Koronawirus. Ruszyła rządowa strona z danymi o COVID-19. Seria niedoróbek
Lawinę krytyki ekspertów wywołała publikacja rządowej strony na temat statystyk o epidemii koronawirusa w Polsce. Brakuje kluczowych danych, które dotąd podawały powiatowe sanepidy. Na mapie Polski nie narysowano Mierzei Wiślanej oraz terenu gminy Bogatynia (dolnośląskie).
Minister Zdrowia Adam Niedzielski we wtorek wieczorem pochwalił się uruchomieniem rządowej strony z danymi na temat epidemii koronawirusa. Już w ciągu kilku godzin eksperci i komentatorzy znaleźli w serwisie wiele błędów i niedoróbek.
Okazuje się, że już pierwsze dane publikowane za dzień 24 listopada zawierają luki. Tego dnia Ministerstwo Zdrowia poinformowało o 10 139 zakażeniach. Nie zgadza się suma tych przypadków rozpisana na poszczególne województwa i powiaty. Zabrakło informacji, gdzie wystąpiło 227 przypadków zakażeń z tego dnia.
Jak wyjaśniło MZ, dane zostały wprowadzone do systemu "bez wskazania adresu i później zostaną uzupełnione przez inspekcję sanitarną". Ta sytuacja powtórzyła się w środę. Na 15 362 nowych przypadków zakażeń 103 nie ma adresu.
Również jeden z podstawowych parametrów dot. epidemii, czyli łączna suma zakażeń w Polsce (przekroczyliśmy 924 tys.) jest informacją niepewną. Ta liczba będzie "korygowana na bieżąco" przez laboratoria - zapowiada ministerstwo.
- Czyli już pierwszego dnia mamy braki i zapowiedź poprawek. Przy takiej metodologii, trudno będzie zapanować nad przejrzystością tych informacji - komentuje Piotr Tarnowski, analityk danych o epidemii, który opracowywał mapy o sytuacji w powiatach i województwach.
Tarnowski podkreśla, że rządowy serwis powstał późno, bo w ósmym miesiącu epidemii, a nie posiada danych z poprzednich miesięcy i tygodni. To uniemożliwia dalsze analizy trendów epidemii koronawirusa w Polsce.
Ministerstwo Zdrowia zapowiedziało, że dane historyczne uzupełni później.
Koronawirus. Już nie sprawdzisz, ilu zakażonych jest w sąsiedztwie?
Dotąd szczegółowe informacje publikowały powiatowe stacje sanitarno-epidemiologiczne, za nimi zaś wojewódzkie sanepidy. Od 24 listopada nie mogą już publikować żadnych danych ze swoich regionów. To decyzja Ministerstwa Zdrowia, które przejęło kontrolę nad publikacją danych, wcześniej przekazywanych Polakom z różnych źródeł.
W nieoficjalnych rozmowach pracownicy sanepidu skarżą się na cenzurę i kneblowanie ust, bo właśnie informacje o koronawirusie cieszyły się dużym zainteresowaniem. - Zajmowałam się danymi przez 8 miesięcy, często kończąc pracę o godzinie 21. Cały zespół sprawdzał dane o testach, głównych ogniskach, hospitalizacjach, zgonach. Z tego wynikał konkretny obraz tej epidemii w regionie. Bez podania powodu zostałam odsunięta - zwierza się pracownica jednego z sanepidów.
Publikacje swoich lokalnych raportów wstrzymali starostowie. - Publikowaliśmy dane COVID-19 w rozbiciu na poszczególne gminy. Była to niezwykle przydatna informacja dla mieszkańców, którzy codziennie sprawdzali, gdzie jest bezpiecznie, gdzie są ogniska i na tej podstawie np. wybierali kierunek weekendowego wyjazdu - mówi WP Jerzy Zabawa, rzecznik prasowy starostwa powiatowego w Tarnowie.
Podaje przykład, że w środę rano jedyną informacją o koronawirusie dla tarnowian była ogólna liczba zakażeń dla woj. małopolskiego. - Miałem wiele telefonów z pytaniami, dlaczego musieliśmy zdjąć naszą tabelkę. To się nie podoba mieszkańcom - dodaje.
Sprawę zakazu publikacji danych przez lokalne sanepidy skrytykował Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar. "Informacja sanepidu o liczbie zakażeń w danym powiecie (województwie) stanowi bowiem informację publiczną" - czytamy w stanowisku Rzecznika Praw Obywatelskich.
Dodajmy, że graficy pracujący dla ministerstwa na głównej mapie Polski nie narysowali Mierzei Wiślanej oraz obszaru liczącej 23,4 tys. mieszkańców gminy Bogatynia - to teren na samym krańcu południowo-zachodniej Polski. Od razu wytknęli to ministerstwu obrażeni mieszkańcy tych regionów.
Mierzeja i Bogatynia pojawiają się dopiero na mapach powiatowej Polski. Jednak i w tej mapie pojawił się błąd. W momencie, kiedy minister poinformował o uruchomieniu serwisu, białą plamą, bez żadnych danych, był powiat namysłowski (woj. opolskie).
Ofiary epidemii. Burza o choroby współistniejące
Z kolei lekarze, a wśród nich dr Paweł Grzesiowski, zwrócili uwagę na wprowadzający w błąd tytuł rubryki o zgonach związanych z epidemią. W rządowym serwisie brzmi on "przypadki śmiertelne w wyniku chorób współistniejących".
Dotychczas mówiono o osobach zmarłych na COVID-19 w związku z chorobami współistniejącymi. Na niewydolność oddechową umierają pacjenci z osłabioną odpornością po chemioterapii i nowotworze. To istotna różnica. Jak dotąd tylko tzw. koronasceptycy twierdzili, że sam COVID nie zabija, a jedynie pogarsza stan pacjentów z nadciśnieniem, cukrzycą, rakiem.
Był błąd, a teraz już błędów nie będzie
Przypomnijmy, że decyzję o scentralizowanym podawaniu danych przez Ministerstwo Zdrowia podjęto po aferze ze "zgubieniem" w raportach 22,5 tys. przypadków zakażeń. Zaniżone statystyki podawano na początku listopada, gdy padały rekordy zakażeń. Jak informowaliśmy, prawdziwy rekord zakażeń w Polsce wyniósł 30,4 tys.
Błąd wychwycił 19-letni analityk Michał Rogalski, który prowadził własną bazę danych na podstawie m.in informacji z powiatowych stacji sanitarno-epidemiologicznych. Z jego arkusza korzystali m.in. naukowcy opracowujący prognozy epidemii dla Polski.
Minister Adam Niedzielski najpierw uznał, że nie ma problemu z transparentnością systemu informowania o zakażeniach, skoro 19-latek może pozyskać dane z lokalnych sanepidów. Potem potwierdzono błąd w danych MZ. Następnie ogłoszono zakaz publikacji szczegółowych raportów przez sanepidy.
- Wcześniejszy system sprawozdawczości nie pokazywał stanu bieżącego, tylko stan sprzed minionej doby. Nowy system ma zupełnie inną jakość. Polega na zapisach informatycznych, które wpisywane są już na poziomie laboratorium do systemu. To opóźnienie, które zlikwidowaliśmy, powoduje przesunięcie momentu, kiedy pokazujemy, gdzie jesteśmy w pandemii - wyjaśniał minister zdrowia.