PublicystykaKoziński: "Wojna zastępcza Kaczyńskiego z Ziobrą i Gowinem" [Opinia]

Koziński: "Wojna zastępcza Kaczyńskiego z Ziobrą i Gowinem" [Opinia]

Coraz wyraźniej widać, że w sprawie ustawy o ochronie zwierząt mniej chodzi o same zwierzęta, a bardziej o zasięg władzy Jarosława Kaczyńskiego. Ta ustawa staje się polityczną wojną zastępczą.

Wojna zastępcza Jarosława Kaczyńskiego ze Zbigniewem Ziobrą i Jarosławem Gowinem
Wojna zastępcza Jarosława Kaczyńskiego ze Zbigniewem Ziobrą i Jarosławem Gowinem
Źródło zdjęć: © PAP | Tomasz Gzell
Agaton Koziński

W polityce przez duże "P” jedną decyzją realizuje się jednocześnie kilka celów. Kaczyński, zgłaszając ustawę zakazującą hodowli zwierząt na futra, jednym ruchem uruchomił jednocześnie trzy procesy. Jakie? Na pierwszym planie jest to, co wprost zostało w niej zapisane. Kaczyński od dawna podkreśla, że naprawdę los zwierząt leży mu na sercu - dlatego chce, by wzmocnić ich ochronę. Na drugim - rozgrywka PiS z opozycją. Rywale polityczni jego partii nie wiedzą dokładnie, jak się w tej sprawie zachować, co prezesowi na pewno snu z oczu nie spędza.

I wreszcie trzeci plan: rozgrywka wewnątrz Zjednoczonej Prawicy. Współpraca w ramach koalicji utknęła po wyborach prezydenckich. Widać wyraźnie, że Kaczyński ma tego dość i dąży do przesilenia. Także temu (a może przede wszystkim temu) służyły właśnie głosowania dotyczące tej ustawy.

Przyjrzyjmy się po kolei tym trzem płaszczyznom, na jakich rozgrywa się spór wokół tej ustawy.

Tik-tokizacja polityki

Gdy Kaczyński na Tik-Toku przekonywał do tego, że należy chronić zwierzęta, swój efekt osiągnął: zaczęto o tym mówić. Bo ta ustawa do PiS nie pasowała. Przecież zgłosiła ją partia, która - trzymając się osi narracyjnych opozycji - depcze państwo prawa, wyprowadza nas z UE, truje Polskę smogiem z ruskiego węgla. I nagle to samo ugrupowanie zgłasza projekt ustawy, bardziej pasującej do Zielonych czy Lewicy niż tradycyjnej partii konserwatywnej. W dodatku robi to, wykorzystując ulubione medium społecznościowe nastolatków.

Tyle że PiS, jeśli chce walczyć o zwycięstwa w kolejnych wyborach, musi zacząć wychodzić z bańki własnego tradycyjnego elektoratu. Oczywiście, jeden projekt tej bańki nie rozbija, nie zamienia PiS-u w partię pierwszego wyboru bywalców warszawskiego placu Zbawiciela. Ale wysłał do nich sygnał: nie jesteśmy dogmatykami. Oni ten sygnał pewnie dostrzegli.

Na pewno dostrzegła go opozycja, która od początku nie wie, w jaki sposób podejść do kwestii tej ustawy. Z jednej strony głosować ramię w ramię z rządzącymi nie chce, czy wręcz nie może (bo jej wyborcy natychmiast to zauważą i zaczną się zastanawiać, czy może też nie przenieść poparcia na PiS). Z drugiej strony trudno nie przyłożyć ręki do tak szlachetnej ustawy.

Ostatecznie skończyło się tym, że za projektem ustawy zagłosowało 128 posłów Koalicji Obywatelskiej, 48 posłów Lewicy i dwóch PSL/Koalicji Polskiej. I dzięki tym głosom ustawa trafiła do Senatu - bo w samej Zjednoczonej Prawicy wystarczającego poparcia dla niej nie było. Innymi słowy, gdyby opozycja tej ustawy nie poparła, to Kaczyński głosowanie by przegrał. Pytanie brzmi: kto pierwszy rzuci oskarżeniem w liderów opozycji, że dali mu sejmową wygraną, której być nie musiało?

