Koronawirus. Jego źródło to mokry targ w Wuhan? Są inne tropy© PAP, EPA | ALEX PLAVEVSKI

Koronawirus. Jego źródło to mokry targ w Wuhan? Są inne tropy

Koronawirus SARS-CoV-2 pochodzi z tak zwanego mokrego targu w chińskim Wuhan - ta teza budzi coraz więcej wątpliwości. Oczy świata zwracają się w stronę Wuhańskiego Instytutu Wirusologii i chińskiej wirusolożki Shi Zhengli.

Jeszcze kilka miesięcy temu targ Huanan w chińskim Wuhan przypominał miasto w mieście.

Leżący na lewym brzegu rzeki Jangcy bazar każdego dnia wyglądał tak: tysiące targujących się klientów, gwar, obfitość towarów, pieniądze wędrujące z ręki do ręki. Dziś to miasto duchów. Przekroczyć jego granicę, którą nadal wyznaczają barierki i taśmy policyjne, mogą tylko pracownicy miejscy, szczelnie schowani pod białymi kombinezonami.

Joanna, Polka, która w latach 2016-2017 przez blisko rok mieszkała w Wuhan jako nauczycielka, nigdy na Huanan nie była. Tak jak innym obcokrajowcom, doradzano jej korzystanie ze sklepów międzynarodowych sieci.

I bez wizyty na Huanan zauważyła jednak, że w chińskim mieście panują inne standardy higieny niż na Zachodzie. Ludzie na przykład plują na ulicę, co i w Polsce nie jest może zjawiskiem rzadkim, ale jest traktowane jako przejaw złych obyczajów. W Chinach niektórzy uzasadniają to tradycją, inni - smogiem.

- To po prostu inny świat - mówi Joanna.

Obraz
© Getty Images | Andrea Verdelli

Do lutego 2020 roku słowo "Wuhan" nic nie mówiło przeciętnemu Polakowi. Tymczasem Wuhan zamieszkuje 11 milionów ludzi. To od lat prężnie się rozwijająca się metropolia, pełna jednak ogromnych dysproporcji społecznych.

Ci, których nie stać na zakupy w sklepach, idą na mokry targ. Ceny są tam niższe niż w wielu innych miejscach, więc na Huanan handel kwitł. Uzmysławiają to liczby - ponad 50 tys. metrów kwadratowych, na których stoiska wynajmowało ponad tysiąc sprzedawców, oferujących setki produktów.

To, czego nie da się policzyć, to ogrom cierpienia. Dzień w dzień, minuta po minucie, klatka po klatce.

Na targu sprzedawano ponad 70 gatunków zwierząt. Wielu kupujących uważało i uważa, że mięso z takiego targu jest lepsze, bo bardziej świeże. Wiele zwierząt zabija się na oczach klientów. W klatkach, siatkach i pojemnikach z wodą na śmierć czekały m.in. ryby, bobry, wydry, żaby, jeże, psy, węże. Rytm targu wyznaczały uderzenia tasaków, mieszające się z klaksonami i innymi odgłosami metropolii. Do tego głuche uderzenia o ziemię ryb, które następnie patroszono na drewnianych pieńkach. Wszędzie krew i woda. Stąd nazwa - mokry targ.

Takich targów w Azji są tysiące. Na części z nich sprzedawane są nietoperze - ssaki, na które szybko spadła duża część winy za pandemię koronawirusa.

FAŁSZYWY TROP

- Ludzie nie chcą zrozumieć, że badania genetyczne potwierdziły, że ten nowy koronawirus nie pochodzi od nietoperzy. Od pangolinów zresztą też nie - mówi dr Katarzyna Janik-Superson, genetyk i chiropterolog z Pracowni Biobank, Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Łódzkiego, członkini Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Nietoperzy OTON.

Więc skąd się wziął koronawirus? Chiny nie wpuszczają niezależnych genetyków i wirusologów, dlatego odpowiedź na to pytanie jest bardzo trudna. Dotychczas nie znaleziono jednak koronawirusa SARS-CoV-2 ani u nietoperzy, ani u łuskowców - innych zwierząt, które wskazywane były początkowo jako źródło pandemii.

- Owszem, te zwierzęta mają swoje betakoronawirusy, ale różnią się one od tego, z którym boryka się teraz cały świat. Porównując ich sekwencje genetyczne, widzimy podobieństwo tylko w 96 proc. - wyjaśnia dr Janik-Superson.

