Koronawirus. Dramatyczna relacja lekarza. "Łóżko zwalnia się, gdy ktoś umiera"
- W całym województwie mazowieckim żaden szpital nie miał miejsca, by przyjąć pacjentkę z udarem mózgu. Czekałem cztery godziny na podjeździe szpitala, aż łóżko się zwolniło. A łóżka zwalniają się zazwyczaj wtedy, kiedy inny pacjent umiera - mówi WP lekarz Michał Ducki.
- Nie jesteśmy w stanie zapewnić pacjentom minimalnej pomocy. Na karetkę w Warszawie czeka się nawet sześć godzin, a we Wrocławiu do pacjenta z zatrzymaniem krążenia zespół przyjeżdża dopiero po godzinie. Ludzie przez to umierają. Nikt już nie może czuć się bezpiecznie. System ochrony zdrowia załamał się - mówi Michał Ducki w rozmowie z Wirtualną Polską.
Lekarz ocenia: - Zawsze oszczędzano na ochronie zdrowia. Co gorsze, za wszystkie niedociągnięcia w tej dziedzinie kolejne rządy obarczają nas, lekarzy. Za brak dostępu do specjalistów, lekarzy rodzinnych, lata czekania na operacje. Teraz przyszła pandemia i wszystko w spektakularny sposób zweryfikowała.
Andrzej Duda przepchnie ustawę ws. aborcji? Kamil Bortniczuk liczy na opozycję
Koronawirus. Cztery godziny oczekiwania z pacjentką z udarem mózgu
Lekarz wskazuje, że personel medyczny pracuje ponad siły, ponad normę. W pracy jest nawet 400 godzin w miesiącu. - Sam w listopadzie mam wpisanych jedenaście dobowych dyżurów w pogotowiu, a oprócz tego normalny etat w szpitalu. I nie robię tego dlatego, że jestem chciwy, a dlatego, że nie ma komu pracować. Jak mnie nie będzie, to kto będzie jeździł do pacjentów? - pyta lekarz.
I podkreśla, że pacjenci wypełniają teraz po brzegi Szpitalne Oddziały Ratunkowe. Jak już się tam dostaną. - Przywozimy pacjentów w różnym stanie. Jeśli taka osoba da radę siedzieć na krześle, to zostanie przyjęta i będzie tak siedziała. Inni muszą czekać, aż zwolni im się łóżko - wskazuje lekarz.
- Na ostatnim dyżurze w karetce pogotowia miałem wezwanie do pacjentki z udarem mózgu. Zabrałem ją i pojechaliśmy do szpitala. Czekałem na podjeździe godzinę, po czym zadzwoniłem do koordynatora wojewódzkiego ratownictwa medycznego. Przedstawiłem mu sytuację: pacjentka z udarem, nie chcą jej przyjąć, nie mają łóżka. Może w inne miejsce pojadę? On po pół godzinie oddzwonił i mówi: w całym województwie mazowieckim żaden szpital nie ma miejsca. Czekałem cztery godziny, aż łóżko się zwolniło. A łóżka zwalniają się zazwyczaj wtedy, kiedy inny pacjent umiera - opowiada lekarz.
Koronawirus. "Patrzymy, jak nasi pacjenci umierają"
- To wszystko jest tragedią pacjentów, ale i naszą, pracowników ochrony zdrowia. Kilkanaście lat uczymy się pomagać pacjentom, a w takich sytuacjach, jakie zdarzają się teraz, nie możemy zrobić nic, bo się po prostu nie da - mówi lekarz.
Przyznaje, że w medykach narasta frustracja. - My chcemy pomagać ludziom, a patrzymy, jak nasi pacjenci umierają. I nie możemy nic zrobić, nie możemy im pomóc. Dlaczego? Bo nie było karetki, nie było łóżka, nie było wolnego anestezjologa, nie można było zrobić badań. Później mamy poczucie winy, a co gorsze, nas się tą winą w bezczelny sposób obarcza. Winą za coś, na co nie mieliśmy wpływu - dodaje.
- Stwierdzamy zgon tego trupa pudrowanego przez wiele lat, którym jest ochrona zdrowia - podsumowuje nasz rozmówca.
W poniedziałek w całym kraju odbywa się akcja Porozumienia Rezydentów. Przed szpitalami stawiane są znicze dla zmarłych pacjentów i medyków, którzy, jak podkreślają organizatorzy, "przez niedofinansowany i zaniedbany system ochrony zdrowia odeszli, choć nie musieli".