Czy w miasteczku studenckim "kwitnie" prostytucja?
• W miasteczku studenckim prostytutki przyjmują klientów
• Zdaniem rzecznika nie ma możliwości, by było to zjawisko powszechne
• Nie można sprawdzać pokoi wynajmowanych na wolnym rynku
"W miasteczku studenckim kwitnie prostytucja" - z taką informacją zwrócił się do nas jeden z czytelników, który do Krakowa przyjechał na swój wieczór kawalerski. Czy rzeczywiście tak się dzieje?
Sprawdziliśmy jak wygląda nocne życie w największym skupisku studentów w Polsce.
- Miałem wieczór kawalerski. Na imprezę pojechaliśmy do Krakowa. Na początku był alkohol, następnie kumple odstawili mnie do jednego z akademików. Podobno na masaż, żebym odprężył się przed wieczornym piciem. Dojechałem pod "Olimp", na recepcji zostawiłem swój dowód i pojechałem windą do wskazanego pokoju - mówi Marcin, internauta.
- Na miejscu pani wręczyła mi ręcznik i kazała iść pod prysznic. No i tutaj kończy się tradycyjny masaż. Nie dość, że był to akademik, to nagle dziewczyna zaczęła tańczyć i dobierać się do mnie. Nie będę opisywał szczegółów, bo wyglądało to jak scenariusz filmu pornograficznego, a w końcu mam ślub na początku czerwca. Ale najbardziej zdziwiło mnie to, że młoda dziewczyna, która mówiła, że jest studentką, "sprzedaje się" w akademiku - wspomina.
- Do tej pory myślałem, że w akademikach wszyscy cały czas się uczą, a tylko w mieszkaniach studenckich mają miejsce podobne ekscesy. A tu takie zdziwienie. Zapytałem znajomych o to, gdzie znaleźli tą kobietę. Usłyszałem, że zobaczyli jej ogłoszenie na portalu erotycznym. O adresie dowiedzieli się dopiero przez telefon, kiedy umawiali już szczegóły "masażu" - dodaje.
Czy prostytucja w miasteczku to "chleb powszedni"? O komentarz w sprawie poprosiliśmy rzecznika Akademii Górniczo Hutniczej.
- Nawet jeśli byłaby to prawda, to mówimy o jednorazowym przypadku, który mógł wydarzyć się wszędzie. Ale czy taki fakt miał miejsce, to powątpiewam. Miejskie legendy są często nabrzmiałe i tworzone są przez obecnych 40-latków, którzy mogli pamiętać takie sytuacje w czasach swoich studiów – mówi Bartosz Dembiński, rzecznik AGH.
- W takim domu studenckim mieszka około 700 osób. Gdyby to była prawda, gdyby takie ogłoszenie, o którym pan mówi rzeczywiście się pojawiło, to wieść nie utrzymałaby się w tajemnicy. Po kilku godzinach informacja by doszła do rady mieszkańców i dyrekcji Miasteczka, a taka osoba mogłaby zostać z akademika wyrzucona. Oczywiście hipotetycznie, ponieważ nie wierzę w tę historię – zaznacza.
- Taki proceder już na poziomie technicznym, organizacyjnym jest niemożliwy. Mamy monitoring, każda osoba jest legitymowana. A ani dyrekcja Miasteczka, ani rada mieszkańców, ani nawet portiernia, która bezpośrednio ma kontakt z gośćmi, nie zaobserwowała takiej sytuacji - słyszymy dalej.
- Jest tylko jedna sytuacja, która mi przychodzi do głowy, a można ją teoretycznie przypisać do opisywanej historii. Akademik „Olimp” prowadzi hostel, miejsca noclegowe są dostępne na wolnym rynku. Mogło być to jednorazowe spotkanie. Ale my nie zaglądamy nikomu do pokoju, nie wiemy co tam robi. Setki ludzi przyjeżdża do akademika i wynajmuje pokój podczas konferencji czy innych spotkań. Rejestrują się, przekazują swoje dane i tak, jak w każdym hotelu, korzystają z pokoju. Jeśli w takich okolicznościach jakaś pani zaprosiła do siebie gościa, nie mamy absolutnie wpływu na to zdarzenie, ponieważ ludzie jednorazowo przyjeżdżają i wynajmują pokój.
- W samym akademiku taki proceder nie ma i nie może mieć miejsca. Gdyby był, od razu byśmy go zauważyli i wyeliminowali. Jeśli w opisywanej historii jest ziarno prawdy, to można mówić o incydentalnym zdarzeniu związanym z działalnością nie akademika i studentów, ale hostelu, który również mieści się w tym domu studenckim – kończy Dembiński.
Czy kobieta, która podawała się za studentkę regularnie wynajmuje pokój na miasteczku? Tego już nie udało się ustalić.
Pewne natomiast jest to, że opisywana historia nie jest odosobnionym przypadkiem.
Jak wynika z badań prof. Jacka Kurzępy, socjologa z Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej we Wrocławiu, nawet jedna piąta polskich studentek zarabia w seksbiznesie.
"Częściej robią to młode kobiety z kierunków pedagogicznych i humanistycznych niż studiów ścisłych. Mowa o tzw. sponsoringu. W zamian za seks studentki mogą liczyć np. na opłacanie wynajmu mieszkania czy zaocznych studiów, kupowanie luksusowych ubrań czy pokrywanie kosztów zagranicznych wycieczek." - można przeczytać w raporcie.
Byłeś świadkiem lub uczestnikiem zdarzenia? .