W badaniach taksonomicznych czy filogenetycznych znaczenie ma podobieństwo sekwencji powyżej 97 proc. Ludzie z najbliższymi filogenetycznie szympansami dzielą 98,8 proc. wspólnych sekwencji DNA. Dr Janik-Superson mówi o koronawirusie SARS-CoV-2, że to "rozległa mutacja" i "niemożliwym jest, żeby zaszła spontanicznie". Innymi słowy - wirus mógł być obecny w ludziach już od jakiegoś czasu, namnażać się i podlegać pozytywnej selekcji w wyniku kolejnych mutacji. Jego protoplasta rzeczywiście mógł pochodzić od nietoperzy albo łuskowców. Albo też od innych dzikich zwierząt.

Obraz
© Getty Images | Ryan Pyle, Corbis

FENOMEN NIETOPERZY

Bo wirusy żyją nie tylko w nietoperzach. Bytują we wszystkich zwierzętach, również tych żyjących w Polsce, choćby jeżach, wiewiórkach czy dzikach. Ale to do nietoperzy przylgnęło groźnie brzmiące określenie "rezerwuary wirusów". Wzięło się ono m.in. stąd, że o nietoperzach - i o żyjących w nich wirusach - mamy po prostu większą wiedzę, stale poszerzaną przez tysiące naukowców na całym świecie. Nietoperze są nieustannie badane, bo fascynują ze względu na długowieczność (mogą żyć nawet 42 lata), odporność na nowotwory i choroby zakaźne, ale też z bardziej prozaicznych powodów.

Niektóre kraje utrzymują z działalności nietoperzy całe gospodarki. Zapylają one ponad 300 gatunków roślin, w tym banany i mango. A jedząc owoce, rozsiewają drzewa. Niejako więc "sadzą" lasy tropikalne. Pomagają też rolnikom sporo zaoszczędzić na insektycydach, co z kolei przekłada się na zdrowszą żywność. Jeden nietoperz w ciągu kilkunastu godzin potrafi zjeść dwa tysiące komarów. To wiadomość cenna nie tylko dla rolników, ale dla nas wszystkich. Dr Janik-Superson wyjaśnia, że klimat się ociepla i "kwestią czasu jest, kiedy zarodziec malarii będzie roznoszony przez komary w Polsce".

Nietoperz robi to wszystko pod osłoną nocy, a w nocy, jak wiadomo, budzi się strach. Dlatego nietoperze od dawna uchodzą za groźne bestie, atakujące swoje niczego nieświadome ofiary po zmroku i wysysające z nich krew, roznoszące wirusy na prawo i lewo. To kolejny mit. Nietoperze nie są agresywne, potrafią żyć pod jednym dachem - na strychu - z innymi gatunkami, np. ptakami, osami czy szerszeniami. Nawet gdy mają wściekliznę, to nie zachowują się w sposób agresywny, jak niektóre ssaki. To dlatego, że wścieklizna częściej występuje u nich w formie porażennej niż mózgowej. Są wtedy apatyczne, nie mają siły latać, jeść ani pić. W końcu, odwodnione, umierają. Chory nietoperz opuszcza swoją kolonię, aby jej nie osłabiać. Jeśli więc znajdziemy na ulicy martwego nietoperza, to oznacza, że był prawdopodobnie chory lub stary. I rzeczywiście należy być ostrożnym i nie dotykać go gołymi rękami - tak samo jak nie dotykalibyśmy innego martwego zwierzęcia.

Szanse, że chory nietoperz ugryzie człowieka, są bliskie zeru.

- Pracuję z nietoperzami wiele lat i nigdy niczym się nie zaraziłam. Również nie słyszałam, żeby ktoś z moich znajomych chiropterologów w Polsce i na świecie zaraził się jakimś wirusem czy bakterią od nietoperzy. Trzeba by było naprawdę się postarać, żeby cokolwiek się stało - mówi dr Janik-Superson.

I dodaje: - Trzeba zdenerwować nietoperza, zestresować, pomęczyć, wręcz wsadzić mu palec w pysk, żeby ugryzł. I jeszcze musi to być na tyle duży gatunek – w Polsce mamy tylko takie trzy – żeby był w stanie przegryźć skórę człowieka do krwi.

