Koszalin. Escape room śmiertelną pułapką dla pięciu 15‑latek. Przełom w śledztwie
- Mija rok, a jest tylko gorzej. Dużo gorzej. Czas leczy rany? Bzdura. Wielkie kłamstwo. Dla mnie wtedy, 4 stycznia wieczorem, skończyło się życie – tacie Julki łamie się głos. To było piątkowe popołudnie. Jego córka z okazji urodzin zaprosiła cztery koleżanki do escape roomu w rodzinnym Koszalinie. Wybuchł pożar. Nie mogły się wydostać. Karolina, Julia, Wiktoria, Małgorzata i Amelia zostały pochowane obok siebie. Jak udało nam się ustalić, pojawiły się dowody, które mogą doprowadzić do przełomu w śledztwie.
03.01.2020 | aktual.: 04.01.2020 17:35
4 stycznia 2019. Piątek, po godz. 17:00. Pierwsze doniesienia w mediach są lakoniczne. "Pożar w domu jednorodzinnym w Koszalinie". Wkrótce pojawia się hasło "escape room". I w końcu: "W środku mogą być ludzie". Przed budynkiem przy ul. Piłsudskiego 88 ustawiają się pierwsze kamery największych i tych lokalnych mediów. W tle widać nerwowo poruszające się postacie. Gdy jeden ze strażaków udziela mediom komentarza na temat pożaru, podchodzi do niego starszy mężczyzna.
- Czy nasze dzieci żyją? Nie może być tak, że nikt nie chce nam powiedzieć - mówi coraz bardziej zdenerwowany. Strażak próbuje go uspokoić. Jeszcze chwilę rozmawia z mediami i idzie w jego stronę. Po chwili słychać krzyk i płacz. Wszystko rejestruje kamera lokalnego portalu.
Będzie przełom?
Trzy miesiące temu na ulicach Koszalina rozlepiono białe kartki z prośbą o pomoc. Rodzice zmarłych nastolatek szukali świadków, którzy w dniu tragedii nagrywali okolice escape roomu i akcję służb ratunkowych. Jak ustaliliśmy, w wyniku akcji zebrano dużo nowych materiałów, w tym przełomowe nagrania z okolic escape roomu.
- W najbliższym czasie dojdzie do przełomu w śledztwie. Wszystko się nagrało. Widać czarno na białym. Służby ratunkowe są odpowiedzialne za to, co się stało. Spodziewam się aktów oskarżenia - mówi nam osoba związana ze sprawą. Z nagrania ma wynikać, że w czasie akcji pogotowia ratunkowego oraz straży pożarnej doszło do poważnych błędów.
Prokuratura od roku prowadzi postępowanie w sprawie śmierci pięciu gimnazjalistek. – Jest pięć osób podejrzanych, w tym właściciel escape roomu i jego pracownik. Obaj są tymczasowo aresztowani. Pozostałe osoby są związane z założeniem działalności pod to miejsce. Nie potrafię powiedzieć, kiedy śledztwo się zakończy – mówi nam prok. Ryszard Gąsiorowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Koszalinie.
Prokurator przyznaje, że śledczy badają także wątek tego, czy akcja ratunkowa przebiegła prawidłowo. – Został przeprowadzony eksperyment, w którym odtworzono przebieg wydarzeń. Rodzice zmarłych mieli uwagi na ten temat. Cały czas badamy ten wątek i analizujemy nagrania – podkreśla prok. Gąsiorowski.
Winni muszą zapłacić
Bliscy tragicznie zmarłych gimnazjalistek nie chcą się odnosić do ustaleń śledczych. – Chcę tylko, by winni śmierci naszych dzieci za to zapłacili. Muszą za to odpowiedzieć. Dla mnie świat skończył się rok temu. Wtedy moje życie się skończyło. Czekam tylko na wskazanie winnych – mówi Jarosław Pawlak, tata Julki, która w dniu pożaru świętowała urodziny.
Karolina, Amelia, Wiktoria, Małgorzata i Julia chodziły do trzeciej klasy miejscowego gimnazjum. 4 stycznia Julia zaprosiła przyjaciółki do pobliskiego escape roomu. W ten sposób miały świętować jej 16. urodziny.
Za zabawę w pokoju zagadek "Mrok" zapłaciły 99 złotych. Siedmiometrowe pomieszczenie było zaciemnione, by utrudnić zadanie, czyli wydostanie się z niego po rozwiązaniu licznych zagadek. Okno było zasłonięte, z zewnątrz zabezpieczone kratą. Drzwi można bez problemu otworzyć, ale tylko z zewnątrz. Od środka klamka jest ukryta. To element zabawy.
Chwilę po godz. 17:00 z butli, która zasilała w paliwo piecyki w budynku zaczął ulatniać się gaz. Gdy pracownik escape roomu próbował usunąć awarię, wybuchł pożar. Z jego relacji wynika, że płomienie odcięły mu drogę do drzwi, za którymi były uwięzione 15-latki. W pomieszczeniu nie było drogi ewakuacyjnej.
Nastolatki próbowały wzywać pomoc. Dzwoniły na straż pożarną. Wiktoria zadzwoniła do taty, by je ratował. Jak ustaliła prokuratura, 15-latki zmarły w ciągu kilku minut z powodu zatrucia tlenkiem węgla.
Rodzicem jest się do końca życia
Escape room prowadził i zaprojektował Miłosz S. Został zatrzymany dzień po pożarze i od tego czasu przebywa w areszcie podejrzany o umyślne stworzenie niebezpieczeństwa wybuchu pożaru oraz nieumyślne doprowadzenie do śmierci pięciu osób. Grozi za to do ośmiu lat więzienia.
- Cały czas jest w złym stanie psychicznym. Korzysta z pomocy księdza i psychologa. Ma ogromne wyrzuty sumienia – mówił nam jego pełnomocnik mec. Władysław Breliński.
- W myślach pytam się w kółko: to już rok? Naprawdę? Ja to pamiętam tak, jakby to było kilka godzin temu, góra dobę. Leki, psychiatra pomagają na chwilę albo wcale. Bo zaraz wracają pytania: można było je uratować? Dlaczego nie dostały pomocy na czas? Czy musiały iść akurat w to piekielne miejsce? – pyta rodzic jednej z gimnazjalistek. Prosi o anonimowość. Nie chce być nazywany "tatą Amelki" lub "mamą Wiktorii", bo to rani najbardziej. – Rodzicem jest się do końca życia. Nawet, jeśli przeżyje się własne dziecko. Boże, nadal nie wierzę w to, co mówię. Że to się wydarzyło. To jest nasze piekło.
Masz newsa, zdjęcie lub film? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl