Ks. Boniecki: nie idźmy w dniu beatyfikacji na ryby
Dałbym ludziom tylko jedną wskazówkę związaną ze zbliżającą się beatyfikacją Jana Pawła II. Nie przegapmy tego dnia, nie idźmy wtedy na ryby. Rzadko zdarza nam się żyć w momentach historycznych, niepowtarzalnych, wyjątkowych, które zapadają nam w pamięć, kształtują nasze dalsze istnienie. Zwróćmy zatem na ten dzień szczególną uwagę - mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski ks. Adam Boniecki, wieloletni redaktor naczelny "Tygodnika Powszechnego" oraz autor "Kalendarium życia Karola Wojtyły".
01.05.2011 | aktual.: 10.05.2011 13:54
WP: Agnieszka Niesłuchowska: 82% Polaków deklaruje, że nauki Jana Pawła II i jego osoba wpłynęły na ich życie. Tymczasem prof. Jadwiga Staniszkis twierdzi, że papież staje się dla nas kimś dalekim, że nie wierzymy w możliwość odnalezienia świętości w sobie. Czy zatem nie pojawia się tu sprzeczność między naszymi deklaracjami a stanem faktycznym?
Ks. Adam Boniecki: Myślę, że na tę sprawę należy patrzyć w szerszym kontekście. Uważam, że Jan Paweł II zmienił nas, wywarł na nas duży wpływ, bo zwrócił uwagę na wiarę, ożywił zainteresowanie Kościołem i otworzył nas na rzeczywistość nadprzyrodzoną. Nie zadawałbym więc w tej sytuacji pytań z rodzaju: czy wpłynął na używanie środków antykoncepcyjnych lub czytanie Pisma Świętego, bo to rzecz wtórna.
WP: A co jest istotą?
- To, że w momencie przechodzenia z systemu komunistycznego w świat wolnego rynku, wolnych mediów, papież pokazywał, że wiara jest czymś poważnym, a nie nieciekawym i przestarzałym. To dzięki niemu nie traktowano jej z politowaniem, nie wyśmiewano bez względu na to, czy było się wierzącym, czy nie. W tym sensie z pewnością wywarł wielki wpływ na dzisiejszy kształt Polski.
WP: Ale czy dzisiaj, gdy mamy już za sobą przemiany ustrojowe i okrzepliśmy w demokracji, nie oddaliliśmy się od Jana Pawła II?
- Jest tu pewna słuszność, bo bez wątpienia czas osłabia nasze emocje i weryfikuje więzi łączące nas z Janem Pawłem II. Rośnie pokolenie, dla którego papież Polak jest postacią, którą widziało dwa razy w życiu z daleka lub wcale. Dla nich Jan Paweł II jest bardziej ikoną, niż konkretnym człowiekiem. Trudno zatem oczekiwać, że ci młodzi ludzie będą przeżywać beatyfikację tak, jak nasze pokolenie przeżywało dzień wyboru Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową.
WP: Jego pontyfikat był wyjątkowy nie tylko dla nas Polaków.
- To prawda, bo Jan Paweł II zmienił Kościół, sposób mówienia o nim i postrzegania go i to jest najważniejsze, co nam po nim zostało. Wydaje nam się, że robił rzeczy normalne, oczywiste, choć dokonał prawdziwej rewolucji. Żaden z jego poprzedników nie mówił głośno o błędach Kościoła, nie chodził jak on modlić się do synagogi. To, że dziś jesteśmy zdenerwowani, słysząc, że ktoś w Kościele głosi antysemickie tezy jest najlepszym przykładem na to, jak bardzo papież nas zmienił.
WP: Jeśli jesteśmy już przy dokonaniach Jana Pawła II, to kardynał Angelo Amato stwierdził, że choć bardzo kochamy papieża, zbyt słabo znamy jego przesłanie. Beatyfikacja odwróci tę tendencję, zachęci nas do bliższego poznania jego nauk, sięgnięcia chociażby po encykliki?
- Beatyfikacja nie jest żadną motywacją do zgłębiania encyklik. To nie jest kryminał, czy fascynujące studium psychologiczne, więc nie sądzę, by beatyfikacja pchnęła ludzi do czytania encyklik. Aby nauczyć się je czytać i włożyć w to trud, trzeba mieć ku temu motyw. Dużą rolę do odegrania mają tu wykładowcy, ludzie, którzy w sposób profesjonalny powinni nam przybliżać nauki Jana Pawła II, wpływać na naszą duchowość. I to się dokonuje. Może efekty są mało spektakularne, ale perspektywiczne. Niestety jesteśmy przyzwyczajeni do „efektów”, nawet Kościół się na nie nabiera.
