Koziński: "PiS nie zdoła utrzymywać wyborców w stanie ciągłej gotowości do walki z wrogiem" [OPINIA]
Jarosław Kaczyński przyzwyczaił do tego, że zarządza przez konflikt. Kolejny raz przypomniał o tym przy okazji protestów przeciw podatkowi od reklam w mediach. Jakie są granice jego metody?
13.02.2021 07:22
Do wyborów jeszcze daleko, ale coraz bardziej krystalizuje nam się, w jakich obszarach rozegra się walka o to, kto będzie rządził Polską po 2023 r. Coraz więcej znaków wskazuje na to, że wynik wyborów poznamy na długo przed tym, zanim pójdziemy do urn.
Kto wygra pod Sadową?
Niedawno, bo 18 stycznia obchodziliśmy równą 150. rocznicę zjednoczenia Niemiec. W 1871 r. kanclerz Otto von Bismarck – po zakończonej zwycięstwem wojnie z Francją – ogłosił w Wersalu utworzenie Cesarstwa Niemieckiego. Wilhelm I Hohenzollern, dotychczasowy król Prus, został koronowany na cesarza.
Tylko że Bismarck nie doprowadził do połączenia rozproszonych księstw niemieckich dlatego, że pokonał wojska cesarza Napoleona III Bonaparte. Był zdolny tego dokonać, bo starannie zaplanował cały proces. Przede wszystkim doprowadził do tego, że bił się tylko z Francją.
Nie miałby szans jej pokonać, gdyby Francuzi działali wspólnie z Austriakami. Ale Wiedeń nie wsparł Paryża. Nie zrobił tego, bo Bismarck rozprawił się z nim wcześniej. Przesądziła o tym bitwa pod Sadową (okolice dzisiejszego Hradec Králové) w 1866 r. Prusy rozbiły wtedy armię austriacką, sprawiając w ten sposób to, że nie pomogła one później Francji w wojnie. W 1866 r. Bismarck de facto zapewnił sobie możliwość zjednoczenia Niemiec.
Wojna prusko-austriacka w 1866 r. była krótka, trwała zaledwie kilkadziesiąt dni. Obecna kadencja jest zdecydowanie dłuższa – ale jednak widać analogie. Sekwencja zdarzeń ułoży się bardzo podobnie, kluczowa bitwa przesądzająca o tym, kto ostatecznie wygra główną batalię, rozegra się wcześniej. A przynajmniej główne siły są nastawione na to, że taka sekwencja zdarzeń może mieć miejsce. I zbierają arsenał po to, by współczesna rekonstrukcja bitwy pod Sadową zakończyła się po ich myśli.
Obojętność granicą polaryzacji
Kto jest w tej analogii skonsolidowanymi, prącymi do realizacji swoich celów Prusami, a kto chcącymi zachowania status quo Francją i Austrią? Pewnie to uda się jednoznacznie przesądzić dopiero po wyborach. Bo teraz obie strony polskiego konfliktu politycznego mają cechy jednej i drugiej strony. PiS – co oczywiste w przypadku partii rządzącej – chce stan obecny zakonserwować. Z kolei opozycja musi napierać, dążyć do zmiany układu sił. Ale z kolei ona jest łatwiejsza do podzielenia, bardziej podatna na wewnętrzne pęknięcia. Na razie mamy więc równanie z dwoma niewiadomymi.
Łatwiej wskazać, co się może stać Sadową – miejscem, w którym rozegra się kluczowa bitwa. Dziś wyraźnie zarysowały się trzy pola. Po pierwsze: pandemia. Po drugie: kwestia aborcji i nowa energia, jaka się uwolniła przy okazji Strajku Kobiet. Po trzecie: pomysł podatku od reklam emitowanych w mediach. Pewnie gdzieś na przecięciu tych frontów dojdzie do ostatecznego starcia, które przesądzi o końcowych rozstrzygnięciach wyborczych.
Wpływu pandemii na politykę dziś ocenić się nie da, więc dla ułatwienia wywodu przyjmijmy, że będzie on neutralny. A pozostałe dwa elementy? Jarosław Kaczyński narzucił bardzo ryzykowną strategię uruchamiania nowych podziałów. Owszem i zaostrzenie kompromisu aborcyjnego, i konflikt wokół podatku medialnego pomagają mu konsolidować jego elektorat. Oba tematy elektryzują, pozwalają operować łatwymi osiami podziału – na zasadzie "rząd walczy o wartości polskie, a opozycja nieustannie stoi po antypolskiej stronie" – a takie postawienie sprawy zawsze PiS wzmacniało.
Ale wcale nie ma pewności, czy tak się stanie tym razem. Takie zagrania konsolidują opozycję wokół wspólnej sprawy. Poza tym one nie są tak wyrazistymi osiami podziału, jak choćby kwestia ataków na Kościół lub ocena parad równości. Wyraźnie widać, że po stronie PiS w tych sporach nie stają osoby, które głosowały na tę partię w ostatnich wyborach. Nie są to głosy bezpowrotnie stracone – ale podejmując taką grę, Kaczyński ryzykuje ich utratę. Pogłębienie tych sporów może przynieść efekty odwrotne do zamierzonych. W ten sposób PiS swoją bitwę pod Sadową może przegrać.
Tym bardziej że sam styl prowadzenia politycznej walki przez Nowogrodzką staje się coraz bardziej czytelny. PiS, kierowany przez Kaczyńskiego, dąży do kolejnych starć. Cały czas otwiera następne fronty, nieustannie zarządza przez kryzys. W ten sposób utrzymuje się w napięciu, w pełnej gotowości. Tylko każda metoda polityczna w pewnym momencie się wyczerpuje – a PiS w tej kadencji jej w ogóle nie zmienia, a nawet eskaluje.
W pewnym momencie uruchomienie kolejnej osi podziału przyniesie efekt odwrotny od oczekiwanego. Zamiast kolejnej fazy polaryzacji pojawi się tylko wzruszenie ramion. Zamiast następnego wzmożenia, będzie tylko dyskretne ziewnięcie. W takiej sytuacji PiS przegra swoją bitwę pod Sadową, zanim zdąży stanąć na placu boju. I taka sytuacja dla Nowogrodzkiej byłaby najtrudniejsza. Bo obojętność zabija polityków najskuteczniej.