ŚwiatKryzys w Jemenie. Do akcji wkroczyła Arabia Saudyjska i jej sojusznicy

Kryzys w Jemenie. Do akcji wkroczyła Arabia Saudyjska i jej sojusznicy

100 tys. dolarów nagrody - tyle dają rebelianci Huti za schwytanie prezydenta Jemenu Abdu ar-Raba Mansura al-Hadiego. Tylko że głowy państwa, według ostatnich doniesień, nie ma już w ojczyźnie. Zresztą, to nie Hadi jest obecnie największym zmartwieniem dla szyickich bojowników. Do jemeńskiego konfliktu włączyła się właśnie sunnicka Arabia Saudyjska wsparta przez swoich sojuszników, przeprowadzając naloty na cele Huti. Ci grożą, że walki obrócą się w wielką wojnę. Jednak, jak ocenia dr Marcin Andrzej Piotrowski, ekspert PISM, nie od dziś jesteśmy świadkami krwawego konfliktu na Półwyspie Arabskim i w Lewancie między szyitami a sunnitami, na który nakłada się rywalizacja regionalnych potęg. I co gorsza, potrwa on jeszcze lata.

Kryzys w Jemenie. Do akcji wkroczyła Arabia Saudyjska i jej sojusznicy
Źródło zdjęć: © AFP | Mohammed Huwais
Małgorzata Gorol

Rządzenie Jemenem jest jak "taniec na głowach węży" - miał kiedyś powiedzieć były prezydent tego kraju Ali Abdullah Saleh. Faktycznie, państwo to od dawna rozrywają spory wyznaniowe między sunnitami i szyitami, działania separatystów z południa i terrorystów z filii Al-Kaidy. "Taniec" Saleha zakończyły w 2011 r. masowe protesty i... atak rakietowy na pałac prezydencki w Sanie. Głowa państwa została ranna i koniec końców zgodziła się oddać władzę. Jego następcą (jedynym kandydatem w wyborach prezydenckich) został Abd ar-Rab Mansur al-Hadi. Teraz to jego rządy stoją pod wielkim znakiem zapytania.

Rebelia

Jesienią ubiegłego roku antyrządową ofensywę rozpoczęli szyiccy bojownicy Huti, którzy od dawna domagali się lepszego podziału władzy będącej w rękach sunnitów. Zajęli stolicę w lutym, rozwiązali parlament i zamknęli prezydenta w areszcie domowym. Hadi w końcu ogłosił dymisję, gdy jednak udało mu się uciec do Adenu, miasta na południu kraju, odwołał ją. Szyiccy rebelianci, których wspiera część zbuntowanych wojskowych, ruszyli więc na południe. A konflikt nabrał jeszcze większego tempa.

W połowie marca doszło do ataku lotniczego na siedzibę prezydenta w Adenie. W ostatni weekend Huti zajęli miasto Taizz, a w środę bazę lotniczą Al Anad, która leży ok. 60 km na północ od Adenu. Do niedawna przebywali tam amerykańscy wojskowi, prowadzący operacje przeciwko Al-Kaidzie Półwyspu Arabskiego (AQAP). Waszyngton postanowił ich jednak ewakuować.

Jakby chaosu było mało, także Państwo Islamskie dało o sobie znać. Dżihadyści przyznali się do niedawnych krwawych zamachów bombowych na meczety w Sanie (czytaj więcej)
. Również AQAP zapowiedziała, że będzie walczyć z szyickim rebeliantami. - Obecna sytuacja w Jemenie może sprzyjać nowym sojuszom AQAP z plemionami sunnickimi i prezentowaniu się jako jedyna poważna siła przeciwko ofensywie szyitów - przyznaje dr Piotrowski, ale podkreśla, że w szeregach organizacji są nadal terroryści, którzy marzą bardziej o atakach na USA i Europę Zachodnią. - Problemem jej liderów jest pogodzenie swojej agendy jemeńskiej, i utrzymanie tych wpływów, z ambicjami globalnymi całej siatki Al-Kaidy - ocenia ekspert.

Bojownicy Huti i siły lojalne wobec prezydenta Hadiego, który przebywa obecnie w Rijadzie, to więc nie jedyne strony konfliktu w Jemenie. A tych tylko przybywa.

Interwencja

W nocy ze środy na czwartek do walk w Jemenie przyłączyła się Arabia Saudyjska i inne kraje Zatoki Perskiej, rozpoczynając naloty na cele Huti. Kilka dni wcześniej o interwencję poprosił państwa arabskie szef dyplomacji w rządzie Hadiego, Riad Jassin. Saudyjska stacja Al-Arabija podała, że Rijad skierował do tej operacji 100 myśliwców, jednostki marynarki i 150 tys. żołnierzy (choć na razie nie ma informacji o rozpoczęciu działań na lądzie). W nalotach udział mają brać też Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrajn, Kuwejt, Katar i Jordania. A Egipt, Pakistan, Jordania i Sudan zgłosiły gotowość do udziału w operacji lądowej - przekazała Al-Arabija. Z kolei USA i Wielka Brytania jawnie poparły decyzję Saudyjczyków.

Siły lojalne wobec prezydenta Jemenu też przygotowały swoją odpowiedź dla Huti. Według ostatnich doniesień ostrzelały bazę Al Anad i odbiły międzynarodowe lotnisko w Adenie. Ale to jeszcze nie koniec walk.

