Koronawirus w Polsce. Druga fala epidemii. Psycholog: Przestaliśmy się bać

Koronawirus w Polsce. - Epidemia wstrząsnęła całym światem i Polską również. Ale ewolucyjnie nie jesteśmy stworzeni do tego, żeby zbyt długo funkcjonować przy zwiększonym poziomie lęku. Zaadaptowaliśmy się do warunków, w jakich teraz musimy żyć - mówi dr Maria Baran z SWPS w Warszawie.

Koronawirus w Polsce. Druga fala epidemii. Psycholog: Przestaliśmy się bać
Źródło zdjęć: © Getty Images

22.05.2020 | aktual.: 24.05.2020 23:48

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Julia Theus: Mamy ponad 20 tys. zakażeń koronawirusem w Polsce. Liczba zgonów z powodu Covid-19 sięga tysiąca osób. A na ulicach widać coraz więcej ludzi, restrykcje odchodzą w zapomnienie. Niektóre miejsca wyglądają tak, jakby epidemii nie było. Przyzwyczailiśmy się?

Dr Maria Baran z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Humanistycznospołecznego SWPS w Warszawie: Zmieniła się hierarchia naszych obaw.

Boimy się czegoś innego, niż na początku pandemii?

Tak. Podczas pierwszej fazy epidemii, pod koniec marca, najbardziej baliśmy się czterech, bezpośrednich i zdrowotnych konsekwencji epidemii koronawirusa. Baliśmy się, że zachoruje ktoś, kto jest nam bliski, rodzina, przyjaciele, że sami się zakazimy. Polacy obawiali się, że szpitale będą przepełnione, a system zdrowia okaże się być niewydolny. A także - co ciekawe, patrząc na to z dzisiejszej perspektywy - baliśmy się, że inni ludzie nie będą stosować się do restrykcji, przez co wirus rozprzestrzeni się zbyt szybko.

Kiedy to się zmieniło?

Nasze obawy zmieniły się w ciągu jednego miesiąca. Okazało się, że w kwietniu najbardziej baliśmy się kryzysu finansowego. Prawdopodobnie wiąże się to z faktem, że większa liczba ludzi, mówiąc kolokwialnie, dostała "po portfelu". Polacy zaczęli bać się utraty pracy i innych konsekwencji finansowych. Największą obawą nie jest już samo zachorowanie. Ludzie, chociaż nadal się boją, boją się mniej.

Dlaczego?

Człowiek posiada naturalną zdolność adaptacji. Potrafimy przyzwyczaić się prawie do wszystkiego. Po miesiącu ludzie przywykli do ciągłych informacji na temat pandemii, nauczyli się funkcjonować w nowej rzeczywistości i przestali się tak bardzo bać. To trochę jak ze złodziejem, który wkracza na ścieżkę przestępczą. Na początku jest ostrożny, sprawdza wszystko kilka razy, a potem zdobywa coraz więcej doświadczenia, czuje się zbyt pewny siebie. Popełnia błąd i "wpada".

Tak właśnie zachowujemy się, jeżeli chodzi o noszenie maseczek, nieutrzymywanie odpowiednich odległości. Odpuściliśmy.

Nie robi już na nas wrażenia rosnąca liczba zakażeń, nie ruszają nas kolejne zgony? Znieczuliliśmy się?

Ludzie mają różne sposoby radzenia sobie z epidemią. Nikt nie jest w stanie funkcjonować na wysokim poziomie lęku i permanentnego strachu przez długi czas. Na początku, kiedy mieliśmy być odizolowani w domach, a restrykcje były największe, wiele osób trzymało się myśli, że to wszystko szybko minie. Dzięki temu, mogliśmy się zmobilizować, ale wygląda na to, że na krótki czas. Teraz zatęskniliśmy za namiastką normalności. Nie powiedziałabym, że jesteśmy znieczuleni na innych. Może raczej staramy się znieczulić na ten strach.

Poza epidemią koronawirusa mamy też epidemię teorii spiskowych. Ludzie nie wiedzą, jakim źródłom mogą ufać, które informacje są rzetelne, a które nie. I są skołowani, a to przyczynia się do mniejszego przestrzegania zaleceń.

Kiedy przestrzegaliśmy ich najbardziej?

