Koziński: Polityka skrajnych emocji. Negocjacje w Unii to tylko rozgrzewka [Opinia]
Wielka gra o budżet UE jest także zapowiedzią kierunku, w jakim polska polityka będzie się zmieniała w najbliższych latach. Będzie coraz ostrzej i bardziej radykalnie. Nie skończy się na "pajacach" i "miękiszonach".
10.12.2020 | aktual.: 02.03.2022 19:37
"Prawdziwa mądrość to sztuka łączenia wszystkiego ze wszystkim, wtedy wyłania się właściwy kształt" – ten cytat z "Księgach Jakubowych" Olgi Tokarczuk nie ma wprawdzie nic wspólnego z polityką, ale do obecnej układanki politycznej pasuje jak ulał. Bo wielka gra wokół unijnego budżetu jest właśnie sytuacją, w której wszystko łączy się ze wszystkim. W jednym miejscu spina się ze sobą polityka europejska, regionalna, ale także krajowa.
Atmosfera w tej wielkiej grze stała się tak napięta, że w Sejmie wicemarszałek do posła opozycji zwraca się per "pajacu". Do kolegi ze swojego klubu parlamentarnego jeszcze się tak nie zwrócił (przynajmniej publicznie) – ale obserwując natężenie konfliktów wewnątrz obozu władzy, pewnie nie należy się zastanawiać, czy takie słowa padną, tylko kiedy je usłyszymy.
Ale to nie jedyna linia napięcia. Spróbujmy uporządkować mapę obecnych konfliktów w polskiej polityce i w ten sposób uchwycić jej właściwy kształt.
Pęka opozycja
Opozycja właściwie mówi jedno: nie dla weta. Wsłuchując się w głosy dochodzące z jej obozu słychać właściwie tę samą retorykę odmienianą przez wszystkie przypadki – że budżet UE to polska racja stanu, że dołączenie do funduszu odbudowy Europy jest kluczowe dla naszej gospodarki, że bez skorzystania z funduszu sprawiedliwej transformacji polski przemysł zawali się pod własnym ciężarem.
Z tego chóru wyłamał się właściwie tylko Radosław Sikorski, który napisał, że rząd nie powinien tracić zasobów negocjacyjnych na walkę o definicję mechanizmu "pieniądze za praworządność", tylko powinien w tych negocjacjach zagrać o coś innego (w domyśle więcej wartego). Tej myśli jednak nie rozwinął i nie wskazał, co mogłoby być ważniejsze.
Poza tym ze strony Platformy, Lewicy i PSL słyszeliśmy zgodne głosy, że budżet należy przyjmować natychmiast, bez zastrzeżeń. Wszystko podpisywać, co Bruksela i niemiecka prezydencja podsuwają – a już na pewno nie można sięgać po weto, nawet tego słowa w negocjacjach lepiej nie używać. Wyjątkowo krótka pamięć – jakby ten obóz nie pamiętał, że prowadząc analogiczne negocjacje, premier Donald Tusk chętnie po ten argument sięgał, zresztą podobnie jak wiele innych krajów. W opinii opozycji Mateusz Morawiecki używać go nie może.
Choć też taka postawa wywołała konflikty. Pękł klub PSL i Kukiza. Gdy w listopadzie głosowano zgłoszoną przez PiS uchwałę dotyczącą negocjacji unijnego budżetu, przeciwko niej zagłosowali ludowcy, za to poparło ją pięciu posłów związanych z ruchem Kukiz’15. W konsekwencji znaleźli się poza klubem – i wydają się zerkać kuszącym wzrokiem w kierunku PiS-u.
Jeszcze inaczej ustawia się Konfederacja. - PiS udaje, że broni suwerenności, Lewica z PO udają, że chcą nowoczesności i więcej Europy, a oba bloki zgadzają się na większą centralizację władzy w Brukseli – tłumaczył jej poseł Robert Winnicki.
Już widać, że dla tego ugrupowania każda ugoda, pod którą podpisze się Mateusz Morawiecki w Brukseli, będzie zdradą polskiego interesu i z tych pozycji będzie obóz rządzący atakować. Stosunek do decyzji podjętych w czasie negocjacji budżetowych stanie się trwałą osią podziału między PiS i Konfederacją – spór o to między nimi będzie się ciągnął przez kolejne lata.
