Kosmiczny wyścig zbrojeń. Gwiezdne wojny coraz bliżej
Chiny, Rosja i USA coraz intensywniej szykują się do prowadzenia wojny w przestrzeni kosmicznej. Scenariusz konfliktu na okołoziemskiej orbicie jest dziś bardziej prawdopodobny niż kiedykolwiek.
Pod koniec czerwca chińskie wojsko wystrzeliło tajemniczy pocisk. Nie zawierał on zwykłego ładunku wybuchowego, został wystrzelony daleko - bo na 30 tys. kilometrów - w przestrzeń kosmiczną i nie trafił w żaden znajdujący się na orbitach okołoziemskich obiekt. Według chińskich komunikatów, celem wystrzelenia pocisku było przeprowadzanie "badania naukowego" na rzecz "pokojowej obrony przeciwrakietowej". Nie wszyscy wierzą w te wyjaśnienia. Zdaniem ekspertów śledzących działania wojsk w kosmosie, Chińczycy testowali w ten sposób technologię mającą dać im możliwość zestrzeliwania satelitów i innych obiektów należących do wroga. I jest to kolejny krok w trwającym za kulisami wyścigu zbrojeń w przestrzeni kosmicznej.
- USA już dekady temu wiedziały, że ich satelity położone na niskiej orbicie Ziemi mogą być łatwo zestrzelone. Ale dopiero teraz zdaliśmy sobie sprawę, że ktoś może próbować trafić także te znajdujące się dużo wyżej - powiedział na łamach pisma "Scientific American" Brian Weeden, analityk i były pracownik amerykańskiego Połączonego Centrum Operacji Kosmicznych w Pentagonie. To właśnie tam, na najwyższej orbicie okołoziemskiej ulokowane są najważniejsze dla światowej komunikacji obiekty.
Nie tylko Chińczycy aktywnie pracują nad swoimi możliwościami do prowadzenia wojny w kosmosie. W wyścigu zbrojeń biorą udział największe mocarstwa i choć wszystkie zapewniają, że nie chcą doprowadzić do wojny w kosmosie, to równocześnie pracują nad technologiami umożliwiającymi jej prowadzenie. Równie aktywni co Chińczycy są m.in. Rosjanie, którzy w ciągu ostatnich dwóch lat wraz z nowymi satelitami wysłali w przestrzeń trzy tajemnicze, nierozpoznane, niewielkie obiekty, określane nazwami Kosmos-2491, -2499 i -2504, które wykazały możliwość szybkiego i sprawnego przemieszczania się między satelitami. Zdaniem obserwatorów, mogły to być zarówno maszyny służące do łatwiejszych napraw i serwisowania satelitów, jak i mniej celów, takich jak zakłócanie pracy, a nawet niszczenie wrogich obiektów.
Zaniepokojeni ruchami swoich geopolitycznych rywali, zbroją się też Amerykanie. Niedługo po testach chińskich pocisków, Pentagon ujawnił swój program najnowocześniejszych satelitów będących w stanie monitorować najwyższe orbity i zdolnych do interakcji z innymi satelitami. Na dodatek, do dyspozycji mają X-37B, bezzałogowy wahadłowiec kosmiczny, który według zapewnień amerykańskiego lotnictwa służy testowaniu pokojowych technologii, lecz wokół którego misji krążą podejrzenia o mniej niewinne cele. A plany Waszyngtonu są jeszcze ambitniejsze: w czerwcu tego roku zastępca Sekretarza Obrony Bob Work zapowiedział stworzenie nowego centrum dowodzenia operacjami w przestrzeni kosmicznej, służącego zarówno wojsku jak i służbom wywiadowczym. Projekt, mający być "najwyższym priorytetem" dla Pentagonu w założeniu ma na celu przygotowanie kraju na zagrożenie ze strony rosyjskiej i chińskiej broni kosmicznej. Pięć miliardów dolarów, jakie na ten projekt przeznaczone ma zostać wydane zarówno na defensywne, jak i ofensywne
zdolności programu kosmicznego. - Stany Zjednoczone nie chcą konfliktu w kosmosie. Ale chcemy, by było to bardzo jasne: jeśli nasze obiekty zostaną zaatakowane, będziemy się bronić - powiedział Frank Rose, asystent Sekretarza Stanu odpowiedzialny za kontrolę zbrojeń.
Wraz z technologicznym wyścigiem i coraz bardziej napiętymi stosunkami Waszyngtonu z Moskwą i Pekinem (chińscy hakerzy wielokrotnie przeprowadzali już ataki na amerykańską sieć), scenariusz wojny w przestrzeni kosmicznej jest dziś bardziej prawdopodobny niż kiedykolwiek wcześniej. Budzi to tym większe obawy, że w warunkach coraz bardziej zagęszczonej satelitami i kosmicznymi śmieciami orbity łatwo o incydent. Co więcej, wojskowe satelity, na których opierają się często strategiczne kanały komunikacji i zbierania danych, byłyby dla potencjalnego agresora oczywistym i łatwym celem ataku poprzedzającego uderzenie na Ziemi. A skutki takiego uderzenia mógłby odczuć nie tylko zaatakowany kraj, ale i cały świat.
Podczas gdy mocarstwa coraz więcej inwestują w wojskowe technologie kosmiczne i coraz śmielej je testują, ich działania odbywają się w prawnej próżni. Konwencja o przestrzeni kosmicznej zabrania co prawda umieszczania na orbicie broni masowego rażenia, a także używania Księżyca i innych ciał niebieskich do celów militarnych, jednak nie mówi nic o próbach zestrzeliwania obiektów z ziemi, ani nie zabrania umieszczania na orbicie broni konwencjonalnej. I wątpliwe jest, by coś w tym obszarze się zmieniło. Swoją propozycję traktatu zakazującego używania kosmicznej broni zgłaszały co prawda Chiny i Rosja, lecz w ich dobre intencje nie wierzy Waszyngton, który podejrzewa rywali o chęć wykorzystania umowy po to, by dogonić amerykańską technologię w tym obszarze. Tym bardziej, że oba państwa aktywnie są zaangażowane w prace nad tego typu zbrojeniami, a traktat - co przyznają sami autorzy projektu - byłby niemal niemożliwy do weryfikacji i wdrożenia. Amerykanie popierają natomiast inicjatywę UE, która proponuje
stworzenie dobrowolnego kodeksu wyznaczającego zasady aktywności państw w przestrzeni kosmicznej. Na to z kolei nie chcą zgodzić się Chińczycy i Rosjanie. Jeśli strony nie dojdą do porozumienia, a wyścig kosmicznych zbrojeń będzie nadal trwał w najlepsze, to następna wojna może nie zacząć się nie na spornym terytorium lub od ataku "zielonych ludzików", lecz daleko nad nami, w kosmosie.