Koronawirus. Raport z frontu, dzień czternasty. "Babka wielkanocna" w czasach pandemii, czyli najwyższy poziom niegodziwości
Jestem przekonana, że cel był jasny: pozbycie się pani z domu na czas świąt. Dla spokoju. Gdy się na to patrzy, robi się naprawdę przykro. Wysłanie dziś do szpitala seniora w takim stanie to pogodzenie się z faktem, że może już do domu nie wrócić. Chcę wierzyć, że zachowania, których jestem świadkiem, to w obecnej sytuacji margines.
11.04.2020 | aktual.: 11.04.2020 21:23
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Katarzyna - ratowniczka medyczna. Pracuje w Państwowym Systemie Ratownictwa Medycznego w Polsce. Imię i niektóre szczegóły pozwalające na identyfikację bohaterki zmienione.
09:20
Narzekasz, że zapędzili cię do domu i musisz poradzić sobie bez rodzinnych spotkań przy zastawionym stole. Przykre, choć niektórzy spędzają święta w jeszcze mniej atrakcyjnym miejscu. Na przykład w szpitalu. Trzy dni z rzędu w pracy – piątek, sobota, niedziela. Trudności ze spięciem dyżurowego grafiku sprawiły, że wychodzimy stąd głównie po to, by się przespać. I to nie każdy w swoim łóżku, bo osoby dojeżdżające z innych miejscowości dostały do dyspozycji mieszkania niedaleko roboty. Najbliższych nie zobaczę więc nawet przez płot.
Dniówka, niemal wszystkie łóżka w SOR zajęte. Dostajemy sygnał: karetka wiezie nam kobietę, ponad 70 lat. Pani nie wychodzi z mieszkania, kontakt utrzymywała jedynie z córką. Kaszel, gorączka. Decyzja o przewiezieniu do szpitala zakaźnego. Oddziały zapełnione. Ratownicy z karetki przyjechali do nas z miejscowości oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów. Na dworze ponad 20 stopni, zespół uwięziony w kombinezonach. Izba przyjęć kwalifikuje do leczenia w naszym szpitalu. Jeden z oddziałów informuje, że mają ujemnego pacjenta, którego można przewieźć do szpitala niezakaźnego i zwolnić miejsce.
Zespoły transportowe mają pełne ręce roboty. Czas oczekiwania – w najlepszym przypadku – to kilka godzin.
Pani zajmuje łóżko na SOR.
09:45
Jeśli zastanawiasz się, gdzie kończy się skala ludzkiej niegodziwości, spieszę z odpowiedzią: ona się nie kończy. Oddawanie do szpitali przewlekle chorych, wymagających ciągłej opieki domowników przez chcących w spokoju spędzić święta zdrowych członków rodziny to zjawisko znane od lat. Choinka w grudniu i czekoladowy zając wczesną wiosną to dla nas, pracowników pogotowia, szpitalnych oddziałów ratunkowych, izb przyjęć wyraźne sygnały: startuje sezon na – nienawidzę tego branżowego określenia – "świąteczne babki".
Nie mam zamiaru uogólniać. Nie powiem, że takie przypadki to norma również teraz, w czasach szalejącej epidemii. Tym bardziej, że głosy są wśród moich kolegów z innych szpitali podzielone. Popytałam z ciekawości. Jedni uważają, że skala się zmniejszyła. Inni: że mają takie pojedyncze przypadki na oddziałach. Ale mają. Jeszcze inni, że mają całe oddziały nabite osobami wymagającymi stałej opieki.
Dziś granica jest bardzo płynna. Nie masz całkowitej pewności, gdzie kończy się troskliwa opieka, a gdzie zaczyna się egoistyczna chęć spędzenia świąt w spokoju. Są jednak momenty, gdy wie się to na pewno.
Karetka przywozi mężczyznę. Od jakiegoś czasu w kwarantannie, bo odwiedził go wnuczek, który wrócił z zagranicy. Brak objawów typowych dla zakażenia, ZRM stwierdza arytmię. U tego pacjenta najmocniej uderza totalne zaniedbanie. Paznokcie ostatni raz obcinane chyba dwa miesiące wcześniej. Brudny, pomimo maski i przyłbicy czuć nieprzyjemny zapach. Na sali unosi się woń skrajnego zaniedbania higienicznego. Na twarzy żółknące zasinienia. Tak, jakby pan wypadł z łóżka. Albo jakby ktoś go uderzył. Ale to tylko nasze domysły.
Rodzina, pełna troski, kilka godzin przed rozpoczęciem świątecznego weekendu, wykonuje telefon po karetkę: zasłabnięcie.
10:30
Praca z taką osobą jest bardzo trudna. Cholernie absorbująca, szczególnie w obliczu organizacji pracy w zakaźnym SOR, podziału na czystą i zakaźną strefę.
Pan leżący, kontakt utrudniony. Niczego nie jesteś w stanie się od niego dowiedzieć.
- Halo, jak się pan czuje? – pytam. Zero odpowiedzi, błądzący po suficie wzrok.
Podłączamy monitory. Nie możemy jednak powiedzieć, by dzwonił, gdy będzie się gorzej czuł. Trzeba przebywać non stop w sali. Obserwować, czy nie wyrywa z siebie aparatury, elektrod. Czy nie ściąga mankietu od ciśnienia.
Już samo założenie wenflonu to trudna sprawa. Krępujący kombinezon, potrójne rękawice utrudniające czucie. Żyły są kruche, trzeba precyzji, delikatności. Pan nie jest w stanie wyprostować ręki, więc w samo pobranie krwi zaangażowane są dwie osoby.
Następnie trzeba wykonać zdjęcie klatki piersiowej. Pacjent nie współpracuje, trzeba go podnieść, włożyć pod niego kasetę do robienia zdjęć. Widzimy, że wszystkie te ruchy to potężny dyskomfort. Staramy się być delikatni, ale zdaje się to na nic. Mężczyzna wydaje z siebie bolesne odgłosy.
12:00
A, właśnie. Nie myśl, że takie przypadki dotyczą tylko patologii. Albo rodzin, których nie stać na zatrudnienie pomocy, oddanie dziadka bądź babci do domu opieki. Tych ludzi zazwyczaj na to stać. W normalnych czasach, poza pandemią, organizują święta i często jest im wstyd przed znajomymi, że w drugim pokoju leży ktoś przykuty do łóżka. Albo choć w święta chcą mieć luz. Od mycia, karmienia, profilaktyki odleżyn, zmieniania pampersów.
Najbardziej irytuje, gdy zamożny człowiek długimi miesiącami skrajnie zaniedbuje członka swojej rodziny, ale gdy senior trafia do szpitala, dobrze ubrana i pachnąca pani czepia się nas o wszystko. Miałam o to już całe mnóstwo wojen.
- Dlaczego to wszystko tak długo trwa?! Co to ma znaczyć?! – wydzierała się do nas kobieta w średnim wieku.
- A dlaczego pani ojciec jest zaniedbany i ma brudną piżamę? – nie wytrzymałam.
- Jak pani śmie mówić, że zaniedbuję mojego tatę?!
Do dziś mam przed oczami jej złote szpilki. Zamiast gapić się na siebie, czasem warto rozejrzeć się wokół.
Zresztą, nie tylko święta są przyczyną. Zdarzało się, że rodziny bukowały wycieczki, zapominały przy tym, że ktoś musi zostać w domu.
Pamiętam awanturę na oddziale, którą zrobiło nam małżeństwo. Wydzierali się na cały szpital, bo nie chcieliśmy przyjąć ich "dziadka". Nie było wskazań. No, poza tym, że wykupili zagraniczną wycieczkę i nie mieli co zrobić z leżącym ojcem. Spytasz pewnie, dlaczego nie zorganizowali na ten czas opieki. Tylko po co? W szpitalu jest przecież najlepsza opieka!
Wyrzucenie dziś z domu takiej osoby do szpitala to szokujący ruch. Okrutny. Nie dość, że naraża się ją na zakażenie i śmierć, to na dodatek skazuje się ją na samotność. Totalną samotność w świąteczny czas. Nie róbcie tego. Bądźmy ludźmi choć dla członków swojej rodziny.
Wesołych świąt.
CDN.