Jak ocenia dr Piotrowski, choć Rijad zapewne wolałby się ograniczyć do wykorzystania swojego nowoczesnego lotnictwa, same naloty nie wystarczą, by ochronić władzę Hadiego. - Potrzebne będzie zapewne wysłanie doradców, być może też wojsk specjalnych. (...) Inną możliwą opcją Rijadu jest stworzenie koalicji z krajami Rady Współpracy Państw Zatoki (GCC), tak jak to zrobiono w Bahrajnie. Interwencja lądowa byłaby wtedy jednak znacznie trudniejsza, biorąc pod uwagę duży obszar Jemenu, jego liczną populację i skomplikowane podziały regionalne w tym kraju, wykraczające poza konflikt sunnitów z szyitami - przyznaje ekspert PISM.

Wojna zastępcza

Arabia Saudyjska nie pierwszy raz interweniuje bowiem w sąsiednim kraju. W 2011 r. Rijad wysłał swoje siły do Bahrajnu, by pomóc tamtejszym władzom stłumić protesty szyitów, gdy region zalewała fala Arabskiej Wiosny. Ekspert PISM podkreśla jednak, że Jemen to po prostu nie Bahrajn.

- Bahrajn ma niespełna półtora miliona mieszkańców, żyjących na małej i bogatej wyspie, natomiast Jemen to blisko 25 milionów mieszkańców, żyjących na pustyni lub w przeludnionych miastach i w biedzie. Ponadto, w Bahrajnie szyici są większością (60 proc.), a w Jemenie małą mniejszością (30 proc.) - wylicza.

Także skomplikowana sytuacja w regionie nie jest ułatwieniem dla Saudyjczyków. Siły powietrzne tego kraju są częścią koalicji przeciwko Państwu Islamskiemu, które ogłosiło powstanie kalifatu na terenie Syrii i Iraku. Sunnicka Arabia Saudyjska bacznie przygląda się też rozmowom ws. programu atomowego szyickiego Iranu. Oba kraje od lat toczą walkę o prymat w regionie. Jej efekty widać m.in. w Syrii. Ale Teheran jest także oskarżany o wspieranie jemeńskich rebeliantów Huti.

Właśnie dlatego ekspert ds. Bliskiego Wschodu Tomasz Otłowski przestrzegał niedawno, że Jemen, jak Syria, może się stać polem zastępczej wojny. "Jemeńscy sunnici, postawieni przed wyborem między inspirowanymi i popieranymi przez Iran szyitami a radykalnymi sunnitami z AQAP, zapewne wybiorą tę drugą opcję, jako bliższą ideologicznie i religijnie. To zaś oznacza, że Jemen długo jeszcze nie zazna spokoju, a 'zwykły' wewnętrzny konflikt polityczny w tym kraju ma wszelkie szanse przerodzić się w krwawe igrzyska śmierci na wzór tych, jakie od czterech lat możemy obserwować w Syrii" - prognozował w lutym, jeszcze przed interwencją prowadzoną przez Saudyjczyków, na łamach Wirtualnej Polski Otłowski (czytaj więcej)
.

Tymczasem ekspert PISM uważa, że nie należy porównywać Syrii i Jemenu, "nawet jeśli oba kraje to także pola dla proxy wars (wojen zastępczych - red.) między Saudyjczykami a Irańczykami". - Na pewno w ostatnich miesiącach zwiększyło się wsparcie Teheranu dla jemeńskich szyitów, ale ich sukcesy wynikają z rozpadu struktur władz centralnych i bezpieczeństwa - ocenia dr Piotrowski. Jego zdaniem, choć chaos sprzyja teraz rebeliantom, w dłuższej perspektywie nie zdołają oni utrzymać kontroli nad wieloma miastami, poza północnym zachodem kraju, który jest ich zapleczem.

- Wydaje się, że Irańczycy chcieliby powtórzyć w przypadku Armii Allaha (szyickich milicji - red.) swój sukces organizacyjny i strategiczny, jakim jest libański Hezbollah (Partia Boga), ale jestem bardzo sceptyczny, czy to jest możliwe w jemeńskich realiach - dodaje. Według dr. Piotrowskiego, "szyicka milicja tylko pogłębia chaos i anarchię w Jemenie, napędzając tam reakcję ze strony sunnickich radykałów."

Tymczasem Iran oraz libański Hezbollah oficjalnie potępiły naloty w Jemenie, nazywając je "agresją pod wodzą Arabii Saudyjskiej".

Cichy gracz

Dziennik "New York Times" wskazuje na jeszcze jednego gracza w tym konflikcie - Alego Abdullaha Saleha. Byłego prezydenta, którego Hadi zastąpił na tym stanowisku. To właśnie wojskowi, będący wobec niego lojalni, teraz wspierają szyickich rebeliantów. "Wieloletni mocarz, który stracił władzę podczas powstania Arabskiej Wiosny, teraz wydaje się organizować swój powrót w sojuszu z Huti" - pisze nowojorska gazeta.

Ekspert PISM uważa, że choć Saleh nie stoi za działaniami Huti, to najwyraźniej im pomaga. - To paradoks, gdyż Saleh do obalenia go w 2011 r. uważany był za polityka z silnym poparciem Rijadu, tymczasem w ostatnich miesiącach on i jego zwolennicy sprzymierzyli się właśnie z rebelią szyitów i z Irańczykami. Efektem tego musiało być pogłębienie chaosu i dezintegracja struktur bezpieczeństwa w i tak od dawna już niestabilnym Jemenie - ocenia dr Piotrowski.

Jedno jest pewne, taka wielość stron w tych walkach, a przede wszystkim sprzeczność ich interesów, nie wróżą niczego dobrego tak dla Jemenu, jak dla całego regionu.

- Jesteśmy świadkami krwawego konfliktu na Półwyspie Arabskim i w Lewancie między szyitami a sunnitami, w którym ogromną rolę odgrywa też rywalizacja irańsko-saudyjska i który będzie trwał wiele lat - komentuje dr Piotrowski.

Małgorzata Gorol, Wirtualna Polska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (51)