Ks. Strzelczyk: "Dobrze, że ten miecz już na Kościół spadł" [WYWIAD]
"Niepokoi mnie skala obojętności młodych ludzi na duchowość. Przeżywam to jednak bardziej od strony młodych, którym w życiu towarzyszyłem, a dzisiaj ich spotykam jako niewierzących. To jest rozdzierające. Doświadczam porażki, bo myślę wtedy, że być może moje świadectwo było marne" - mówi WP ks. Grzegorz Strzelczyk, doktor teologii oraz proboszcz. Opowiada również o błędach Kościoła, uwikłaniu w politykę i przyszłości wiary w Polsce.
Marcin Makowski: Młodzi masowo odchodzą z Kościoła. Czy to księdza niepokoi?
ks. Grzegorz Strzelczyk: Niepokoi mnie nie tyle skala formalnego opuszczania Kościoła, co fala narastającego indyferentyzmu.
Zobojętnienia.
Tak. Obojętności młodego pokolenia na sferę duchową. Ten trend potwierdzają wszystkie badania, robione nie tylko w Polsce. To ogromne wyzwanie - znacznie głębsze niż słabość naszego Kościoła.
Jednak w Polsce dzieje się coś wykraczającego poza zwykłe wzruszenie ramionami na biskupów. Tak wygląda odsetek osób niewierzących wśród młodzieży: 1996 - 5 proc., 2013 - 13 proc., 2018 - 17 proc. Dzisiaj zapewne podchodzimy pod dwadzieścia. Żadne państwo w Europie nie ma podobnego tempa laicyzacji.
To prawda, ale tempo może być związane z tym, że wcześniej nienaturalnie długo współczynnik wierzących nie spadał. Nie jestem socjologiem, ale widzę tutaj związek z uwarunkowaniami politycznymi lat 80. i 90. - gdy Kościół pełnił za komuny rolę wykraczającą poza religię, później ciesząc się przez jakiś czas zdobytym wtedy prestiżem. W końcu ten efekt przestał działać, do tego dochodzą faktyczne trudności wizerunkowe, dziesiątki indywidualnych czynników…
Nie jest ksiądz socjologiem, ale jako proboszcz parafii w Tychach rozmawia z ludźmi. Co oni księdzu mówią? Jak tłumaczą ten exodus młodych?
Jest kilka grup osób, z którymi rozmawiam na te tematy. Dla wielu realnym dramatem jest fakt, że ich bliscy odchodzą, ale jeszcze inaczej odbierają ten fakt rodzice "młodych dorosłych". Oni naprawdę przeżywają, że ich dzieci nie odziedziczyły po nich wiary, nie doświadczyły wspólnoty Kościoła. Niektórzy zwierzają mi się, że to ich porażka, życiowa tragedia. Takich głosów słyszę ostatnio naprawdę sporo, nie wiem nawet, czy to nie dotyczy większości moich rozmów - zwłaszcza z osobami starszymi, które do kościoła gorliwie chodzą.
Kto tutaj zawiódł? Księża, rodzice, młodzi?
Myślę, że zawiedli wszyscy po trochu. Z jednej strony jest proces zmian kulturowych, które postępują na świecie czy nam się to podoba, czy nie. Są one niezależne od duchownych i toczą się w krajach bogatych raczej w kierunku postępu sekularyzacji. Z drugiej strony mamy kwestie instytucjonalnej współodpowiedzialności Kościoła za to, co się dzieje. Tu pytanie, na ile byliśmy w stanie przewidzieć te zmiany kulturowe? Na ile mogliśmy wyprzedzić procesy, które zachodziły w Polsce po 1989 roku?
Gdybym miał oceniać, zareagowaliśmy ospale i nieadekwatnie, przyspieszając laicyzację. Jednym z błędów mogła być niedostateczna pomoc osobom starszym w przejściu od chrześcijaństwa, które jest pewnym bezwiednie przejmowanym dziedzictwem kulturowym do wiary, która jest świadomym wyborem życia Ewangelią. Tu można było zrobić znacznie więcej i lepiej - to przyczyna poważnego kryzysu wiary, który dzisiaj przekłada się na cytowane przez pana statystyki.
Co ksiądz czuł, kiedy widział protestujących przed oknem papieskim w Krakowie? Jeszcze nie tak dawno temu młodzi mówili tam do Jana Pawła II: "zostań z nami". Teraz krzyczą do biskupów: "wyp….ć".
Spodziewałem się tych wydarzeń. Miałem poczucie ulgi, bo teraz musimy się z nimi zmierzyć. To było jak wiszący miecz, o którym wiemy, że prędzej czy później spadnie - i w końcu spadł. Przeżywam to jednak bardziej od strony młodych, którym w życiu towarzyszyłem, a dzisiaj ich spotykam jako niewierzących. To jest rozdzierające. Doświadczam porażki, bo myślę wtedy, że być może moje świadectwo było marne.
Ktoś kiedyś księdzu tak powiedział?
Wprost nikt mi tak nie powiedział, ale zdziwiłbym się, gdyby to zrobił. Wiem jednak, widziałem na własne oczy, jak ten proces się zaczyna. Towarzyszyłem ludziom odchodzącym z Kościoła. Rozumiem, że w pewnym momencie coś w nich i w nas pękło, jeśli chodzi o rozumienie wspólnoty, o zaufanie. To jest delikatny temat, ale będąc instytucjonalnym przedstawicielem Kościoła, nie mogę udawać, że mnie on nie dotyczy. Że nie jestem częścią problemu. Jestem.
Co odciąga tych ludzi od Kościoła? Z jakim katalogiem zarzutów przychodzą?