Obraz
© PAP | Lech Muszyński

NIETOPERZE A WIRUSY. JAK TO DZIAŁA

Pandemii od początku towarzyszy infodemia. Kiedy kilka miesięcy temu media na całym świecie pokazywały klip, na którym widać kobietę jedzącą zupę z nietoperza, wielu ludzi uwierzyło, że to obrazek z restauracji z Wuhan. Szybko okazało się, że klip pochodzi z 2016 roku i został nagrany w Palau. A nawet gdyby to rzeczywiście była scena z Wuhan, niewiele by to zmieniało.

- Poprzez zjedzenie nietoperza nie można się zarazić, bo wirus, konstrukt kwasu nukleinowego i białka, ulega inaktywacji w wyższych temperaturach - tłumaczy dr Janik-Superson.

Ryzyko, że wirus przełamie barierę gatunkową i "przeskoczy" na człowieka, pojawia się nie na talerzu, tylko wtedy, kiedy człowiek ingeruje w siedliska nietoperzy, wycina lasy, niszczy poddasza z koloniami, płoszy je i zabija. Nietoperz odczuwa wtedy silny stres, przez co obniża się jego odporność. Wtedy wirusy zaczynają się namnażać i chcą "uciec" z zagrożonego gospodarza. To normalna reakcja obronna, występująca w całym świecie zwierząt, roślin i bakterii. Jedyny potwierdzony przypadek "przeskoczenia" wirusa z nietoperza na człowieka to wirus Ebola. Wbrew obiegowym informacjom z nietoperzy na człowieka nie "przeskoczył" ani SARS (cywety), ani MERS (wielbłądy). Tym, co łączy te epidemie, jest to, że swoją genezę miały w przemocy, jakiej człowiek dopuszcza się wobec zwierząt.

- Człowiek zaraża się przez kontakt z mięsem, krwią, mlekiem i śliną dzikich zwierząt. Im bardziej będziemy niszczyć i ingerować w naturalne siedliska, z tym większą ilością patogenów będziemy mieli kontakt. I z takimi patogenami, z którymi nigdy nie mieliśmy kontaktu i nie jesteśmy na nie odporni - mówi dr Janik-Superson.

I apeluje: - Trzeba po prostu zostawić nietoperze w spokoju - i będzie wszystko w porządku.

Obraz
© PAP

Na dobrą sprawę nie wiadomo, czy na mokrym targu w Wuhan w ogóle sprzedawano nietoperze. Wiadomo jednak, że uchodzą za przysmak w wielu częściach świata - w Azji, zachodniej i centralnej Afryce, a także na wyspach Oceanii. Na 1411 gatunków nietoperzy, jakie znamy, 167 jest uznawanych za jadalne. Stanowią łatwo dostępne źródło mięsa, ale wykorzystuje się je też, podobnie jak inne zwierzęta, w celach paramedycznych.

- Teraz rząd chiński oficjalnie rekomenduje żółć niedźwiedzią na leczenie zakażeń nowym koronawirusem. Niedźwiedzie są całe życie trzymane w ciasnych klatkach, z rurką w woreczku żółciowym. I ta żółć jest im ściągana, dopóki nie umrą. Cierpienie tych zwierząt jest niewyobrażalne - mówi dr Janik-Superson.

Strach przed nietoperzami, podsycany przez infodemię, jest silnie obecny także w Polsce. Do Regionalnych Dyrekcji Ochrony Środowiska wpływają wnioski od właścicieli budynków, żeby usunąć lub przenieść nietoperze z ich poddaszy. Tylko w województwie wielkopolskim zabito w ostatnim czasie ok. 3 tysięcy nietoperzy. Ochrona tych ssaków nigdy nie była łatwa, ale teraz jest jeszcze trudniejsza.

- Przykro nam, że dziesiątki lat edukacji i pracy nad zmianą negatywnych stereotypów oraz mitów idą teraz na marne - mówi dr Janik-Superson.

Obraz
© Getty Images | getty images

WUHAŃSKI INSTYTUT WIRUSOLOGII

Targ w Wuhan został zamknięty 1 stycznia 2020 roku. Cztery miesiące później cały świat walczy z pandemią wirusa, co do którego pochodzenia pojawiła się nowa teoria. Również dotycząca Wuhan.

Około 30 kilometrów na południe od targu Huanan, na przeciwległym - prawym brzegu rzeki Jangcy znajduje się Wuhański Instytut Wirusologii. To nowoczesna placówka, duma miasta, której bogate zaplecze kontrastuje z biedotą mokrego targu.

