Krzysztof Janik: Balicki prowadzi politykę symboli
Monika Olejnik rozmawia z Krzysztofem Janikiem -ministrem spraw wewnętrznych
02.04.2003 | aktual.: 02.04.2003 10:13
Panie Ministrze, bawił pan wczoraj razem z premierem w pałacu prezydenckim - czy naprawione zostały stosunki między prezydentem a premierem? Dlaczego zaraz „bawiłem”? To takie powiedzenie staropolskie. Aha. Rzeczywiście byłem przez chwilę wczoraj w pałacu, pan premier był tam znacznie dłużej. Długo rozmawialiśmy o różnych sprawach, głównie pan premier z panem prezydentem. Ale już wiadomo, o co chodzi panu prezydentowi? Myślę, że państwo znacznie nadinterpretowali zarówno wypowiedzi pana prezydenta, jak i reakcje pana premiera. Myślę, że reakcji pana premiera nawet nie trzeba było interpretować, tylko widać było ją gołym okiem, Panie Ministrze. Tak, ale w historii stosunków były różne okresy. Już kiedyś było takie porównanie, może nie najlepsze - że jak w małżeństwie, są ciche dni, i kooperacja, i ciepłe dni. I tak w życiu jest, w stosunkach międzyludzkich. Czyli pan prezydent powiedział, że nie chce dymisji premiera i premier jest właśnie tą osobą, która powinna zajmować to stanowisko? Ale pan prezydent
nigdy nie mówił, że chce takiej dymisji. Na miłość boską, tekst w „Rzeczypospolitej”, który rozpoczął tą awanturę, nie zawierał ani słowa „dymisja”, ani jakichś słów bardzo krytycznej oceny. To skąd ta nerwowość premiera? Wie pani, myślę, że po prostu wszyscy jesteśmy bardzo w ostatnich dniach zdenerwowani. W ogóle ubolewam, ale w Polsce zaczyna się takie życie w atmosferze poszukiwania sensacji, poszukiwania jakichś dowodów na hipotezę, że wszystko jest źle, nic nie idzie w dobrą stronę. Nie jest dobrze, Panie Ministrze, bo 75 procent badanych uważa, że rząd źle działa - krytycznie ocenia rząd. Wie pani, mogę powiedzieć tyle, że ten rząd już funkcjonuje półtora roku, cały czas w warunkach dekoniunktury gospodarczej, dekoniunktury międzynarodowej, i poprawa warunków życia, na której nam wszystkim najbardziej zależało - co tu dużo mówić - trochę się oddaliła. No tak, jest bardzo źle, brakuje autorytetów, ale jeżeli premier wyciąga haka na prezydenta, to co można myśleć o premierze? Ale jakiego haka,
przepraszam? Myślę o liście, który wyciągnął pan premier publicznie. Ale pan prezydent by na pewno ten list ujawnił. Czyli nie ma pretensji do premiera. Przecież pan prezydent ten list pokazywał kilkunastu osobom, więc chyba pani nie wątpi... Oprócz prokuratora. Też pokazał. Ale po fakcie. Więc nie wątpi pani, że i tak, i tak ten list by kiedyś trafił... Czyli prezydent nie ma pretensji do premiera o to, że ten wyciągnął ten list? Odniosłem wrażenie, że wczoraj panowie rozstawiali się w jak najlepszej atmosferze i myślę, że ta atmosfera była przepełniona szczerością obydwu panów. Czy Ewa Kralkowska będzie ministrem zdrowia, Panie Ministrze? Nie wiem, mamy dzisiaj trochę czasu. Z tego, co wiem, pan premier rozmawiał z kilkoma osobami, jakiego dokona wyboru. Pewnie dziś po południu będziemy wiedzieli - natomiast na pewno jest jednym z poważnych kandydatów. Dlaczego premier wybrał Naumana zamiast Balickiego? Wie pani, ja bym powiedział w ten sposób: ja trochę nie rozumiem Marka Balickiego. Rozmawiałem z nim w
