Koronawirus. Niepokojąca prognoza doradcy premiera. "Mamy za mało zaszczepionych"
Prof. Jacek Wysocki z Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu stwierdził, że w Polsce mamy "za mało osób w pełni zaszczepionych, by powstrzymać czwartą falę koronawirusa". - I tego się boję - powiedział ekspert.
"Zgony osób zakażonych koronawirusem po upływie 14 dni od pełnego zaszczepienia wyniosły 1,62 proc. wszystkich odnotowanych przypadków zgonów osób zakażonych COVID-19. Zgony nie są związane ze szczepieniem" - dodał resort.
Koronawirus. Niepokojąca prognoza
Prof. Jacek Wysocki stwierdził, że te statystyki powinny dać ludziom do myślenia. - Kto jest zaszczepiony, generalnie nie zakaża się lub przechodzi zakażenie łagodnie - podkreślił kierownik Katedry i Zakładu Profilaktyki Zdrowotnej Wydziału Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu.
- Mamy te 16 mln osób w pełni zaszczepionych. To nie jest najgorszy wynik, ale dużo za mało, abyśmy mogli w Polsce powstrzymać ewentualną czwartą falę zakażeń. I tego się boję. Tym bardziej, że na horyzoncie mamy nowy rok szkolny i nowy rok akademicki - podkreślił ekspert.
Członek Rady Medycznej przy premierze wskazał, że niepokojem napawa sytuacja na zachodzie Europy, gdzie lawinowo rośnie liczba zakażonych wariantem Delta, co m.in. z powodu ruchu turystycznego może się przełożyć na skalę zachorowań w Polsce.
- Przy tym stopniu wyszczepienia polskiej populacji obawiam się czwartej fali zakażeń. A na horyzoncie, w Peru, pojawił się wariant lambda. Nie wiemy jeszcze, jak jesteśmy chronieni przed nim przez szczepienia. To są bardzo niepokojące zjawiska - ocenił prof. Jacek Wysocki.
Zobacz także: RPD mówi o szczepionkowych eksperymentach. Miażdżące słowa lekarza
"Edukacja i jeszcze raz edukacja"
Ekspert z Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu stwierdził jednak, że nie jest zwolennikiem wprowadzania przymusu szczepień.
- Bo to będzie pewne paliwo dla ruchów antyszczepionkowych. Należy docierać do ludzi przez argumenty. Jeśli ktoś chce żyć i być zdrowy, to powinien to zrozumieć. Edukacja i jeszcze raz edukacja. To może się nam wydawać nudne, ale o skutkach COVID-19 trzeba mówić, bo może dzięki temu więcej ludzi pójdzie do punktów szczepień - powiedział.
- Teraz jest idealny moment, żeby się w spokoju i bezpiecznie przygotować na ewentualną czwartą falę. Mamy na to mniej więcej miesiąc - dodał.
"Grupa wahających się"
Członek Rady Medycznej przy premierze wyjaśnił, że szczepienie w wakacje jest dużo bezpieczniejsze niż na początku roku.
- Nie ma tłoku w punktach szczepień. Niewielu chorych jest wokół nas. Przecież bywało w styczniu i w lutym, że ludzie zakażali się w kolejce do szczepienia. Teraz tego nie ma. Byłby to idealny moment, żeby poprawić zaszczepienie, żeby zająć się starszymi dziećmi i młodzieżą, ale moim zdaniem ten czas, na połowę lipca, przegrywamy, nie wykorzystujemy go - ocenił ekspert.
- Ci, którzy chcieli, już się zaszczepili, reszta się waha. Moim zdaniem ta wahająca się grupa ruszy do punktów szczepień w momencie, gdy pojawi się czwarta fala. Ale to będzie za późno. A ludzie, którzy się nie zaszczepią, będą ofiarami czwartej fali. Inaczej nie może być - mówił.
Prof. Wysocki stwierdził, że na poprawę statystyk szczepień mogłoby wpłynąć stworzenie łatwo dostępnych punktów, organizowanych np. w kurortach czy przed centrami handlowymi.
"Teraz dziecko cierpi"
Kierownik Katedry i Zakładu Profilaktyki Zdrowotnej został również zapytany o szczepienia dzieci poniżej 12. roku życia. Zauważył w tym kontekście, że najmłodsi przechodzą zakażenie najczęściej lekko lub bezobjawowo. - Często nawet trudno zauważyć, że dane dziecko zachorowało - przyznał prof. Wysocki.
Członek Rady Medycznej podkreślił jednak, że to nie znaczy, iż dzieci nie są narażone na poważne powikłania pocovidowe. - Jak pytamy rodziców, czy dziecko chorowało na COVID-19, to odpowiadają, że nie, że mąż był chory, a dziecko nie. Po zbadaniu przeciwciał okazuje się, że dziecko chorowało, tylko nikt o tym nie wiedział i teraz cierpi na wieloukładową rekcję zapalną. Oznacza to pobyt w szpitalu i ryzyko uszkodzenia mięśnia sercowego - powiedział lekarz.
Według szacunków w kraju problem wieloukładowej reakcji zapalnej dotknął około 500 najmłodszych. - Im będzie więcej chorujących dzieci, tym więcej będzie małych pacjentów z wieloukładową reakcją - zaznaczył ekspert.
- Wirus mutuje wtedy, kiedy zakaża. Czyli jeżeli ludzie chorują, to daje to wirusowi podstawy do mutacji i powstania nowych wariantów. Jeżeli dopuścimy do dużej liczby zachorowań w gronie dzieci, to mogą powstać kolejne warianty, które, nie wiadomo w jaki sposób, będą oddziaływały na całą populację - dodał.
"Nic innego nam nie pozostanie"
Prof. Wysocki przyznał jednak, że pod względem epidemiologicznym bardziej niebezpieczną grupą są osoby w wieku 12-15 lat. - To jest ta grupa, która częściej chce się spotykać, przebywać razem czy np. razem uprawiać sport niż młodsze dzieci - ocenił.
Doradca premiera zaznaczył również, że nie jest zwolennikiem całkowitego zamykania szkół ze względu na pandemię. - Widzimy, czym to skutkuje - poradnie psychiatrii dziecięcej pękają w szwach. Mamy mnóstwo przypadków depresji u dzieci, czego dotąd nie widzieliśmy. A dzieci, które leżą w łóżku z komputerem i tak uczestniczą w lekcjach, to naprawdę nie jest dobra sytuacja dla nich - stwierdził ekspert.
- Wiosną toczyła się dyskusja na temat zamykania szkół. Byłem w grupie, która była temu przeciwna i uważam, że należy tego unikać w nowym roku szkolnym. Niemniej, jeżeli będą masowe zachorowania w szkołach, to pewnie nam to grozi - ocenił.
Przyznał, że wśród członków Rady Medycznej przy premierze przeciwnikami zamykania szkół są ci lekarze, którzy zawodowo zajmują się dziećmi.
- Bo wiemy, jakie są tego konsekwencje. Ale nie będziemy tego bronić bezgranicznie. Jeżeli będziemy mieli duże ogniska zachorowań w szkołach, przy słabo zaszczepionej populacji uczniów, nic innego nam nie pozostanie - podsumował prof. Jacek Wysocki.