Koronawirus w Polsce. Tak wybuchła bomba zakażeń w kopalniach
Już w połowie marca górnicy Polskiej Grupy Górniczej ostrzegali, że w kopalniach nie będzie możliwości bezpiecznej pracy. Nawet po pierwszych przypadkach zakażenia koronawirusem nie wstrzymano wydobycia węgla. Dziś tylko w PGG zakażonych jest 899 górników. Minie wiele dni, zanim ognisko epidemii uda się wygasić.
"W łaźni i szatni górnik przy górniku. Przy zjeździe i wyjeździe górnicy są stłoczeni. W szoli (red. - górniczej windzie) kilkadziesiąt osób ściśniętych jak sardynki. Wystarczy jeden zakażony i będzie jak iskra przy stężeniu metanu" - tak przed wybuchem epidemii w kopalniach ostrzegali górnicy Polskiej Grupy Górniczej. To moment, kiedy w całej Polsce weszły w życie pierwsze obostrzenia rządu i Głównego Inspektora Sanitarnego. Wiele branż dotknął kryzys, wstrzymano produkcję w śląskich fabrykach motoryzacyjnych Fiata oraz Opla. Górnicy dalej jednak kopali węgiel.
- Część z nas zgodziłaby się na wypłacanie postojowego. Lepiej mieć zdrową rodzinę, niż mieć pełną wypłatę. Przy dzisiejszej liczbie zakażeń powinny polecieć głowy. Sprawdziło się to, przed czym ostrzegaliśmy na początku epidemii - mówi nam górnik z kopalni Marcel w Radlinie.
899 potwierdzonych zakażeń wśród górników, 387 osób z pozytywnym wynikiem w testach przesiewowych, a 1817 kolejnych oczekuje na diagnozę w izolacji domowej. To najbardziej aktualne dane o skali ogniska koronawirusa w kopalniach Polskiej Grupy Górniczej. We wszystkich górniczych spółkach jest już 1200 chorych. Według ekspertów minie jeszcze wiele dni, zanim uda się opanować to ognisko epidemii.
Koronawirus na Śląsku. Należało zamknąć kopalnie
Ostrzeżenie górników z 13 marca sprawdziło się dokładnie po trzech tygodniach. 5 kwietnia pierwszy przypadek COVID-19 potwierdzono w kopalni Marcel. Właśnie u pracownika tzw. oddziału szybowego transportującego górników na dół oraz na powierzchnię.
- Już wtedy wydobycie węgla powinno być zatrzymane. Po co górników wysyłano na dół, skoro i tak na zwałach przy kopalniach od stycznia zalega niesprzedany węgiel - komentuje w rozmowie z WP Gabriela Morawska-Stanecka, wicemarszałek Senatu. To polityk wybrana z okręgu Tychy-Mysłowice. Jej mąż 35 lat pracował w kopalni. Uważa, że rząd i szefowie państwowych spółek górniczych niepotrzebnie narazili życie i zdrowie górników.
- To oni są winni dramatów rodzin. Setki, jeśli nie tysiące górników i ich rodzin będzie chorować. Przecież zamknęliśmy wiele innych branż, galerie, fryzjerów, gdzie nawet łatwiej byłoby zachować reżim sanitarny - dodaje wicemarszałek.
Dziś przedstawiciele Polskiej Grupy Górniczej, nie chcą komentować takich wypowiedzi. - Mamy nadzieję, że ostatnie działania przełożą się na zahamowanie koronawirusa w naszych kopalniach. To, czego nauczyliśmy się, wdrożone procedury będziemy mogli stosować na przyszłość, aby zabezpieczyć nasze zakłady - powiedział Tomasz Rogala, prezes PGG w rozmowie z Polskim Radiem Katowice.
Zobacz też: Koronawirus. Polityk Lewicy o Łukaszu Szumowskim: "przyjaciel Polski". Ma jednak "ale"
Koronawirus na Śląsku. Zaczęło się od dwóch górników i pielęgniarek
PGG przekonuje, że wprowadzone na wczesnym etapie fali zachorowań zabezpieczenia były adekwatne do ryzyka. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że pierwszy przypadek COVID-19 z kopalni Marcel został jednak zlekceważony. Po kwarantannie chorego górnika oraz osób mających z nim kontakt testy wykazały tylko trzy zakażenia.
Jednak 9 kwietnia ujawniono zakażenie u górnika z kopalni Sośnica. Wcześniej w kopalni Rydułtowy dodatkowym źródłem wirusa było zakażenie u dwóch pielęgniarek pracujących w punkcie pierwszej pomocy.
Na tym etapie epidemii środki bezpieczeństwa w kopalniach PGG polegały na kierowaniu podejrzanych na kwarantannę. Wcześniej wprowadzono obowiązek stosowania masek ochronnych, dodatkowe mycie rąk. Ograniczono liczbę osób zwożonych windami, a podczas zjazdów i wyjazdów górnicy mieli stać odwróceni do siebie plecami. Codziennie odbywał się pomiar temperatury u wchodzących na teren zakładu pracowników. Pracodawca zachęcał do pracy i apelował do górników o powstrzymanie się od paniki.
Koronawirus na Śląsku. Śledztwo epidemiologów
Dlaczego łańcucha zakażeń nie udało się powstrzymać, tłumaczy pracownik służb sanitarnych. - Kwarantanna osób z kontaktu okazała się zbyt łagodnym środkiem. Pod ziemią nie trzeba bliskiego kontaktu, aby doszło do przekazania wirusa. W warunkach wentylowanych korytarzy wystarczy, że jeden nosiciel kichnął bez maski, a rozprzestrzeniający się drogą kropelkową wirus docierał do kolejnych zespołów - mówi pracownik sanepidu analizujący śląskie ognisko zakażeń.
- Po powrocie do domu górnik przekazywał wirusa rodzinie. Drogą dalszych kontaktów towarzyskich, bo luzowano już obostrzenia, zakażenia rozpełzały się po osiedlach - dodaje.
Kopalnie PGG pracowały normalnie aż do 27 kwietnia. Okazało się, że z 300 pracowników kopalni Murcki Staszic będących na kwarantannie 38 osób uzyskało pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa. W kopalni ROW Ruch Jankowice z 433 pracowników na kwarantannie pozytywny wynik uzyskały 32 osoby.
70 zakażonych ujawnionych w jednym momencie oznaczało, że do dalszego sprawdzenia przez sanepid było około 1000 osób z potencjalnych kontaktów. Według rozmówcy WP, w tym kluczowym momencie nie udało się wyizolować wszystkich osób z kontaktu. Zabrakło czasu i pracowników sanepidu, którzy mogliby przeprowadzić dalsze ustalenia.
Stacja sanepidu w Katowicach w raporcie z 14 maja poinformowała o 209 nowych przypadkach zakażeń. Przy 4608 potwierdzonych zakażeniach woj. śląskie stało się centrum polskiej epidemii. Jedyne pocieszenie to fakt, że zakażenia dotyczą w większości młodych osób, które zazwyczaj nie chorują ciężko. W podobnym tonie skomentował sprawę minister zdrowia Łukasz Szumowski: - Ogromna większość z nich choruje bezobjawowo, tylko pojedyncze osoby są hospitalizowane - dodał.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz news, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl