Emaus i Siuda Baba - zwyczaje wielkanocnego poniedziałku
Tradycyjny odpust Emaus na krakowskim Salwatorze - przy klasztorze sióstr norbertanek i kościele pw. Najświętszego Salwatora - oraz harce Siudej Baby w Wieliczce to zwyczaje kultywowane w poniedziałek wielkanocny w Małopolsce. Z kolei na Opolszczyźnie w lany poniedziałek wyznawano dawniej miłość.
09.04.2012 | aktual.: 09.04.2012 10:03
Małopolska: Żydzi na targu, Siuda Baba i Cygan z batem
Turyści i mieszkańcy Krakowa będą mogli odwiedzić nie tylko współczesny Emaus, ale zobaczyć jak wyglądał on przed laty. W Domu Zwierzynieckim - który jest oddziałem Muzeum Historycznego Miasta Krakowa - odbędzie się impreza "Wielkanoc w Muzeum. Przystanek Emaus 2012".
Przybyli do obiektu położonego nieopodal kościoła św. Salwatora będą mieli możliwość zobaczenia specjalnej wystawy i obejrzenia filmów o odpuście. W programie są też warsztaty dla najmłodszych.
Odpust przy kościele św. Salwatora wziął swoją nazwę od miasta Emaus, do którego Chrystus udał się po swoim zmartwychwstaniu. Według Ewangelii św. Łukasza, po drodze spotkał swoich uczniów.
Na straganach sprzedawcy wykładają plastikowe zabawki, tombakową biżuterię i kolorowe cukierki. U sprzedawców coraz rzadziej można jednak spotkać pamiątki tradycyjne dla tego odpustu - kiwające się na sprężynach figurki Żydów.
Zwyczaj wychodzenia do kościołów poza miastem był bardzo rozpowszechniony w Europie, zwłaszcza w XVI-XVII w. Zwyczaj ten przetrwał rozbiory tylko w Krakowie. Na to "ludowe święto" chodzili w XIX w. wszyscy mieszkańcy miasta: najbiedniejsi i bogaci. Tradycja przetrwała do dziś.
Według podań Siuda Baba była kapłanką słowiańskiej bogini Ledy. Przez cały rok pilnowała świętego ognia i źródełka na wzgórzu w Lednicy Górnej koło Wieliczki. Tylko raz, w poniedziałek wielkanocny, mogła znaleźć następczynię. Czyhała wtedy na dziewicę, która nie mogła się wykupić i zostawała Siudą Babą na następny rok. W zaganianiu ofiar pomagał jej Cygan z batem. Obrzęd dotrwał do czasów chrześcijańskich.
Obecnie Siuda Baba to przebrany za kobietę i usmolony sadzami mężczyzna z batem i różańcem z ziemniaków, który tradycyjnie w Wieliczce zaczepia wychodzących z kościoła w drugi dzień świąt wielkanocnych ludzi i oczekuje datków. Orszak Siudej Baby odwiedza także domy w Lednicy Górnej, skąd wywodzi się ten zwyczaj.
"Babski śmiergust" na Opolszczyźnie
Z kolei na Opolsczyźnie lany poniedziałek był kiedyś okazją do wyznania uczuć - kawalerowie polewali te panny, które się im podobały. Wielkanocna palma, która dziś służy głównie do ozdoby, chroniła dom od piorunów, zapewniała gospodarzom urodzaj a dziewkom zgrabne nogi - mówi opolska folklorystka.
Urodę pannom miała też dać woda, którą polewali je chłopcy w Śmigus-Dyngus, czyli drugi dzień świąt Wielkanocy. Bo, jak wyjaśniła opolska folklorystka i etnolog z Katedry Kulturoznawstwa i Folklorystyki Uniwersytetu Opolskiego prof. Teresa Smolińska, nie każdą pannę w ten dzień polewał kawaler. Wybierał tę, którą i lubił i która mu się podobała. Polewając ją - garnkiem albo wiadrem - miał zapewnić zdrowie i urodę oraz gładką cerę bez pryszczy.
- W tej zabawie można się też doszukać aspektów płodnościowych. W końcu ziemię polewa się po to, by rodziła - stwierdziła prof. Smolińska. We wtorek po świętach w niektórych rejonach praktykowano tzw. "babski śmiergust". Wtedy prawo do lania wodą chłopców miały z kolei panny.
W zamian za polanie w Śmigus-Dyngus każda panna musiała temu, który ją polewał, dać kroszonkę - typowe dla Śląska, ale też Warmii i Mazur, wielkanocne kolorowe jajko wydrapane ostrym narzędziem. Bywało, że kolorowych jaj w Śmigus-Dyngus panny rozdawały nawet dwie kopy (czyli 120 sztuk). Według jednego z nieżyjących już opolskich twórców ludowych, na którego powołała się prof. Smolińska, kolor kroszonki, którą panna dawała kawalerowi, nie był bez znaczenia. - Fioletowe dostawał stary kawaler. Miało mu ono sugerować, że czas już na ożenek. Żółte jajo panny miały dawać tym chłopcom, których nie chciały - opowiedziała prof. Teresa Smolińska.
Jak wyjaśniła folklorystka, kiedy pokonano analfabetyzm wśród ludności wiejskiej, komunikacja za pomocą wielkanocnych kroszonek stała się jeszcze bardziej czytelna. Panny, prócz misternie wydrapanych motywów kwiatowych, drapały też na skorupkach wierszyki. Wyznawały w nich miłość swoim oblubieńcom i dawały kosza tym, których nie chciały. Na kroszonkach opolskich można było znaleźć m.in. takie napisy: "Dwa ptaszki na dachu sobie ćwierkają, że nasze serduszka mocno się kochają", "Komu ja to jajko dam tego w swoim sercu mam", "Nie bój się ojca ani mej matki i przychodź częściej do naszej chatki". Albo: "Byłam i jestem dla Ciebie szczera - nie przychodź więcej bo mam kawalera" czy "Nie chcę Ciebie chłopcze więcej znać bo mnie na lepszego stać". Prof. Smolińska dodała: "Zmarły niedawno twórca ludowy Jerzy Lipko z Gogolina spisał takich wierszyków w swojej książce kilkadziesiąt".
Dorosłym, zwłaszcza panom, kroszonki w święta służyły też do zabawy "w bitki". - Zabawa polegała na stukaniu się kroszonkami. Wygrywał ten, którego jajko nie zbiło się podczas zawodów - opowiedziała prof. Teresa Smolińska.
W niedzielę wielkanocną kolorowych kroszonek, a z nimi łakoci "od zajączka", w ogrodzie szukały też dzieci. Przy okazji trzeba było opukiwać patykiem pnie drzew lub potrząsać owocowymi krzakami, by pobudzić je do życia. Dziś smakołyków i drobnych prezentów "od zajączka" szuka się też w domu. Prof. Smolińska wyjaśniła, że "zajączek" to zwyczaj pochodzenia niemieckiego, pojawił się na Górnym Śląsku w okresie międzywojennym.
Wielkanocne palmy, które do dziś święcimy w Palmowa Niedzielę, kiedyś służyły gospodarzom przez cały rok. Matki albo starsze kobiety w rodzinie obijały nimi łydki młodych dziewczyn, żeby zapewnić im zdrowie i zgrabne nogi. Z fragmentów gałązek, z których zrobione były palmy, gospodarze po poświęceniu ich robili niewielkie krzyżyki i zatykali w polu, by dobrze obradzało. W Palmową Niedzielę poświęconą palmą gospodarze ostukiwali też dom, budynki gospodarcze i zwierzęta, by chronić je od zła. A potem, przez cały rok, palmy na wypadek burzy stawiano w oknach by chroniły przed piorunami.
Jak wyjaśniła prof. Smolińska kulki bazi z palm wielkanocnych miały być lekarstwem na bół gardła. Łykano je - zwłaszcza w międzywojniu i tuż po II wojnie światowej - w Palmową Niedzielę albo w ciągu roku. - Niektórzy mówią, że tu i ówdzie ten zwyczaj bywa jeszcze praktykowany - stwierdziła folklorystka.
Wielkopolska: dzień św. Lejka
Drugi dzień świąt wielkanocnych w dawnej Polsce nazywany był również dniem św. Lejka, oblewanką, polewanką i oblańcem. Jakkolwiek by go nazwać, najważniejsze było, żeby ociekał obficie wodą. - Kto żyw starał się o to, by podtrzymać pradawną tradycję. Chlustały więc wszędzie wiadra, konewki, dzbany, kropidła, śmigały sikawki, flachy, flaszeczki, a do stawów wrzucano młode dziewczyny - mówi dziennikarz i historyk Dariusz Peśla.
Ksiądz Jędrzej Kitowicz z Wielkopolski mówił w XVIII w. wręcz o kataklizmie i sądnym dniu, który polegał na "wielkim, rzecz można totalnym laniu wszystkiego przez wszystkich", a największą była rozkosz "przydybać jaką damę w łóżku".
Według Peśli, "śmingus-dyngus" oznaczał kiedyś dwa odrębne zwyczaje. Pierwszy polegał na oblewaniu panien wodą oraz uderzaniu ich rózgą z palmy po nogach, drugi zaś na wręczaniu datków jako wielkanocnego wykupu od śmingusa.
Z czasem zwyczaj polewania wydał się na tyle podejrzany, że zajął się nim Synod diecezji poznańskiej w 1420 r., przestrzegając przed tymi praktykami mającymi "niechybnie grzeszny podtekst".
W swoim opisie obyczajów za panowania Augusta III Sasa ks. Kitowicz podaje, że parobcy od rana gromadzili się, "czatując na dziewki, idące czerpać wodę i tam, porwawszy między siebie jedną, leją na nią wodę wiadrami, albo zanurzają je w stawie, a niekiedy w przerębli, jeżeli lód jeszcze trzyma".
W miastach oblewanie się wodą nie było powszechne. Tam dyngus uchodził za błahostkę. Według Peśli, "amanci dystyngowani chcąc tę ceremonię odprawić na amantkach swoich bez ich przykrości, oblewali je po ręce, a najwięcej po gorsie, małą sikaweczką albo flaszeczką".