Nikt nie przychodzi z identycznymi. Myślę, że są dwa główne mechanizmy, dla których odchodzi się ze wspólnoty. Jeden dotyczy osób, które i tak były już bardzo luźno związane z wiarą. Widzą upolitycznienie Kościoła, to że źle posługuje się pieniędzmi i wizerunek medialny staje się ostatecznym pretekstem do odejścia, które właściwie i tak już się wewnętrznie dokonało. Drugi mechanizm dotyczy ludzi zaangażowanych w Kościół. Oni się z nim rozstają często z powodu autentycznego, głębokiego zgorszenia.
Nazwałbym to dosadniej.
Wiem, że to słowo jest bardzo kościółkowate, ale nie ma lepszego. Wielu, zwłaszcza młodych, doświadczyło czegoś, co nie pozwala im więcej ufać. To są rozdzierające rzeczy, zwłaszcza jeśli dotyczą bezpośrednio doznanej krzywdy. Wśród gorszących słabości instytucji Kościoła w ostatnich latach na czoło wybija się to, że Kościół, który miał być instytucją lepszą od tego świata, w samym centrum ukrywał całe pokłady hipokryzji. Zdarzało się krycie sprawców przestępstw seksualnych. Chroniono wizerunek sprawców, a nie ofiar. To jest najbardziej dobijające. Wielu poczuło się po prostu oszukanych.
Co by ksiądz powiedział osobie spod okna papieskiego ze Strajku Kobiet, gdyby chciała z księdzem rozmawiać? Jak by ją ksiądz przekonywał, że warto dać szansę chrześcijaństwu? A może ich się przekonać już nie da, a odpływ wiernych będzie "nową normalnością" Kościoła?
To, że nie wrócimy do status quo jest raczej przesądzone. Zaskakujące jest być może tempo tego procesu. Co bym powiedział, nie wiem. Staram się nie odpowiadać na tego rodzaju pytania, bo za każdym razem mówimy o konkretnym człowieku. Przede wszystkim musiałbym go wysłuchać. Jednym z elementów problemu jest to, że…
Kościół nie słuchał.
Tak, za to cały czas gadamy. "Mamy gotowe rozwiązania, przyjdźcie po nie i będzie pięknie. A jak nie chcecie przyjąć, to wasz problem". A to dramat. Takie podejście odpycha nie tylko młodych.
Uwikłanie w politykę, choćby na tle wyroku Trybunału Konstytucyjnego, też nie pomaga.
To znowu jest dosyć złożona sytuacja. Nie da się ukryć, że są księża, którzy zupełnie zblatowali się z obecnym rządem. Są też tacy, którzy zachowują od polityki zdrowy dystans, ale znajdę równocześnie wielu, którzy chętnie przystępują co obozu opozycyjnego. Takie są konsekwencje życia w demokratycznym kraju ludzi o wolnych sumieniach. Natomiast jeżeli przedstawiciele Kościoła starają się załatwiać sprawy sumienia za pomocą prawa państwowego, a nie na drodze przekonania ludzi do wartości, to nie pomaga.
Ktokolwiek zapyta mnie o Ewangelię, odpowiem mu, że to wyzwanie pójścia za Chrystusem, które musi się spotkać po drodze z wolnością człowieka. Prawem się takich rzeczy nie da załatwić, mówił o tym św. Paweł nawet w odniesieniu do prawa religijnego. Wydaje mi się, że przynajmniej na poziomie wizerunkowym - to wrażenie albo też fakt uwikłania w relacje z władzą - bardzo osłabia Kościół. Bez względu na to, o jakiej partii mówimy, taka relacja jest zawsze ze stratą dla Kościoła.
To znaczy?
Każda władza, jeśli wchodzi w układ z hierarchami, ma w tym swój interes. Prędzej czy później będzie czegoś chciała.
Jaki będzie obraz polskiego Kościoła przyszłości? Mała wspólnota zaangażowanych ludzi, czy może będzie bliższy temu, co dzieje się na Zachodzie, gdzie wspólnoty po prostu zanikają?
Kompletnie nie wiem, co z nami będzie. Zmiany kulturowe zachodzą tak szybko, wiele procesów przyspieszyła pandemia i zerwanie bliskości ze wspólnotą. Wolę nie wyrokować o globalnych procesach – mam węższy horyzont. Jestem proboszczem parafii, mam określonych ludzi w Tychach, za których jestem odpowiedzialny. Muszę im pomóc przeżywać Ewangelię - to jest mój punkt widzenia, od niego zaczynam. Widzę, że nawet na tym poziomie, jest coraz trudniej. Coraz mniej młodych osób przychodzi do parafii, ale musimy się do tego faktu przystosować. Innej drogi nie mam.
Nie brzmi ksiądz jak optymista.
Bo jestem pragmatykiem. Optymizm sprawia, że jak coś pójdzie nie tak, będę chodził zdołowany, bo miałem większe oczekiwania. Staram się niczego nie zakładać z góry. "Dość ma dzień swojej biedy" (Mt 6,34). Staram się koncentrować na tym, co jest w moim zasięgu: na ludziach z parafii, na pracy w Fundacji Świętego Józefa. Może to podejście mizerne, niszowe i zaściankowe, ale lepszego sposobu nie znam.
Ks. Grzegorz Strzelczyk jest prezbiterem archidiecezji katowickiej, teologiem i proboszczem parafii św. Maksymiliana Kolbego w Tychach. Odpowiada za formację kandydatów do diakonatu stałego w archidiecezji katowickiej.
Rozmawiał Marcin Makowski dla WP Wiadomości