WP: Co konkretnie ma ksiądz na myśli?
- Na przykład to, że zajmuje się tym, ile osób pojedzie na beatyfikacje, jacy goście się zjawią, a przecież tam się nic sensacyjnego nie stanie, duch Jana Pawła II nie ukaże się nad bazyliką. Będzie msza, odsłonią portret, Benedykt XVI ogłosi, że od tej pory wolno oddawać Janowi Pawłowi II publiczną cześć, a potem pójdziemy na obiad i będzie tak, jak było.
WP: Poruszył ksiądz istotny wątek: praktycznie od początku do końca procesu beatyfikacyjnego żyliśmy głównie sensacjami, jak choćby tą ostatnią kwestią związaną z relikwiami i przekazaniem Kubicy kropli krwi papieża. Kardynał Dziwisz wspominał w rozmowie z Wirtualną Polską, że był zaskoczony tym, że ludzki – w jego rozumieniu – gest, został tak negatywnie odebrany.
- To pokazuje trochę przestrzeń, w jakiej żyją kardynałowie i biskupi. To świat pobożnych gestów. My – jako kler – nie zauważamy, że sposób odbioru symboli i znaków szalenie szybko się zmienia. Gdyby kardynał Dziwisz, zanim podarował Kubicy kawałek szaty papieża, poradził się w tej sprawie zwykłego człowieka, ten od razu by mu odpowiedział, że owy gest umiejscowi go w centrum zainteresowania. Przecież to było do przewidzenia, że teraz cała uwaga skierowana jest na ampułkę krwi papieża, że to temat newsowy, więc trzeba mieć mocne nerwy, by wytrzymać negatywne komentarze. Z drugiej jednak strony myślę, że gdyby któremuś z nas zachorowała matka, żona, brat czy dziecko i kardynał wręczył nam relikwiarz z odrobiną krwi Jana Pawła II, przyjęlibyśmy go z podziękowaniami, bez mrugnięcia okiem.
WP: Czyli emocjonujemy się trochę na pokaz? Jesteśmy zakłamani?
- To nie tak, jesteśmy po prostu wielowymiarowi.
WP: Prawdziwą sensacją w trakcie procesu beatyfikacyjnego było również to, czy przebiega on szybko, czy wolno. Toczyły się na ten temat szerokie dyskusje. Dlaczego nie interesowało nas to, na jakich zasadach odbywa się proces, ale wyłącznie jego dynamika?
- To wynika z naszego kompleksu małych narodów. Mamy kompleks niższości, więc musimy być na pierwszym miejscu, w czołówce. Pamiętam, jak pewien dziennikarz wyliczył, co do dnia, który proces beatyfikacyjny był szybszy, który dłuższy. Stworzona przez niego tabela wyników zakrawała na absurd. Najważniejsze jest to, aby proces został przeprowadzony porządnie, gruntownie, etycznie, aby po fakcie nie pojawiły się istotne znaki zapytania.
WP: Czy to, że Benedykt XVI odstąpił od zasady, że proces beatyfikacyjny może rozpocząć się po pięciu latach od śmierci kandydata na ołtarze, było rzeczywiście czymś kontrowersyjnym?
- Według mnie nie, zresztą ta decyzja została bardzo dobrze przyjęta. Myślę, że wpływ na to odstępstwo miało to, co działo się na Placu św. Piotra i Pawła po śmierci Jana Pawła II. Sądzę, że ogromne wrażenie zrobił na nim krzyk wiernych, domagających się: „Santo subito!”. Zresztą w czasie celebrowania mszy zatrzymał się, długo patrzył na skandujący tłum i przypomniał sobie, że w pierwszych wiekach chrześcijaństwa to właśnie przez aklamację, a więc powszechne przekonanie, a nie proces beatyfikacyjny, ogłaszano ludzi świętymi. Decyzja papieża była zatem nawiązaniem do starej tradycji Kościoła.
WP: Czy okres między beatyfikacją a kanonizacją powinien być wykorzystywany przez nas do lepszego poznania papieża? Zdaniem kardynała Amato powinniśmy nie tylko modlić się do Jana Pawła II, ale także naśladować go.
- Myślę, że słowo „powinniśmy” jest niewłaściwe, bo sugeruje nam, że mamy do czynienia z jakimś nakazem, naciskiem, co w praktyce nie przynosi żadnego rezultatu. Kościół zresztą mówi, że nie wolno zmuszać nikogo do prawdy, ale pociągać jej siłą. Podobnie jest z papieżem - albo pociąga ludzi, albo nie.
