Koziński: "Przyszłość PiS‑u zależy też do tego, co pokażą nowi ministrowie" [OPINIA]
Rekonstrukcja rządu będzie miała duży wpływ na wynik jesiennych wyborów parlamentarnych. Większy, niż się dzisiaj wydaje.
05.06.2019 | aktual.: 05.06.2019 11:57
Nowi ministrowie nie mają szans na miodowy miesiąc. Nie dostaną 100 dni na to, by odnaleźć się w nowej roli. Raczej należy mówić o pięciomiesiecznym okresie próbnym. W dniu wyborów zapadnie decyzja, czy umowa z nimi zostanie przedłużona.
Mateusz Morawiecki nie owijał w bawełnę - w chwili zaprzysiężenia swoich nowych podwładnych podkreślał, że wskakują do pędzącego pociągu. To prawda. Rząd PiS funkcjonuje niemal cztery lata. Trudno, żeby zwalniał z powodu rekonstrukcji.
Ta rekonstrukcja jest ważna przede wszystkim ze względów politycznych. W tych kategoriach chyba nawet bardziej istotna niż rotacje w poszczególnych resortach. Jej istotę trzeba rozpatrywać na dwóch poziomach: wewnętrznym i zewnętrznym. Jak to rozumieć?
Nagroda za wierność
To, że w systemie politycznych wartości Jarosława Kaczyńskiego, najważniejsze są lojalność i wierność zasadom, wiadomo powszechnie. Dodajmy – lojalność i wierność zasadom obowiązującym w PiS-ie. Wewnątrz partii. Tylko tutaj.
Zobacz: Donald Tusk dla WP. Skomentował wyjście PSL z KE
Jak to się mówi: Kaczyński jedną zdradę wybacza, dwóch już nie. Ale nawet tę jedną wybaczoną pamięta – vide Zbigniew Ziobro, który od dwóch lat z okładem stara się o awans na wicepremiera, ale ciągle nim nie jest. Za to wierny do bólu Jacek Sasin właśnie tekę wicepremiera odebrał, choć dwa lata temu z rządem nie miał nic wspólnego.
Wierni poglądom, PiS-owi, Nowogrodzkiej od dawna są politycy, którzy we wtorek odebrali ministerialne nominacje. Bożena Borys-Szopa, następczyni Elżbiety Rafalskiej, współpracowała jeszcze z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Dariusz Piontkowski, nowy minister edukacji, idzie za Kaczyńskim od czasu Porozumienia Centrum. Marian Banaś, właśnie co mianowany szef resortu finansów, współpracował z prawicą jeszcze w czasach rządu Jana Olszewskiego. Weterani.
Do tego grona należy też Elżbieta Witek, która jest związana z PiS od samego początku istnienia tej partii. Ale jej przypadek warto omówić oddzielnie – bo on niczym w soczewce pokazuje, jak wysoko na liście priorytetów jest lojalność.
Witek wypadła z rządu, gdy degradację z funkcji premiera na wicepremiera przeżyła Beata Szydło. Obie panie (Witek była prawą ręką Szydło w kancelarii premiera) miały prawo być rozgoryczone – przecież oddawały władzę w chwili, gdy PiS miał pierwsze miejsce w sondażach, gospodarka kręciła się dobrze, napięcia wewnętrzne nie były większe niż teraz. A jednak zapadła decyzja o wielkiej rekonstrukcji – Szydło zamieniła się stanowiskami z Morawieckim,
Witek spadła z karuzeli.
Co zrobiła w sytuacji, gdy poszła w odstawkę? Nic. Ani jednego ostrego wywiadu. Żadnego wrzucania informacji na offie dziennikarzom. Niczego, co Donald Tusk (mówiąc o Grzegorzu Schetynie)
nazywał "kołysaniem łódką". Witek, choć dysponowała ogromną wiedzą, w żaden sposób nie spróbowała jej wykorzystać do podważenia pozycji nowego premiera.
Zamiast budować wewnętrzną opozycję w PiS-ie, skupiła się na odbudowie, wzmocnieniu swojej pozycji wewnątrz PiS. Premia przyszła szybko – właśnie objęła jedno z najważniejszych stanowisk w państwie. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, "resort władzy" – jak się o nim mówi. Kaczyński zgodził się mianować ją na to stanowisko, bo nie miał żadnych wątpliwości, że dalej zachowa się lojalnie, a władzy swojego ministerstwa nie wykorzysta do tego, by podważyć władzę jego lub szefa rządu.
Nie lekceważyć rekonstrukcji
Przyjmowanie kryterium lojalności jako naczelnej zasady awansów ma sporo zalet dla osoby podejmującej decyzje o awansie, ale też sporo ograniczeń. Powiedzenie o BMW (bierny, mierny, ale wierny) nie wzięło się znikąd – i świetnie pokazuje, jakich problemów można się spodziewać kierując się tylko regułą wierności.
Tymczasem od ministrów należy oczekiwać dużo więcej. "Rządy nie uczą się niczego. Tylko ludzie się uczą" – pisał Milton Friedman w swoim "Leksykonie cynika". Stawianie na czele kolejnych resortów osób o charakterystyce BMW to przepis na kłopoty.
Najbardziej dramatycznie przekonała się o tym Platforma, gdy w październiku 2014 r. władzę w rządzie przejmowała Ewa Kopacz. Wtedy PO była osłabiona "aferą taśmową" – ale nowe otwarcie dawało nadzieje na reset.
Tyle że stworzony przez Kopacz rząd był tylko wypadkową partyjnych napięć, próbą pogodzenia poszczególnych frakcji, osłabienia opozycji wewnętrznej. Zdecydowanie brakowało w nim czysto merytorycznej jakości. Jego symbolem stały się "bezgłowe samoloty" - jak o dronach mówiła ówczesna minister spraw wewnętrznych Teresa Piotrowska. Rezultat słabości tamtego rządu? Wybory w 2015 r. i przejęcie władzy przez PiS.
Właśnie w tym miejscu pojawia się pułapka, w którą wpaść może partia Kaczyńskiego. Jeśli okaże się, że nowi ministrowie będą co chwila zaliczać wpadki a la Teresa Piotrowska, PiS-owi dużo trudniej będzie o dobry wynik jesienią.
Dlatego znaczenia tej rekonstrukcji nie można pomniejszać. Wymiana tak dużej części rządu zawsze niesie ze sobą ryzyko, że pojawią się w nim nieistniejące wcześniej słabe punkty, że PiS nagle odsłoni piętę Achillesa, której wcześniej nikt nie widział. Wie to opozycja, także nowi szefowie resortów szybko mogą się spodziewać twardych testów odporności.
Najtwardszy czeka Dariusza Piontkowskiego – bo strajkujący nauczyciele nie powiedzieli ostatniego słowa.
I odwrotnie – jeśli się okaże, że nowi ministrowie dowożą wynik, to nagle kolejny mit wrzucany przez opozycję (o krótkiej ławce PiS-u) legnie w gruzach, a rządzącej ekipie wygrać jesienią będzie o niebo łatwiej. W tym sensie wtorkowa rekonstrukcja ma ogromne znaczenie polityczne.