Polityczny Wietnam

Te dwa cele - realizację agendy skierowanej do nowych wyborców i skłócanie opozycji - Kaczyńskiemu udało się zrealizować. Ale one pewnie były na planie dalszym. Najważniejszy w tej sprawie wydaje się cel trzeci: test spójności koalicji rządzącej. I w tym miejscu Kaczyński nie uzyskał wyniku, który dawałby mu satysfakcję. Ale przynajmniej zyskał jasność o tym, w którym jest miejscu.

Granicę władzy Kaczyńskiego pokazał Jarosław Gowin, który przy pomocy kilku posłów ze swojej małej partii Porozumienie nie dopuścił do wyborów prezydenckich 10 maja, mimo że prezesowi bardzo na tym zależało. Wtedy po raz pierwszy od 2015 r. Kaczyński został zablokowany. W dodatku zablokowany przez własnego koalicjanta. Wiadomo było, że takiej sytuacji on nie mógł pozostawić bez reakcji. Bo tak ją zostawiając, wysłałby jasny sygnał - to nie ja rządzę.

Nocne głosowania w Sejmie w sprawie ustawy o ochronie zwierząt stało się wojną zastępczą. Ten termin kojarzy się z okresem zimnej wojny i rywalizacji USA ze Związkiem Radzieckim. Obie potęgi nie chciały walczyć ze sobą bezpośrednio, ale na rywalizację były skazane. Dlatego angażowały się w konflikty lokalne (choćby wojny w Korei czy w Wietnamie), które stawały się potężną próbą sił między nimi. Wojną zastępczą obu mocarstw.

Dokładnie tę samą rolę spełniły głosowanie w sprawie ustawy o ochronie zwierząt. Temat w gruncie rzeczy mało istotny. I w tym sensie bezpieczny – bo bez względu na wynik głosowania PiS nie tracił kontroli nad sytuacją w kraju. Jednocześnie wystarczająco mocno polaryzujący, by zmusić każdego do zabrania w tej sprawie głosu - i dający w ten sposób możliwość policzenia głosów, oszacowania, na kim Kaczyński może rzeczywiście polegać, a na kim nie.

I dostrzegł wyraźnie, że Gowin i Ziobro stali się elementami niepewnymi. Wcześniej bez mrugnięcia powieką głosowali ramię w ramię z PiS za najbardziej kontrowersyjnymi ustawami sądowymi, nawet jeśli wymagało to siedzenia w Sejmie do wczesnych godzin rannych. Nie pytali, popierali. A teraz zadają pytania. Mają wątpliwości. Próbują realizować własną agendę. W tle mamy jeszcze rekonstrukcję rządu, negocjacje w tej sprawie zdają się coraz bardziej przypominać syzyfowe prace.

Koalicja doszła do ściany

Wyraźnie widać, że w PiS-ie zbliża się przesilenie. Uwagi Kaczyńskiego, który Porozumienie i Solidarną Polskę nazwał "ekskoalicjantami", można jeszcze traktować jako formę nacisku negocjacyjnego. Tak samo zapowiedzi przedterminowych wyborów, które Ziobrę i Gowina mogłyby wyrzucić z Sejmu. Klasyczny chwyt negocjacyjny z kijem i marchewką. Groźby wcześniejszych wyborów to ten kij, wszyscy to wiedzą.

Na razie nie wydarzyło się nic, czego nie można było wcześniej przewidzieć. Ciągle ta wojna zastępcza w koalicji rozgrywa się zgodnie ze znanymi schematami. Cały czas żadna ze stron nie zrobiła niczego, co by oznaczało zerwanie współpracy. Wszystko ciągle może się zakończyć uściskiem dłoni oznaczającym dalszą chęć współpracy.

Ale czwartkowe głosowania to sygnał, że Zjednoczona Prawica doszła do ściany. Poruszała się do tej pory zgodnie ze znanymi wcześniej schematami. Wszystko, co się działo, można było opisać jako twarde polityczne rozmowy. Ale teraz wszystkie strony wypływają na nieznane sobie wody. I nie wiedzą, dokąd ten proces je doprowadzi - zwłaszcza, jeśli nikt choć trochę nie odpuści. Od dziś spodziewać się można wszystkiego.

Jeszcze kilka dni temu przedterminowe wybory wydawały się nierealne. Od czwartkowych głosowań ten scenariusz należy brać pod uwagę jako jedną z kilku poważnych możliwości zakończenia tej wojny zastępczej.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)