Krzyczał "ZOMO" do policjantów przed Pałacem Prezydenckim. Teraz mówi: dałem się wykorzystać
Wiem, że wyglądam jak pacan, który bez sensu drze ryja w stronę policjantów. Nie widać na tym nagraniu jednak dlaczego. Już po wszystkim pomyślałem o sobie: co za idiota. Zajmuję się filmem i dałem się wykorzystać - tłumaczy Michał Modlinger, bohater nagrania nakręconego podczas protestu przed Pałacem Prezydenckim.
13.08.2018 | aktual.: 13.08.2018 21:19
Pokuratura kilka dni temu przedstawiła zarzuty mężczyźnie, który brał udział w proteście przed Pałacem Prezydenckim. Miał zachowywać się agresywnie i rzucać się na policjantów. 28-latek nie przyznał się do winy i odmówił składania zeznań.
Modlinger jest głównym bohaterem filmu, nagranego 26 lipca w pobliżu Pałacu Prezydenckiego, który wielokrotnie wykorzystano w mediach. Dzień później policja ogłosiła, że ustalana jest jego tożsamość w ramach dochodzenia ws. naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariusza.
Modlinger w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" tłumaczy, że studiuje w szkole filmowej, jest operatorem. - Wiem, jak działa kamera - mówi.
- Już po wszystkim pomyślałem o sobie: co za idiota. Zajmuję się filmem i dałem się wykorzystać. Zabrakło mi refleksu, żeby pomyśleć, że z boku może to źle wyglądać i być wykorzystane przeciwko protestującym. Przez emocje nie brałem tego pod rozwagę, mimo że kątem oka widziałem kamerę - tłumaczy Modlinger.
Mężczyzna wyjaśnia, że tego dnia był "na kolacji z ciotką". - Po niej odpaliłem internet, żeby zobaczyć, co się dzieje. Dowiedziałem się, że prezydent Duda podpisał ustawę o Sądzie Najwyższym. Po cichu liczyłem, że będzie jednak weto - opowiada.
Pojechał na Krakowskie Przedmieście. - Szedłem od strony pl. Zamkowego. Zobaczyłem akcję sprejowania po chodniku. Policja zatrzymała kilka osób. Zaprowadzono je pod ścianę przy kinie Kultura. Były do niej przyparte. Moim zdaniem było to nieadekwatne do sytuacji. Demonstranci wołali o pomoc. W pewnym momencie jedna z zatrzymanych osób odwróciła się i rozpoznałem, że to nauczyciel z mojego liceum. Nie uczył mnie osobiście, ale zapamiętałem go jako aktywnego społecznie, uczestniczył w życiu szkoły. Zadziałało to na moje emocje. Próbowałem dojść do nich. Wtedy jeden z policjantów powiedział do mnie: „Wyp..j”. Wbił się drugi kordon policjantów. Ludzie krzyczeli. Pojawiły się kamery. Były dwa główne hasła: „ZOMO” i „Uwaga, uwaga, tu obywatele”. Nie byłem wodzirejem. Te hasła krzyczeliśmy wszyscy, w dużej grupie. Energia tłumu. Wtedy policja zaczęła nas na siłę odpychać. Policjant, prawdopodobnie przez przypadek, mocno szturchnął mnie w żebro - opowiada Modlinger.
Mężczyzna wyznał, że nie należy do żadnej organizacji, a na protest chodzi w "sytuacjach skrajnych". Tłumaczy też, że należy do ludzi, którzy nie potrafią ukrywać swoich emocji. - Jestem bardzo ekspresyjny - dodał.
- Moje zachowanie nie miało na celu skrzywdzenia kogokolwiek, naruszenia nietykalności policjantów i przeszkadzania im w działaniu, bo takie mam zarzuty - zapewnia rozmówca "Gazety Wyborczej". - Choć to prawda: dotknąłem ręką policjanta. Ale było to przypadkowe. Skakałem, machałem rękami, ale nie miało to na celu zrobienia komuś krzywdy. Zresztą nikomu nic się nie stało. Był to mój sposób, żeby wyrazić niezgodę na zachowanie policji - wyznaje.
- Ojciec powiedział, że musi mi zrobić szkolenie z zachowania na demonstracji, że w takich sytuacjach muszę być jak obrońca w polu karnym, czyli ręce za siebie. Nauka na przyszłość - stwierdził w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Michał Modlinger.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"