PolskaKoziński: Prezydent gra o "trzecią kadencję". Sam czy razem z PiS? [OPINIA]

Koziński: Prezydent gra o "trzecią kadencję". Sam czy razem z PiS? [OPINIA]

Andrzej Duda włączył polityczne turbodoładowanie. Czy zdoła doprowadzić do wyjścia z impasu w relacjach Polski z instytucjami europejskimi?

Czy Andrzej Duda dorpwadzi do wyjścia z impasu w relacjach Polski z instytucjami europejskimi?
Czy Andrzej Duda dorpwadzi do wyjścia z impasu w relacjach Polski z instytucjami europejskimi?
Źródło zdjęć: © GETTY, SOPA Images/LightRocket via Gett | SOPA Images
Agaton Koziński

Wśród narciarzy coraz większą popularność zdobywa jazda poza stokiem, zjazdy w dół obok wyznaczonych tras. Nie wiadomo, czy Andrzej Duda – w końcu zapalony narciarz – także omija w górach wytyczone szlaki. Ale w ostatnich tygodniach z politycznej trasy, po której porusza się od 2015 r., zjeżdża coraz częściej. W jakim celu zdecydował się na ten off-road? Uznał, że nie chce być tylko prezydentem wyborców PiS? Tylko - czy ma na to szansę?

Hiperaktywny, w nie swojej wadze

Już fakt zwołania Rady Bezpieczeństwa Narodowego był dla prezydenta ruchem nietypowym. Wprawdzie powód bardzo istotny (kryzys za wschodnią granicą), ale jednak Duda wielokrotnie pokazał, że zwoływanie RBN wcale dla niego oczywistej decyzji w kryzysie nie stanowi. Tym razem zachował się inaczej. Podobnie jak jego żona, która uaktywniła się przy konsultacjach "lex Czarnek" – wcześniej tego typu działań nie było.

Duda zaskoczył jeszcze bardziej, gdy zdecydował się lecieć do Pekinu. Podczas gdy większość państw zachodnich ogłosiła dyplomatyczny bojkot rozpoczynających się właśnie igrzysk, polski prezydent z wylotu się nie wycofał. Więcej, na miejscu wziął udział w otwarciu zawodów, w sobotę planuje z trybun przyglądać się startom naszych zawodników, a w niedzielę spotkać z chińskim przywódcą Xi Jinpingiem. Zdecydowanie pod prąd postaw obowiązujących w krajach UE i NATO.

Ale dyskusji o (bez)celowości wizyty prezydenta w Pekinie nawet nie ma – bo on zaskoczył dużo bardziej, gdy nagle wszedł do rozgrywki o kształt reformy sądownictwa. Przysłuchując się reakcjom obozu władzy na jego projekt likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, można odnieść wrażenie, że tym ruchem zaskoczył przede wszystkim własne zaplecze polityczne.

Najgłośniej swoje zaskoczenie (ale też niezadowolenie i irytację) zgłaszają przedstawiciele Solidarnej Polski, którzy ruch Dudy odbierają jako wchodzenie w kompetencje ministra sprawiedliwości i stępianie ostrza zmian wprowadzanych przez Zbigniewa Ziobrę. Ale też po stronie PiS widać zdziwienie, jakby nie wiedzieli, że Duda coś takiego przygotowuje.

Oczywiście, polityka to teatr, być może to zaskoczenie jest jedynie wystudiowaną pozą na użytek elektoratu. Ale nawet jeśli taki plan uknuto na Nowogrodzkiej, to się powiódł. Efekt opadu szczęki wystąpił powszechnie i autentycznie.

Z dwóch powodów. Po pierwsze – dlatego, że prezydent w ogóle wszedł do gry. Do tej pory wydawało się, że wygrana w wyborach 2020 r. całkowicie wyczerpała jego polityczne ambicje. Po nim Duda znikał na całe miesiące, przypominał o sobie tylko przy okazji rutynowych wizyt zagranicznych. Rzadko kiedy z Dużego Pałacu dochodziły inne sygnały. Żaden z nich nie dotyczył kwestii naprawdę zasadniczych. Aż do teraz.

I to jest drugi powód tego zaskoczenia. Nie dość, że Duda nagle stał się hiperaktywny, to jeszcze chce ewidentnie przejąć inicjatywę. Składając propozycję zmian w Sądzie Najwyższym, przyjął pozycję gracza wagi ciężkiej w polskiej polityce. Pozycję, której nigdy nie miał.

Opozycja od 2015 r. podśmiewa się tylko z niego, mówiąc i pisząc o "Adrianie". Obóz władzy też nie wydawał się specjalnie nim przejmować – a Duda (poza krótkimi epizodami) zdawał się ten stan akceptować. Stąd właśnie przekonanie, że jego polityczne ambicje się wyczerpały w chwili uzyskania reelekcji. Dopiero początek 2022 r. wymusił korektę tej oceny.

Talent negocjacyjny i siła polityczna

Co jest powodem nagłej zmiany w sposobie sprawowania prezydentury? Kluczowy wydaje się moment, gdy Joe Biden zaprosił Dudę do konsultacji w sprawie kryzysu na granicy rosyjsko-ukraińskiej w wąskim gronie najważniejszych liderów europejskich. Z amerykańskim prezydentem spotkali się (wirtualnie) przywódcy Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, UE – i właśnie Polski. Sytuacja sprzed dwóch tygodni, ale to właśnie od tamtego momentu Duda nagle włączył polityczne turbodoładowanie. Wyraźnie poczuł wiatr w żagle.