WP: A pociąga?
- Uważam, że fascynuje, bo przecież wciąż wychodzą książki na jego temat. Gdyby ludzi nie pociągał, nikt by tego nie kupował. W tym człowieku jest takiego, że się światu nie znudził.
WP: Ale, czy fascynuje na tyle, aby był naśladowany?
- Nie wiem, czy ktoś, kto przeczytał książkę o Janie Pawle II, zacznie go od razu naśladować, nie wymagajmy od ludzi zbyt dużo. Trzeba zdać sobie sprawę, że całe jego życie było przekazem, jego gesty, decyzje, jego chrześcijańskie powiedzenie, że życie można oprzeć na wierze. Najważniejsze jest to, by ludzie uświadomili sobie, jak wielkich rzeczy dokonał przy małych pieniądzach i niechęci, jaka otaczała katolicyzm i papiestwo. To niebywałe, że w tak trudnych warunkach zdobył sympatię, miłość i autorytet wśród całej ludzkości.
WP: Takich autorytetów jest w dzisiejszych czasach jak na lekarstwo.
- No tak, dlatego cieszmy się tym, co mamy, takimi autorytetami, jak Jan Paweł II, które mamy w zasięgu ręki.
WP: Czy nasz papież pozostanie wzorcem również dla przyszłych pokoleń?
- Pewnie nie będzie takim wyznacznikiem jak dla ludzi mojego pokolenia. Myślę jednak, że będzie jednym z punktów na drodze Kościoła, bramą, która otwiera się w stronę ewangeliczności, lekarstwem na różne przełomowe w historii chrześcijaństwa duchowe wydarzenia. To był papież charyzmatyk, nie kurialista. Nie był szefem wielkiego przedsiębiorstwa, jakim jest Watykan, ale prorokiem, który jest skuteczny, wtedy, kiedy jest kompletnie nieskuteczny.
WP: Jak możemy przygotować się do beatyfikacji?
- Ja bym się ograniczył z tego typu radami, bo trąci to trochę radami „cioci kloci”. Dałbym tylko jedną wskazówkę – nie przegapmy tego dnia, nie idźmy wtedy na ryby. Rzadko zdarza nam się żyć w momentach historycznych, niepowtarzalnych, wyjątkowych, które zapadają nam w pamięć, kształtują nasze dalsze istnienie. Zwróćmy zatem na ten dzień szczególną uwagę. WP: Czy ksiądz przypuszczał, że kiedyś powie o Janie Pawle II „błogosławiony”?
- Byłem o tym przekonany, bo od dawna miałem świadomość tego, że spotkałem na swojej drodze świętego człowieka.
WP: Kiedyś kardynał Dziwisz wspominał, że gdyby papież żył i mógł coś powiedzieć, patrząc na swoją beatyfikację, roześmiałby się, bo był normalnym, prostym człowiekiem.
- Jak go znam, pewnie zachowałby się tak, jak wówczas, gdy powstawały jego pomniki. Święcił je z wyraźną niechęcią, rozdrażnieniem, traktował to jako coś niesmacznego. Z drugiej strony wiedział, że to wyraz miłości, że ludzie stawiali je, by być bliżej Kościoła. Co do beatyfikacji to myślę, że też nie byłby zachwycony, ale powiedziałby: może te rzeczy, które wniosłem do Kościoła będą utrwaleniem ważnej sprawy? Zresztą przecież cuda, które dokonały się po jego śmierci świadczą o tym, że chyba za bardzo nie protestował.
WP: W jakim sposób objawiała się jego świętość?
- W wielkim wymiarze, który ma swoje odzwierciedlenie w słowach Ewangelii. Jezus mówił tym, którzy dziwili się jego cudom, że jak będą mieli wiarę, to nie takie rzeczy będą czynić. To właśnie wiara czyniła cuda, uzdrawiała, ale papież nie koncentrował się na tym, by uzdrawiać, ale na życiu z Bogiem. Beatyfikacja jest tu zatem czymś ogromnie logicznym.
WP: * Czy przy okazji zbliżających się uroczystości beatyfikacyjnych wraca ksiądz myślami do początków znajomości z Janem Pawłem II?*
- Zdecydowanie tak. Pierwszy raz spotkałem go na KUL-u, gdzie studiowałem. Pamiętam, że zawsze potwornie się spóźniał, więc i tym razem wpadł grubo po czasie. Wszedł na aulę i zaczęły się szmery połączone z wielką radością. Czuło się, że wszedł ktoś ważny. To był niecodzienny widok, na salę wchodzi biskup, który po kieszeniach szukał swoich insygniów, wkłada piuskę, zakłada łańcuch na szyję. Widać było, że to człowiek z dystansem do tych swoich dystynktoriów.