W Instytucie naukowcy pracują nad 1,5 tysiącami groźnych dla ludzi wirusów. Instytut szczyci się czwartym, najwyższym stopniem bezpieczeństwa biologicznego (BSL4). Jest pierwszym laboratorium w Chinach kontynentalnych, któremu przyznano ten stopień.

Mówi się jednak, że te "czwórki" są równe i równiejsze. Ta, którą ma Wuhański Instytut Wirusologii (WIV), uchodzi za wyjątkowo słabą na tle podobnych instytucji na świecie. Na WIV od dawna wpływały skargi, że nie trzyma tego poziomu. Wątpliwości co do rzeczywistego poziomu bezpieczeństwa, jaki tam panuje, zgłaszali między innymi Amerykanie.

"Washington Post" poinformował 14 kwietnia, że na dwa lata przed pandemią amerykańscy dyplomaci kilkukrotnie odwiedzili Wuhański Instytut Wirusologii i wysłali po tych wizytach dwa oficjalne ostrzeżenia do Waszyngtonu. Wyrażali obiekcje co do bezpieczeństwa i obawy w związku z prowadzonymi tam badaniami nad wirusami.

Dzień później, 15 kwietnia, prezydent Donald Trump oświadczył wprost, że rząd USA próbuje ustalić, czy koronawirus SARS-CoV-2 został "wyniesiony" z chińskiego laboratorium. Amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo stwierdził z kolei, że Chiny muszą powiedzieć prawdę na temat tego, co wiedzą. W czwartek 16 kwietnia rzecznik chińskiego MSZ powołał się na Światową Organizację Zdrowia, stwierdzając, że według niej nie ma żadnych dowodów na to, że koronawirus powstał w laboratorium. Trump z kolei zapowiedział odcięcie finansowania WHO.

Zamiast spójnych międzynarodowych wysiłków na rzecz znalezienia źródła pandemii mamy międzynarodowy spór polityczny. Tymczasem warto jeszcze zapamiętać pewną datę, a dokładnie okres od 3 do 9 listopada 2019 roku. W Wuhańskim Instytucie Wirusologii odbywała się wtedy międzynarodowa konferencja poświęcona bezpieczeństwu biologicznemu. Towarzyszyły jej warsztaty i wycieczki po laboratoriach, w których znajdują się kolekcje najgroźniejszych wirusów świata.

Pierwsze oficjalne przypadki koronawirusa stwierdzono w grudniu 2019 roku. Pojawiały się też nieoficjalne doniesienia o tym, że mógł on się pojawić już w listopadzie.

Chiny same przyznają, że nie wszystkich pierwszych pacjentów zakażonych koronawirusem da się powiązać z mokrym targiem Huanan.

"PRZYSIĘGAM NA WŁASNE ŻYCIE"

Teoria o tym, że ktoś, choćby przez przypadek, "wyniósł" wirusa z Wuhańskiego Instytut Wirusologii, ma coraz więcej zwolenników. Ale jest jedna osoba, będąca w samym centrum tego zamieszania, która jej stanowczo zaprzecza. To chińska wirusolożka Shi Zhengli, która pracuje w WIV i którą w trakcie pandemii media okrzyknęły "kobietą od nietoperzy".

- Nowy koronawirus stanowi karę od natury dla rasy ludzkiej za niecywilizowane nawyki życiowe. Ja, Shi Zhengli, przysięgam na własne życie, że to nie ma nic wspólnego z naszym laboratorium - mówiła w lutym, cytowana przez serwis Caixin. W marcu stwierdziła, że "wirusy żyjące w nietoperzach spowodują więcej epidemii" i "musimy je znaleźć, zanim one znajdą nas". Należy jednak pamiętać, że wiele informacji, których źródłem są chińskie media, to te informacje, na których dotarciu do nas zależy władzom w Pekinie.

Badania wirusami pochodzenia zwierzęcego Shi Zhengli prowadzi od lat. W 2014 roku uczestniczyła w badaniach nad koronawirusami, które wspólnie prowadziły Wuhański Instytut Wirusologii i Uniwersytet Karoliny Północnej. Jeszcze w tym samym roku rząd USA odciął finansowanie tego i innych projektów, ogłaszając, że nie będą dłużej wspierać ryzykownych badań wirusologicznych.

W przywoływanym już artykule z "Washington Post" z 15 kwietnia jego autor Josh Rogin stwierdził, że w 2015 roku inni naukowcy zastanawiali się, czy Shi Zhengli i jej zespół nie podejmują podczas swoich badań zbyt dużego ryzyka.

