno to nawet nazwać kabaretem, kiedy wykonawcy na przykład depilują sobie nogi w rytm muzyki.

O kryzysie kabaretu politycznego nie mówi jednak Krzysztof Daukszewicz. Jego zdaniem, kabaret polityczny istnieje i ma się dobrze. - Mam dużo koncertów, ludzie walą drzwiami i oknami, gram tak dużo jak za komuny - mówi. - Widać, że publiczność znów tego potrzebuje. Wiele młodych kabaretów ucieka od polityki, ale i tam coraz częściej pojawiają się akcenty polityczne. No bo to, co się dzieje w Polsce, po prostu każdego już wkurza.

Nie ulega wątpliwości, że jesteśmy wychowani na kabarecie literackim i politycznym. Siedem Kotów, Zielona Gęś, Wagabunda, Starsi Panowie, STS, Bim-Bom, Piwnica pod Baranami, Tey, Olga Lipińska... Wspaniała, wielka polska tradycja. Gdzie to się rozmyło? Jak się przemieszało w dobie popkultury? Scena z estradą, estrada z ekranem telewizora, ekran telewizora z komputerowym monitorem, a monitor znów ze sceną... Groński: - Polska nie ma dziś klimatu na to, by pojawił się tu ktoś na miarę Woody'ego Allena. On byłby u nas niesłychanie elitarny. Wiadomo byłoby, że jest taki dziwny facet, ale przecież nikt nie dałby mu pieniędzy. A poza tym przecież opisywane przez niego środowisko nie budzi zainteresowania. Kiedyś jednak było tak, że ktoś komuś imponował, że ktoś, kto był na niższym szczeblu intelektualnym, bardzo się wpatrywał w tych ludzi. Dziś mamy raczej równanie w dół. Wizja awansu społecznego zwyciężyła. Dziś patrząc na współczesną widownię kabaretową, na tych, co najbardziej krzyczą i klaszczą, widzę punkty
za pochodzenie. Piasecki: - Odnoszę wrażenie, że ludzie mają potrzebę stawiania na piedestale artystów, w tym satyryków. Ludzie są przekonani, że jak ja powiem coś o Gosiewskim, to ten Gosiewski popełni samobójstwo albo następnego dnia się zmieni. Pytają mnie ludzie: co oni na to, ci politycy? A oni na to nic. To wynika z przekonania, że satyra w ogóle coś może załatwić. A ona nic nie może załatwić oprócz tego, że może polepszyć humor. Oto krajobraz naszego kabaretowego miszmaszu.

Przemysław Szubartowicz

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)