Koziński: Przełamywanie pata. Bliżej kompromisu w sprawie budżetu UE - ale ciągle do niego daleko
Trwające negocjacje budżetowe przesądzą o kształcie polityki w Polsce, ale też w całej Europie, na najbliższe lata. Stąd tak wysoki poziom napięcia. Kolejnych zwrotów akcji ciągle nie można wykluczyć.
Co przyniosła wizyta Viktora Orbana w Warszawie? Formalnie nie dowiedzieliśmy się niczego w sprawie ustaleń związanych ze szczytem. Ale za kulisami rozmów słychać, że znaleźliśmy się o krok bliżej porozumienia w sprawie nowego budżetu UE i funduszu odbudowy Europy, bo na stole pojawiła się nowa propozycja ugody.
Na dwa dni przed szczytem - po tygodniach bardzo ostrej retoryki, rzucania nawzajem oskarżeń, a nawet groźbach podania się do sądu (Holandia vs Polska) – słońce lekko wyjrzało zza chmur. Nie na tyle, by już móc to uznać za zapowiedź pięknej pogody na najbliżej miesiące i lata. Ale nawet te kilka promieni cieszy. Bo one pokazują, że szansa na porozumienie cały czas istnieje.
Trudne słowo na "k"
Do tej pory przez wszystkie przypadki w rozmowach i komentarzach wokół budżetowych negocjacji odmieniano słowo "weto". Porównywano je a to do broni atomowej, a to do straszaka. Używano metafor z lewarem, szantażem, czerwonym guzikiem. Trochę jak przy wyborze papieża przez kardynałów zamkniętych w Kaplicy Sykstyńskiej. W Watykanie brak wyboru sygnalizuje się czarnym dymem. W Brukseli brak decyzji sygnalizuje się poziomem napięcia negocjacyjnego - a ten mierzy się gęstością pojawiania się różnego rodzaju oskarżeń, ataków, nacisków. Gdy ich gęstość rzednie, mamy sygnał, że zbliżamy się do przełomu.
Tak było we wtorek. To nie był dzień, w którym pojawił się biały dym. Ale wyraźnie było widać, że padło polecenie dostarczenia partii wyjątkowo suchego drewna - takiego, które po zapaleniu biały dym wytworzy. To drewno już leży koło kominka, jednym ruchem można po nie sięgnąć.
Skąd te wnioski? We wtorek po raz pierwszy mocno wybrzmiało słowo w europejskich negocjacjach jeszcze trudniejsze do wypowiedzenia niż weto-– kompromis. On jest celem każdych tego typu rozmów. Do tej pory zawsze udawało się go znajdować. Ale za każdym razem prowadzi do niego droga przez mękę.
Tego słowa na "k" użył premier Morawiecki w czasie swojej konferencji. Po raz pierwszy tak jasno i klarownie wyartykułował, jakie są warunki brzegowe tego kompromisu ze strony Polski i Węgier. Ale też w tym tonie wypowiedziała się niemiecka prezydencja. Jeszcze w poniedziałek rano pojawiały się silnie artykułowane groźby o tym, że za chwilę kraje UE zbudują porozumienie wykluczające Budapeszt i Warszawę - a te mają czas do wtorku na dołączenie. Dzień później to ultimatum zostało wycofane, a niemiecka strona jasno zakomunikowała, że prace nad zbudowaniem porozumienia dla całej 27 będą kontynuowane.
Skąd ta zmiana? Na stole pojawiła się nowa oferta kompromisu - na tyle różniąca się od wcześniejszych wersji, że wszystkie strony negocjacji szybko się nad nią pochyliły, a po jej analizie kazały przynieść suche drewno z drewutni. Czy teraz padnie hasło wrzucenia go do kominka?
Wszystkie wymiary negocjacji
Do tego cały czas daleka droga, mimo że w ostatnich dniach wyraźnie się ona skróciła. Wcale nie można wykluczyć, że tuż przed szczytem pojawią się kolejne zwroty akcji. Na przykład padnie polecenie teatralnego wyniesienia tych suchych szczap ponownie do drewutni. Jest szansa, że rozmowy uda się zakończyć w czwartek, ale nie można też wykluczyć sytuacji, że negocjacje zakończą się dopiero po wyborach parlamentarnych w Holandii (odbędą się w marcu). Bo zawsze negocjacje UE mają też swój wymiar w polityce krajowej – i tego aspektu też nie można pomijać w analizie negocjacyjnych puzzli.
Widać to również w Polsce. Choćby sytuacja, gdy w spotkaniu z Orbanem wziął udział nie tylko Morawiecki, ale także Jarosław Kaczyński oraz Zbigniew Ziobro i Jarosław Gowin. Przyszli wszyscy, choć wcześniej w tym czworokącie tworzącym ośrodek władzy w Polsce słychać było taką kakofonię różnych głosów dotyczących negocjacji w Brukseli, że zasadne było pytanie: czy ktokolwiek jeszcze nad tym panuje.
Teraz wszyscy zademonstrowali jedność - i wysłali jasny sygnał, że Morawiecki ma ich pełne poparcie przed wylotem do Brukseli w czwartek. To premierowi zadanie ułatwi.
Ten czwartkowy szczyt to - jak do tej pory - największe wyzwanie dla Morawieckiego, odkąd zdecydował się wejść do polityki w 2015 r. Jeśli uda mu się zbudować kompromis, który będzie odpowiadał warunkom stawianym przez Polskę, umocni się jako premier. Na kilku płaszczyznach.
Jako rządowy menadżer - bo pokaże, że umie skutecznie finalizować bardzo trudne operacje. Jako polityk - bo w ten sposób dowiedzie, że trzyma ster w ręku i umie opanować rozchwianą łódkę (w ostatnich dniach Solidarna Polska chwiała nią wyjątkowo mocno). Wreszcie jako premier - bo wynegocjowane porozumienie w UE da mu narzędzia potrzebne do tego, żeby w miarę bezboleśnie wyprowadzić Polskę z postpandemicznego kryzysu.
Ta reguła działa też w drugą stronę. Fiasko negocjacji sprawi, że rządzącą koalicję bardzo ostro zaatakuje opozycja - a w ręku będzie trzymać bardzo silne argumenty związane z brakiem finału uzgodnień. Ale też gołym okiem widać, że także wewnątrz Zjednoczonej Prawicy zacznie się okres brutalnych rozliczeń. Nie po to Ziobro tak mocno kołysał łodzią, by teraz wypuścić z rąk okazję do osłabienia pozycji premiera. Fiasko tych rozmów sprawi, że Morawiecki znajdzie się w największych politycznych tarapatach od chwili, gdy zdecydował się wejść do rządu.
W tym sensie obecne negocjacje będą mieć ogromny wpływ na polską politykę w najbliższych latach. W wymiarze personalnym, partyjnym, ale także najszerszym - dotyczącym pomyślności Polski.
Ale te negocjacje również przesądzą o tym, jaki kształt będzie miała cała Unia. W ich wyniku dokona ona głębokiej wewnętrznej zmiany. To stąd tak wysoki poziom napięcia we wszystkich 27 stolicach. Dlatego cały czas każdy scenariusz jest możliwy - i tak będzie do momentu, aż 27 przywódców złoży swoje podpisy pod ostatecznymi ustaleniami. Póki co pasów nie należy odpinać.