Obraz
© Getty Images | getty images

SZALEŃSTWO EKSPLOATACJI

Żadna z teorii dotyczących źródła pandemii nie została w stu procentach potwierdzona. Wszystkie trzymają się jednak wersji, że protoplasta koronawirusa SARS-CoV-2 pojawił się najpierw u zwierząt. Człowiek musiał dokonać ingerencji w ich świat - na różne sposoby: pozbawiając siedlisk, zabijając, prowadząc na nich eksperymenty - żeby wirus wykonał "skok".

- Dobrnęliśmy do takiego momentu, w którym szaleństwo eksploatacji zwierząt staje się niebezpieczne również dla nas samych - mówi Dariusz Gzyra, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, autor książki "Dziękuję za świńskie oczy. Jak krzywdzimy zwierzęta".

Gzyra wystrzega się przykładania kategorii "zemsty", o której mówi Shi Zhengli, do świata natury i zwierząt. To kategoria przede wszystkim ludzka.

Chińczycy od lat bronią się przed atakami Zachodu, oburzającego się np. na jedzenie psów, mówiąc, że tak samo Zachód zjada krowy, świnie i wiele innych zwierząt. Ich życie przed śmiercią w ubojni wcale nie wygląda dużo lepiej niż na mokrym targu w Wuhan.

To problem globalny, nie lokalny.

- Ludzie nauki już od lat sygnalizują ryzyka, które rodzi niehumanitarne traktowanie zwierząt, zagrożenia, jakie płyną z fabryk, w których zwierzęta całe życie żyją w ścisku, brudzie, chorobach, są okaleczane i brutalnie zabijane - mówi Sylwia Spurek, prawniczka i posłanka Parlamentu Europejskiego, od lat walcząca o prawa zwierząt.

Czy zatem ludzkość sama sobie zgotowała ten los? Odpowiedź jest złożona.

Zmagamy się ze smogiem, zanieczyszczeniem wód czy zanieczyszczeniem mikrobiologicznym. Ale globalne ocieplenie klimatu generuje jeszcze jedno - potencjalnie śmiertelne - ryzyko.

Chiński profesor Zhong Nanshan już w 2010 roku ostrzegał przed podobną pandemią, jeśli targi, na których sprzedawane jest mięso dzikich zwierząt, pozostaną otwarte. Dwa lata później David Quammen opublikował książkę "Spillover: Animal Infections and the Next Human Pandemic", w której pisał o możliwej pandemii, również zwracając uwagę na problem stosunku ludzkości do zwierząt.

To problem cywilizacyjny i jak wszystkie problemy cywilizacyjne, wynika z tego, jakie decyzje podejmuje człowiek. Te z ostatnich dziesięcioleci nie były najlepsze. To człowiek przyczynił się do zniszczenia równowagi klimatycznej. To przez ocieplenie klimatu topią się lodowce. A to, co w nich było zamrożone od wieków - na przykład groźne dla człowieka, bo nieznane naszemu systemowi immunologicznemu patogeny - zostaje uwolnione.

- Trafią one do laboratoriów na badania, naukowcy zobaczą, na jakich liniach komórkowych można je hodować i czy są niebezpieczne dla zwierząt. Będą izolowane DNA i RNA, sekwencjonowanie ich genomy. Będzie badana ich zdolność do infekcji organizmów modelowych. Może znajdzie się wirus groźniejszy niż wszystkie znane dotychczas? - zastanawia się dr Janik-Superson. I podkreśla: - Nasz ingerencja w planetę jest na tak gigantycznym poziomie, że nieodwracalnie przekroczyliśmy barierę bezpieczeństwa.


Jeśli znajdziesz nietoperza na ulicy lub w innym nietypowym dla niego miejscu, nie dotykaj go gołymi rękami. Można go zebrać ostrożnie do pudełka i wezwać specjalistę dla swojego regionu, którego można znaleźć >>> NA TEJ STRONIE.

O autorze: Łukasz Dynowski - dziennikarz i wydawca w Wirtualnej Polsce. Poeta, publikował m.in. w czasopismach "Wizje", "Ha!art", w biBLiotece Biura Literackiego, a także w antologiach poetyckich "Wiersze i opowiadania doraźne 2019" i "Dzieci wolności. Antologia przełomu".

Źródło artykułu:WP magazyn
koronawirusCovid-19koronawirus z wuhan
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)