Do zasad stosowaliśmy się najbardziej wtedy, kiedy rząd narzucił zaostrzone restrykcje.

Jednak pomimo jeszcze generalnie wysokiego poziomu przestrzegania zaleceń w marcu, były grupy, które odstawały od normy. Najmniej do zaleceń stosowały się osoby młode, te z niższym wykształceniem i mężczyźni. Mężczyźni na przykład często nie rezygnowali z podawania dłoni na powitanie.

To znaczy, że ludzie nie opierają się na faktach, twardych danych, a raczej kieruje nimi lęk? Tak naprawdę to teraz, kiedy rośnie liczba zakażeń, powinniśmy się bać bardziej niż na początku. I teraz dostosowywać się do restrykcji.

Polacy starają się podejmować dobre decyzje, ale problem polega na tym, że z jednej strony mamy liczby, które pokazują, że sytuacja się rozwija. A z drugiej strony dostajemy komunikaty od rządu, które sprawiają, że odpuszczamy. Bo rusza gospodarka, można wyjść do restauracji czy fryzjera. W takiej rzeczywistości, pełnej sprzecznych komunikatów, wiele osób jest w kropce i nie wie, co ma myśleć. To bardzo podatny grunt, który sprzyja rozprzestrzenianiu się fake newsów i teorii spiskowych. Najgorsze, że te teorie spiskowe są podłapywane i rozprzestrzeniane dalej przez niektórych celebrytów, influencerów. Zwiększa się ich wpływ na opinię innych ludzi. To największa zmora. Trudno z tym walczyć, podobnie jak z pojawiającym się hejtem.

Podczas epidemii jesteśmy bardziej podatni na manipulacje.

Strach sprzyja manipulacjom i nie pomaga w podejmowaniu chłodnych, racjonalnych decyzji. Na początku epidemii 26 proc. społeczeństwa przyznało, że czasem stan zdenerwowania sytuacją koronawirusa jest u nich bliski paniki. To bardzo silne emocje.

Epidemia wstrząsnęła całym światem i Polską również. Ale ewolucyjnie nie jesteśmy stworzeni do tego, żeby zbyt długo funkcjonować przy zwiększonym poziomie lęku. Zaadaptowaliśmy się do warunków, w jakich teraz musimy żyć. To normalne.

Jak koronawirus wpłynął na emocje Polaków?

Na pewno mocno wpłynęła na nas izolacja, dystans społeczny. Dla osób, które podczas pandemii mieszkają same, ten czas musi być bardzo trudny. To prywatne dramaty, których w społeczeństwie jest bardzo wiele.

Człowiek to istota społeczna. Wszyscy potrzebujemy być wśród ludzi. Izolacja to nie jest naturalna sytuacja, dlatego w jej trakcie nasilić się może lęk, depresyjność czy inne problemy psychiczne. Nic nie zastąpi nam kontaktu z drugim człowiekiem, rozmowy twarzą w twarz. Zamknięcie z własnymi myślami na długi czas nie jest dobrym rozwiązaniem dla nikogo. I zapewne, to właśnie dlatego postanowiliśmy wrócić do namiastki normalnego życia.

Rozmowa została przeprowadzona na podstawie badania zrealizowanego przez dr Katarzynę Hamer z Instytutu Psychologii Polskiej Akademii Nauk, dr Marię Baran z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Humanistycznospołecznego SWPS i dr Martę Marchlewską z Instytutu Psychologii Polskiej Akademii Nauk.

Badanie zostało przeprowadzone metodą CAWI (wspomagany komputerowo wywiad online) na Ogólnopolskim panelu badawczym Ariadna, na próbie ogólnopolskiej, losowo-kwotowej, gdzie kwoty łączne zostały dobrane według reprezentacji w populacji dorosłych Polaków. Badanie obejmowało dwa etapy:
I został przeprowadzony 23-24 marca 2020 roku na próbie obejmującej 1098 osób.
II etap został przeprowadzony 8-10 kwietnia 2020 roku na próbie obejmującej 868 osób.

Czytaj też: Koronawirus. Raport z frontu, dzień piąty. Po omacku

Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.

Masz news, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

koronawirusrestrykcjepsychologia
Komentarze (892)