Pęka też koalicja rządowa
Tego nie można lekceważyć, bo Konfederacja jest ciągle na fali wznoszącej. Dobry wynik w wyborach parlamentarnych, następnie potwierdzony w prezydenckich – wyraźnie widać, że retoryka o suwerenności narodowej i honorowym nieoddawaniu "nawet guzika" ma stałe poparcie.
Dokładnie do tej samej retoryki odwołuje się Solidarna Polska. Przedstawiciele tej partii od pewnego czasu doskonalą się w znajdowaniu synonimów wezwania "weto albo śmierć". Początkowo w kwestii ewentualnego zablokowania mówili tym samym językiem (choć już z dużą większą determinacją w głosie) co premier. Ale od pewnego czasu szef rządu i kierownictwo PiS słowo "weto" zastąpiło słowem "kompromis". A SolPol dalej sięga po funeralne metafory.
Dlaczego? O tym, że Zbigniew Ziobro nie znosi Mateusza Morawieckiego (ze wzajemnością zresztą) wiadomo od dawna. Kwestie unijne uchodzą za domenę szefa rządu, więc minister sprawiedliwości tylko wyczekuje chwili, by ten się o coś w Brukseli potknął. Kołysanie łódką w czasie negocjacji w UE szanse na to potknięcie zwielokrotniają. A dziś widać gołym okiem, że Solidarna Polska nie zamierza przegapić żadnej okazji do osłabienia pozycji Morawieckiego.
Retoryka spod znaku "nawet guzika" mocno upodobnia SolPol do Konfederacji – a w czasie obecnych negocjacji unijnych to podobieństwo staje się jaskrawo widoczne. Czy to zapowiedź sojuszu? Raczej nie. Przecież Konfederacja powstała w kontrze do PiS, a więc też w kontrze do Ziobry. To raczej przedsmak krwawego boju, jaki oba ugrupowania już wkrótce stoczą o ten sam elektorat. Bo widać, że jest on na tyle liczny, by pozwolić wejść do Sejmu – ale nie na tyle duży, by starczyło go dla dwóch partii. Można się spodziewać, że w kontekście wyborów w 2023 r. między tymi partiami rozegra się wyjątkowo zacięte starcie.
Co nas czeka za trzy lata?
Będzie zacięte także z powodu specyfiki współczesnej polityki. Świetnie opisał to Phil Mullan w niedawno wydanej książce "Beyond Confrontation: Globalists, Nationalists and Their Discontents". Zwrócił on uwagę, że od kilku lat kluczowym motorem napędzającym konflikt jest oś podziału między zwolennikami globalizacji oraz jej przeciwnikami. Spór między "nagocjalistami" i "globalistami" staje się osią przewodnią polityki w świecie Zachodu. Ale na to nakłada się inne zjawisko – to, że dziś konflikty polityczne stają się coraz bardziej intensywne. "Wyjątkowe kryzysy humanitarne, jak kiedyś wielkie wojny, sprawiały, że ludzie zbliżali się do siebie. Tymczasem pandemia COVID-19, zamiast złagodzić konflikty na poziomie politycznym, tylko je podgrzała. Napięcia wewnątrz politycznych elit tylko się zintensyfikowały" – pisze w książce Mullan.
Ten trend coraz wyraźniej widać także w Polsce. Coraz mocniej nasze partie dzielą się na "globalistów" (zwolenników silnej integracji UE) oraz "nacjonalistów" (polityków głośno mówiących o suwerenności państwa) – a między nimi wyrasta coraz większa przepaść, która sprawia, że konflikt między nimi staje się coraz bardziej gwałtowny.
W tym sensie teraz obserwowany podział wokół negocjacji w Brukseli to zapowiedź tego, co nas czeka w czasie kampanii wyborczej w 2023 r. Wtedy retoryka i osie podziału będą bardzo zbliżone. Tylko za trzy lata spór będzie dużo głośniejszy i bardziej radykalny niż teraz.
Wcale niewykluczone, że za trzy lata z rozrzewnieniem będziemy wspominać czasy, gdy politycy "tylko" wyzywali się od "pajaców", czy "miękiszonów".