poniedziałek, on prowadził taką, powiedziałbym, politykę symboli. Otóż dzielił ludzi na tych, których zna Łapiński, i na tych, których nie zna Łapiński. To jest zły podział. I ja to otwarcie Markowi Balickiemu powiedziałem, że jeśli będziemy się kierować tego rodzaju uprzedzeniami, to nie da się budować w Polsce ani polityki, ani rozumnego działania. I chyba, że ma się lepsze nazwiska... Ale widocznie pan minister uważał, że nie można powierzyć takiej funkcji osobie, do której on nie ma zaufania. Przyzna pan, że też ma do tego prawo. Wie pani, owszem, można do kogoś nie mieć zaufania jeśli ten ktoś raz, drugi i trzeci zawiódł, zdradził, okazał się człowiekiem niestabilnym. Natomiast o ile wiem, ani pan Balicki, ani pan Nauman nigdy ze sobą nie współpracowali. Tak więc nie wiem, czy na podstawie relacji prasowych bądź takich potoczonych opinii można o kimś mówić, że jest godzien zaufania lub nie. Ja bym nie ryzykował takiej opinii. Ale wie pan, to jest tak, jeżeli ekipa Mariusza Łapińskiego, byłego ministra
zdrowia się nie sprawdziła, to dlaczego pan z ekipy Mariusza Łapińskiego ma się sprawdzić na stanowisku szefa Narodowego Funduszu Zdrowia? Przestrzegam przed taką generalizacją, co to znaczy „ekipa się nie sprawdziła”? Minister jednak odszedł, prawda? Były minister Łapiński został odwołany za określone błędy, natomiast on nie był jedynym autorem doboru tych ludzi. To nie jest tak, że Łapiński sobie wybrał, nie wiem, Kralkowską, Naumana i kogoś tam jeszcze - to wynika z szerszej koncepcji rządu. I ja bym protestował, gdyby ktoś na przykład mojego dzisiejszego współpracownika - na przykład Zbyszka Sobotkę czy kogokolwiek innego - skreślił go tylko dlatego, że ze mną współpracował. To nie jest tak, że ktoś może czy powinien ponosić błędy za swojego zwierzchnika. Tak, ale, wie pan, rzadko zdarza się, że wszyscy żałują odejścia ministra zdrowia, a tak jest w przypadku Marka Balickiego, bo i związki zawodowe żałują, i różni komentatorzy. Marek Balicki był ministrem dwa miesiące. Zrobił dobre wrażenie,
rzeczywiście, być może to jest kwestia trochę też i charakteru. Po apodyktycznym i pryncypialnym, w sensie zachowania, stanowczym Łapińskim przychodzi człowiek, który jest człowiekiem dialogu, rozmawia, zaczyna uprawiać nieco inny styl. I to oczywiście przyniosło mu pewną sympatię. Natomiast moment, w którym trzeba było wybrać prezesa Funduszu, to nie jest jakieś zaskoczenie dla niego. Wiedział o nim od dwóch miesięcy, że trzeba wybrać. Ale nie było innych nazwisk, Panie Ministrze? Żałuję, że pan minister Balicki nie przedstawił równie wyrazistych i dobrych kandydatów jak Nauman. Ale mamy taką sytuację, że jest kłótnia między ministrem skarbu a prezesem PZU. Czy według pana w tej wojnie powinien zwyciężyć minister skarbu? Wie pani, przestrzegam przed takim myśleniem, że tu rząd wszystko rozstrzyga. To jest spółka, działa kodeks handlowy, dzisiaj jest posiedzenie Rady Nadzorczej. I sam jestem ciekawy, jak się Rada Nadzorcza zachowa. I jeśli ktoś opowiada, nawet jest to w dzisiejszych gazetach, że Cytrycki
