Koziej: nie mieszać polityki z taktyką w Afganistanie
Ostatnio przetoczył się w mediach mocno nagłośniony sygnał o przejściu polskich wojsk w Afganistanie do ofensywy. To zły sygnał. Mam nadzieję, że jest to tylko kwestia fałszywego tonu, zakłóconego brzmienia tego sygnału, a nie rzeczywistej jego treści. Że nie będziemy przechodzili do ofensywy, tylko media otrzymały niezbyt precyzyjny komunikat, który następnie został wyraźnie nadinterpretowany.
Chcę w to wierzyć, bo gdyby miało być inaczej, gdyby faktycznie nasz kontyngent otrzymał inne niż dotychczas zadania, tj. przejścia do działań ofensywnych w swojej strefie odpowiedzialności, to byłoby to bardzo nieroztropne, by nie powiedzieć – wręcz nieodpowiedzialne stawianie zadań ponad możliwości bojowe. Takie zadania na wyrost, a nawet zadania niewykonalne, może wojsko otrzymywać i musi realizować tylko w jednym wypadku – w czasie wojny w obronie swojej Ojczyzny. W ochotniczych misjach daleko od swych granic zadania nigdy nie powinny przekraczać realnych możliwości (stąd biorą się owe słynne ograniczenia nakładane przez wszystkie niemal kraje na użycie swych wojsk w takich operacjach).
Gdyby rzeczywiście dowództwo sojusznicze oczekiwało od nas przejścia do działań ofensywnych, to należałoby zapewnić stworzenie potrzebnej do tego przewagi operacyjnej nad przeciwnikiem. Można byłoby to osiągnąć: albo zwiększając kontyngent (lub otrzymując odpowiednie wzmocnienie od sojuszników) i zapewniając wzrost własnych zdolności bojowych w strefie w dużo większym stopniu niż oczekiwany przyrost zagrożeń ze strony miejscowych bojowników, albo też zmniejszając strefę odpowiedzialności operacyjnej (np. nie za całą prowincję, ale za jej połowę). Nic nie słyszymy, aby którykolwiek z tych warunków wchodził w grę. Możemy zatem tylko kontynuować dotychczasowe zadania, korygując oczywiście sposób ich realizacji stosownie do zmieniających się warunków działania.
W działaniach przeciwpartyzanckich, jakie tam prowadzimy, najlepszą taktyczną odpowiedzią na spodziewany wzrost zagrożeń (jeśli własny potencjał i wskaźniki przestrzenne wykonywanego zadania nie ulegają zmianie) jest większa aktywność bojowa, czujność, wzmożone i terminowe rozpoznanie, uprzedzanie akcji przeciwnika, szybkość reagowania na zaistniałe ataki. W tym kierunku powinniśmy i zapewne będziemy korygować taktykę w Afganistanie.
Prawdę powiedziawszy, publiczne roztrząsanie przez najwyższych decydentów własnej taktyki na wojnie nie jest najrozsądniejszym postępowaniem. Nawet przed meczem piłkarskim porządny trener nie opowiada mediom o jutrzejszej taktyce swojej drużyny na boisku. Cóż dopiero, gdy boiskiem tym jest pole walki. Ale jeśli już trzeba o tym mówić, to lepiej zlecić to fachowcom – w tym wypadku przede wszystkim dowódcy operacyjnemu. To on jest w tych sprawach najbardziej kompetentny. Włączanie taktyki wojskowej do uprawiania polityki to nie najlepszy pomysł. Nieprecyzyjne komunikaty traktowane jako ciekawostka dnia przyciągająca media prowadzą bowiem do pustych spekulacji i dezorientacji opinii publicznej.
Myślę, że na szczeblu politycznym zamiast opowiadać niezbyt precyzyjnie o niuansach taktyki wojskowej, lepiej byłoby zająć się pilnie związanymi z tym sprawami strategicznymi. Bo np. dotycząca także Afganistanu dopiero co przyjęta strategia udziału w operacjach międzynarodowych okazała się niewypałem koncepcyjnym. Nie wytrzymała już pierwszego zderzenia z rzeczywistością kryzysu budżetowego. Trzeba ją szybko nowelizować.
Po pierwsze - ustalone tam wskaźniki liczbowe wielkości wojskowego zaangażowania w tych operacjach zostały bezceremonialnie zlekceważone już w kilkanaście dni po przyjęciu strategii. Ogłoszono zamiar redukcji poniżej najniższego poziomu określonego w tej strategii. Jaką wartość i jaką moc mają zatem zapisy strategii? Po drugie – podważona została ujęta w strategii reguła priorytetyzacji zaangażowania wedle organizacji prowadzącej operacje (najważniejsze są operacje NATO i UE, mniej ważne operacje ONZ i inne).
Próba kierowania się tą zasadą i rezygnacja z „mniej ważnych” operacji ONZ skompromitowała tę regułę. Najpierw politycy ogłosili szukanie oszczędności przez wycofanie się z „mniej ważnych” misji ONZ, aby za chwilę przyznać, że bardziej opłaca się kontynuować udział w nich. Nie ulega wątpliwości, że priorytet musi być ulokowany po prostu tam, gdzie możemy realizować swoje interesy narodowe, a nie tylko tam, gdzie angażują się NATO i UE.
Dlatego należałoby wreszcie uruchomić w MON prace Sztabu Generalnego nad najważniejszym dokumentem resortowym, czyli strategią wojskową, której wciąż jeszcze nie ma. Taktykę natomiast pozostawić dowódcom w polu i dowódcy operacyjnemu. Oni wiedzą lepiej, jak to robić. Komunikat z najwyższego szczebla powinien co najwyżej brzmieć: dowódca operacyjny zatwierdził zmiany w taktyce wprowadzone przez dowódcę polowego. Robienie wrażenia, że zmianę taktyki określa minister i jeszcze stawia zadania w tym względzie szefowi Sztabu Generalnego (!!!) byłoby może nawet śmieszne, gdyby nie było niestety smutnym symbolem kompletnego pomieszania kompetencji w obecnym systemie kierowania i dowodzenia siłami zbrojnymi. Trzeba go pilnie zreformować, aby szef Sztabu Generalnego nie musiał zajmować się taktyką, tylko miał czas na strategię.