WP: A pierwsze spotkanie w cztery oczy?
- Zupełnie nie miałem przeświadczenia, że to ktoś święty, człowiek z innej planety. Był całkowicie normalną, skromną osobą. Pamiętam, że bardzo wnikliwie słuchał, co mówię, mówił na temat. Odniosłem wrażenie, że rozumie, o co chodzi w życiu, co w Kościele niestety nie zawsze się zdarza. Rozmawialiśmy o moim przeniesieniu do pracy do Krakowa w „Tygodniku Powszechnym”. Nigdy nie miałem wrażenia, że to „gigant”. Odkryłem to dopiero pisząc jego kalendarium, rekonstruując jego życie.
WP: Co księdza szczególnie w Janie Pawle II urzekło?
- Erudycja, wyrobienie naukowe, wiedza. Czułem, że przy jego oczytaniu, jestem jak przysłowiowy „pikuś”. Pamiętam też, że był niesamowicie zdolny. Gdy wygłaszał kazanie, do którego nie zawsze zdążył się przygotować, świetnie improwizował. Z łatwością układał w głowie dalszy ciąg i zawsze na końcu pojawiło się coś ważnego, wyjątkowego, wobec czego nie można było przejść obojętnie. To nie był ksiądz, który plecie bez sensu. Tak jak on, zajmowałem się duszpasterstwem akademickim i wielokrotnie rozmawiałem z nim na temat naszej pracy. Nigdy się na nim nie zawiodłem, pomagał mi uporać się z wieloma problemami, dzielił się radą. Jego wielkość i uznanie, nigdy nas nie poróżniła.
WP: * Lech Wałęsa mówił, że zaskakiwało go to, że podczas każdego swojego spotkania z papieżem Jan Paweł II pytał o to, co słychać u generała Jaruzelskiego. Wałęsę oburzało to, że z całej listy Polaków, o których mógł zapytać, był akurat generał.*
- Myślę, że nie robił tego specjalnie, po prostu szukał tematu, by rozmowa jakoś się toczyła. Pytał o Jaruzelskiego, bo w pewnym sensie był on „partnerem” dla Wałęsy. Zresztą, z tego co wiem, generał zrobił duże wrażenie na papieżu, po tym jak dotrzymał słowa co do zakończenia stanu wojennego. Traktował go poważnie i nie był w stosunku do niego tak zacietrzewiony jak wielu „szlachetnych” Polaków. Było jednak wielu innych Polaków, o których Jan Paweł II pytał podczas prywatnych audiencji, np. o księdza Jerzego Popiełuszkę. W ten sposób dawał do zrozumienia, że bardzo interesuje go sytuacja w ojczystym kraju.
WP: Czy po śmierci Jana Pawła II rola Kościoła uległa osłabieniu?
- Rola się nie zmieniła, natomiast funkcjonowanie Kościoła jako instytucji – tak. Jan Paweł II towarzyszył nam swoją obecnością w czasach transformacji ustrojowej i przełomu kulturowego. Gdy przeszliśmy ten zakręt on poszedł do Domu Ojca, a polski Kościół został bez wsparcia w postaci wielkiego autorytetu w Rzymie. Jak by powiedział Bóg – przeszliście przez najgorszy czas, więc czas dojrzeć i zdać sobie sprawę, że tak jak wszystkie inne kościoły, które nie mają swojego papieża, musimy samodzielnie kształtować swoje życie i rozwiązywać problemy na szczeblu lokalnym. Na razie się tego uczymy.
WP: Ostatnie rok nie szczędził polskiemu Kościołowi trudnych pytań. Czy beatyfikacja wpłynie na jego odnowę?
- Nie spodziewałbym się szczególnego uzdrowienia przez beatyfikację. W polskim Kościele jest wiele różnic i podziałów. Konferencja Episkopatu nie ma łatwego zadania, składa się z ludzi o różnych poglądach. Dokonać jakichkolwiek zmian w takim gronie jest wręcz niemożliwe.
Rozmawiała: Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska
Ks. Adam Boniecki - generał zakonu marianów w latach 1993-2000, filozof i publicysta. W 1979 r. na życzenie Jana Pawła II przygotowywał polskie wydanie dziennika "L'Osservatore Romano" i został redaktorem naczelnym pisma, a potem redaktorem naczelnym "Tygodnika Powszechnego". Autor "Kalendarium życia Karola Wojtyły".