Koziński: Przemysław Czarnek – najpierw polityk, potem minister [OPINIA]
Już wiadomo, że misja Przemysława Czarnka w resorcie edukacji zakończy się jego sukcesem. Ale to będzie jego sukces osobisty. Coraz więcej jest wątpliwości, czy będzie to sukces polskiej edukacji.
19.06.2021 08:33
Przed Ministerstwem Edukacji w poniedziałek rozpocznie się demonstracja przeciwko szefowi tego resortu. Przemysław Czarnek na pewno będzie z tego zadowolony – bo odkąd kieruje resortem, mocno się stara, żeby wzbudzać tego typu emocje. Problem w tym, że polska szkoła kompletnie nie jest przygotowana do takiego upolitycznienia edukacji. Jak przez to przejdzie?
Czuły minister
Jeden z najbardziej znanych szmoncesów. Rabin rozsądza spór dwóch pokłóconych Żydów. Wysłuchuje argumentów pierwszego – przyznaje mu rację. Potem rozmawia z drugim – i też przyznaje mu rację. "Ależ rabbi, właśnie obu przyznałeś rację, choć każdy mówi zupełnie coś innego!" – wykrzyknął przysłuchujący się temu student. "Ty też masz rację" – odpowiedział mu spokojnie rabin.
Każdy minister edukacji powinien być jak rabin z tego dowcipu. Z trzech powodów. Po pierwsze, bo każdy Polak zna się na edukacji – w końcu każdy był w szkole i każdy zna jakieś dziecko, które chodzi do szkoły. Po drugie, bo musi wyważać rację między wieloma, często bardzo różnymi, stronami – przecież nauka to sprawa dotycząca dzieci, ale też ich rodziców oraz nauczycieli. Po trzecie, bo mówimy o tzw. kompetencjach miękkich, a więc też bardzo delikatnych i wrażliwych na różnego rodzaju zakłócenia.
Szukając analogii, minister obrony subtelny być nie musi – czołg ciężko uszkodzić, czołgistę ciężko urazić. Za to minister edukacji musi po swoim polu stąpać jak po polu minowym, bo wszyscy wokół niego są niezwykle czuli i wrażliwi na wszelkie zdarzenia wychodzące poza ich przyzwyczajenia. Jeden fałszywy krok i natychmiast dochodzi do eksplozji.
Błędy się zdarzają każdemu, trudno uniknąć huku, gdy stąpa się po tak delikatnej materii, gdy wokół tyle przeczulonych osób. Ale co innego, gdy do tej eksplozji dochodzi przypadkiem. Ten błędów nie robi, kto nic nie robi – gdy więc minister normalnie pracuje, to wiadomo, że coś może pójść nie tak.
Tyle, że przyglądając się poczynaniom Czarnka, trudno uwolnić się od przekonania, że on błędów nie robi – choć huku generuje mnóstwo. Te eksplozje to nie źle postawione kroki. To celowe działania, służące jednemu celowi: żeby było głośno. Minister edukacji absolutnie nie chce być tym rabinem z dowcipu, który w imię wyższej racji zgodzi się ze wszystkimi. Czarnek na pewno nie zamierza być czułym ministrem, który zrozumie każdego. Odwrotnie. Za każdym razem wychodzi z niego polityk, który zawsze żyje na linii konfliktu. Gdy tylko pojawia się szansa na polaryzację, zaostrzenie konfliktu, on natychmiast wchodzi w ten scenariusz.
Polaryzacja edukacji
Przykład? Choćby niedawna sytuacja na Uniwersytecie Jagiellońskim, który przeprowadził ankietę wśród studentów – a w metryczce dał im do wyboru więcej niż prosty podział na kobiety i mężczyzn. Studenci w rubryce "płeć" mogli także zaznaczyć "transkobieta", "transmężczyzna", "osoba niebinarna" oraz "nie chcę odpowiadać na to pytanie". Formularz wyraźnie wychodzący poza polskie prawo i zwyczaje urzędowe, gdyż w takich sytuacjach stosuje się w Polsce jedynie kategorię płci biologicznej, nie kulturowej.
Jednak zachowanie UJ, które wykorzystując autonomię uniwersytecką próbuje surfować na falach najnowszych trendów społecznych i światopoglądowych, to jedno. Drugie - to reakcja ministra. Czarnek błyskawicznie pokazał, że nie jest politykiem nadstawiającym drugi policzek. Jego reakcja była natychmiastowa. "Kieruję pismo do rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie z prośbą o pilne wyjaśnienie tej sprawy. Działania władz uczelni uważam za prowokację" – napisał w mediach społecznościowych.
Owszem, UJ wyszedł ankietą poza reguły polskiego życia urzędniczego. Ale ministerstwo miało mnóstwo innych możliwości reakcji. Mogło wysłać napisane prawnym językiem pismo do Krakowa wzywające uniwersytet do przestrzegania przepisów. Można było wykonać telefon do rektora i uzgodnić z nim sposób postępowania w tej sytuacji, wyjaśnić nieścisłości. Nic takiego nie miało miejsca. Od razu zaczęło się sięganie po najostrzejsze słowa i argumenty – i wszystko w sferze publicznej, w świetle reflektorów.
Ta sytuacja jest o tyle istotna, bo typowa. To nie pomyłka, to nie jest tak, że raz ministra Czarnka poniósł temperament polityka. On właściwie w każdej sytuacji stykowej natychmiast daje upust swojemu temperamentowi i ostrymi słowami daje odpór swoim politycznym przeciwnikom – nawet jeśli są to osoby, które on obejmuje swoją kuratelą jako minister. Tak było w kwestii udziału uczniów w spotkaniu w Dobczycach w ramach akcji "Tour de Konstytucja". Podobnie było wcześniej przy okazji dyskusji o kanonie lektur szkolnych, jego wypowiedzi pełnych ostrzeżeń przed "neomarksizmem" i "ideologią LGBT".
Abstrahując od meritum jego wypowiedzi, każdą z nich dowodzi, że nie ma on temperamentu pasującego do funkcji ministra edukacji. Bo szef tego resortu powinien być jak rabin ze szmoncesu. A Czarnek każdą stykową sytuację wykorzystuje do budowania swego kapitału politycznego. Owszem, on wyjdzie z tej sytuacji wygrany – zyska rozpoznawalność, zbuduje sobie pozycję we własnym elektoracie, także w partii.
Ale szkoły to nie zbuduje. Wręcz przeciwnie, wprowadzi do niej element funkcjonowania w ciągłym stresie i konflikcie – a więc w sytuacji, na którą pokoje nauczycielskie zdecydowanie nie są przygotowane. Nie dla polskich nauczycieli stąpanie po cienkiej linii politycznej polaryzacji. A przecież minister swoje cele może osiągać zupełnie innymi – bardziej miękkimi – metodami. Upolitycznianie kwestii edukacji to wylewanie szkoły z kąpielą.