Zadziałały w tym przypadku dwie rzeczy, jedna rosyjska, druga niemiecka. Kreml w obecnym kryzysie wyraźnie pokazał, że z Zachodem rozmawiać nie zamierza. Ale też Berlin, który wyraźnie nie umie się odciąć od budowanych przez dekady zależności z Moskwą, przestał być wiarygodnym partnerem dla USA.

Tymczasem Ameryka potrzebuje partnera w naszym regionie, w końcu kryzys rozgrywa się tutaj. Chcąc nie chcąc Biden musi postawić na Polskę. Widać wyraźnie, że Duda, którego telefon stał się najważniejszym numerem w Polsce dla Waszyngtonu w czasie tego kryzysu, dostrzegł w tym swoją szansę. Dba o relacje z Amerykanami. Jednocześnie czując za sobą wsparcie Waszyngtonu, uznał, że to najlepszy moment na rozepchanie się w krajowej polityce.

I tutaj dochodzimy do kluczowego pytania: na ile prezydent stał się niezależny wobec własnego obozu politycznego. Bo plotki pojawiają się najróżniejsze, łącznie z mówiącymi, że Amerykanie już obiecali mu złoty spadochron w postaci funduszy i prestiżu po zakończeniu kadencji, jeśli tylko będzie stał po ich stronie w obecnym kryzysie.

Mimo wszystko trudno w to uwierzyć. Andrzej Duda wielokrotnie demonstrował swoją lojalność wobec PiS i Jarosława Kaczyńskiego personalnie. W innym układzie politycznym w Polsce się nie odnajdzie, żadna partia z tych, które są teraz w opozycji, nie złoży mu realnej propozycji. On jest na PiS wręcz skazany.

Ale na pewno też Duda myśli o tym, co się stanie po 2025 r. Skończy drugą prezydencką kadencję w najlepszym dla polityka wieku. Na pewno będzie szukał szansy na kadencję trzecią – czyli prestiżowe stanowisko w ważnej międzynarodowej instytucji. Tylko że do tego potrzebuje trzech rzeczy.

Po pierwsze, poparcia krajowego rządu – czyli w jego interesie jest, by PiS rządził przez trzecią kadencję, żadna inna partia nie da mu odpowiedniego wsparcia za granicą. Po drugie, potrzebuje międzynarodowego lewara, który wywinduje jego szanse w castingu. Jeśli wesprą go USA, to lepszego poparcia wyobrazić sobie nie może. Także w tym kontekście obecny kryzys jest dla niego ważnym momentem.

Ale jest też czynnik trzeci – prezydent musi pokazać sprawczość, dowieść, że potrafi przejmować inicjatywę, realizować własne projekty. Do tej pory cała jego kariera opiera się w największym stopniu na pozycji, którą, w krajowej polityce zbudował sobie Kaczyński.

Teraz zgłaszając inicjatywę w sprawie Izby Dyscyplinarnej, Duda pokazuje, że potrafi działać samodzielnie. To nie jest cios wymierzony w PiS – raczej ruch, który ma pokazać, że on jest samodzielnym graczem w ramach obozu władzy. Że z nim w Zjednoczonej Prawicy też się trzeba liczyć, że on też ma swoje ambicje – i atuty, z których zamierza korzystać. I w ten sposób zbudować sobie pozycję, która będzie jego bastionem także po zakończeniu prezydentury.

Wszystko wskazuje na to, że Andrzej Duda rozpoczął grę o swoją trzecią kadencję, ważne stanowisko międzynarodowe. Z poparciem PiS, Ameryki i opinią polityka skutecznego, umiejącego realizować własne cele to mu się może powieść. Ale to wymaga dociągnięcia do końca tego projektu, który właśnie rozpoczął. Jeśli Duda nie dowiedzie samodzielności w działaniu i skuteczności, to swoich planów nie zrealizuje. To tak jasne jak to, że Rosja co jakiś czas będzie wywoływać kryzysy u swoich sąsiadów.

I na koniec, abstrahując już od osobistych ambicji prezydenta, warto wykorzystać jego inicjatywę, bo też zażegnanie kryzysu w relacjach Warszawa-Bruksela jest wartości samą w sobie. Oczywiście, każdy kompromis ma swoje granice – ale też bez częściowego ustąpienia Polska z instytucjami europejskimi porozumienia nie znajdzie.

Trudno sobie wyobrazić, żeby sama likwidacji Izby Dyscyplinarnej wystarczyła, Bruksela pewnie zażąda więcej. Ale warto wypracować wspólny kompromis w tej sprawie, doprowadzić do tego, że Warszawa i Bruksela spotkają się w połowie drogi. Miejmy nadzieję, że Andrzejowi Dudzie starczy negocjacyjnego talentu i politycznej siły, by do tego doprowadzić.

Wybrane dla Ciebie
Węgierska pokusa PiS [OPINIA]
Tomasz P. Terlikowski
Komentarze (800)