może kazać odwołać Montkiewicza, to informuję, że nie. To jest działanie działanie sprzeczne z prawem. Ta spółka ma swoje organy, rada nadzorcza dokona oceny sytuacji i jej werdykt trzeba przyjąć z szacunkiem. Jeśli się okaże, że ten werdykt będzie jaskrawo sprzeczny z oczekiwaniami ministra Skarbu Państwa, to minister może zawsze starać się o zwołanie walnego zgromadzenia i dokonać zmiany rady nadzorczej, natomiast nie może wyrzucić prezesa. A pan by wolał, żeby pan Montkiewicz został, czy nie, Panie Ministrze? Szczerze powiedziawszy, akurat mam w tym przypadku zupełnie inne zainteresowania, jak pani wie, dosyć odległe od gospodarki, ale mam zaufanie do tego, co robią tam i ludzie z Rady Nadzorczej... Ale ma pan zaufanie do Zdzisława Montkiewicza? Muszę pani powiedzieć, że pana Montkiewicza znam przez kilkanaście milionów złotych, które daje na Ochotnicze Straże Pożarne i to jest cały mój kontakt z PZU. Ale wie pan, co się pisze, wie pan, co się mówi i wszystko pan wie, więc... Nie, nieprawda. Nieprawda,
nie jestem wszystkowiedzący, nie siedzę w sprawach spółek, a poza tym mam sporo własnych zajęć, dla mnie to jest też trudny okres. Panie Ministrze, czy po Magdalence może pan spojrzeć prosto w oczy policjantom? Dzisiejsza „Polityka” pisze tak, że Wołodin vel Pikus, chociaż poszukiwany za groźne przestępstwa przez Interpol, mógł współpracować z polskimi organami ścigania i nikt nie skojarzył, że to wyjątkowo niebezpieczny osobnik. Nie znam tej sprawy, nie czytałem „Polityki”. Natomiast co do spojrzenia w oczy policjantom, to muszę pani powiedzieć, że w ubiegłym tygodniu nie robiłem nic innego poza tym, że rozmawiałem z antyterrorystami, rozmawiałem z wieloma policjantami i próbowaliśmy, chyba skutecznie, rozliczyć się wzajemnie z Magdalenki. Ale pamiętam, że pierwszego dnia pan chwalił akcję, a tymczasem okazało się, że było bardzo dużo błędów. Pani Redaktor, otóż ja byłem jak gdyby źle informowany - i to jest sprawa pomiędzy mną a moimi informatorami, i z tego też się będziemy rozliczać. I to jest jedna
uwaga. A druga jest taka, że jako minister zawsze będę bronił policji w tego rodzaju akcjach, bo proszę zwrócić uwagę... Nawet wtedy, kiedy giną policjanci przez to, że akcja została źle przeprowadzona? Nie, nie. W tej sprawie są cztery postępowania dyscyplinarne i proszę nam dać szansę, dać szansę komendandowi głównemu, myślę, że niedługo będziemy wiedzieli, jak się skończy postępowanie wewnątrz policji. Ale i też jest postępowanie prokuratorskie. Ja nie bronię na oślep policji, nie bronię jej jako formacji. Ale czy pan jest zaskoczony, że Pikus współpracował z Prokuraturą? Jestem lekko zdumiony. To dowodzi, że w naszym państwie obieg informacji jeszcze nie jest najlepszy. Przeczytam panu zaświadczenie z 13 maja 1998 r. z prokuratury: „Zaświadcza się, że obywatel Białorusi Aleksander Wołodin, legitymujący się paszportem - tu jest numer - podejrzany o czyn na terenie Polski jest niezbędny dla prowadzonego postępowania karnego”. Och, Boże kochany, to warto będzie to wyjaśnić, bo, co prawda, to są czasy moich
poprzedników, ale warto to wyjaśnić. W 1995 r. w Niemczech rozpisano za Pikusem międzynarodowy list gończy - Białorusina, byłego żołnierza radzieckiego KGB poszukiwano za udział w gwałcie zbiorowym i napadach rabunkowych. To wiemy, bo to jest w liście i niemieckim, i interpolowskim, europolowskim właściwie. Natomiast to mnie nie zdumiewa, bo wiedziano o tym... A współpraca z prokuraturą? To właśnie mnie zdumiewa. Proszę dać nam szansę, żeby pan minister Kurczuk przyjrzał się temu.