Koronawirus. Chiński dziennikarz ze łzami w oczach pokazuje nagrania z Wuhan. "Boję się"
Chen Qiushi z kamerą udał się do kilku szpitali w mieście Wuhan, gdzie szaleje koronawirus. Na nagraniach widać płaczących pacjentów i przepełnione placówki. - Brakuje maseczek i testów medycznych - grzmi mężczyzna. W filmiku pokazuje nawet zmarłego pacjenta, którego głowę podtrzymuje ktoś z rodziny.
31.01.2020 | aktual.: 31.01.2020 10:52
Wideo chińskiego dziennikarza Chen Qiushi krąży w sieci. Mężczyzna informuje, że jego profile w mediach społecznościowych zostały zablokowane, a służby państwowe próbują go namierzyć, dlatego się ukrywa. - Myślicie, że się was boję Komunistyczna Partio Chin? - pyta w nagraniu.
Qiushi podkreśla, że koronawirus stał się potężnym problemem, który już dawno wymknął się spod kontroli. Mężczyzna zaznacza, że udało mu się nawiązać kontakt z lokalnymi taksówkarzami, którzy twierdzą, że pierwsze doniesienia o zagrożeniu były już w połowie grudnia, ale ze strony państwa zabrakło odpowiedniej reakcji. Teraz dziennikarz osobiście, narażając się na zarażenie, udał się do szpitali w Wuhan by nagrać i opowiedzieć, jak cała sytuacja wygląda od środka.
Koronawirus. Ciało zostało włożone do żółtego worka
Qiushi informuje, że np. w szpitalu Tongji Hospital nagrał nieżyjącego mężczyznę, który siedział na wózku inwalidzkim za niewielką kotarą. Głowę podtrzymywał mu ktoś z rodziny. - Odszedł - powiedziała kobieta i przyznała, że zarażony był w bardzo złym stanie, ale "nie zdążono po niego przyjechać". Dziennikarz relacjonuje, że po pewnym czasie ciało zostało włożone do żółtego worka i zabrane ze szpitalnego korytarza.
Na innym z nagrań widać przerażoną pacjentkę, która domaga się badań i diagnozy swojego stanu zdrowia. Kobieta kuca na parkingu przed budynkiem, a naprzeciwko niej stoi (prawdopodobnie) pielęgniarka. - Mam objawy od 6 dni? Jak to moje objawy nie są poważne? – krzyczy do pracownicy szpitala i płacze.
Chen Qiushi podkreśla, że szpitale są przepełnione, ludzie leżą na korytarzach, a często są odsyłani do domów. - Odwiedzają 5 czy 6 szpitali, a gdy nie zostają przyjęci, wracają do mieszkań - przyznaje. Relacjonuje również, że gdy jeden z takich obiektów odwiedzał w towarzystwie mediów premier Chin Li Keqiang, wszystko sprawiało wrażenie dobrze zorganizowanego. - Ale wcześniej specjalnie część pacjentów rozwieziono do domów - twierdzi.
Koronawirus. Dziennikarz z Chin był w szpitalu, o którym mówi cały świat
Mężczyzna potwierdza doniesienia zagranicznych mediów, że skala koronawirusa przerosła to, na co służby państwowe były przygotowane. W związku z tym brakuje maseczek i leków. Na miliony ludzi w mieście przypadają zaledwie tysiące testów medycznych. Wielu obywateli obawiających się o stan swojego zdrowia nie może się przebadać nawet, jeśli od kilku dni uskarżają się na bóle głowy i gorączkę. Lekarze są bezradni. Nie mają wystarczającej liczby sprzętu i nawet jeśli dają z siebie wszystko, nie każdemu mogą pomóc.
W ostatnich dniach media społecznościowe obiegły zdjęcia budowanego szpitala w Huoshenshan w Wuhah. Chińskie władze zapewniają, że będzie to szybka odpowiedź na potrzeby związane ze skalą koronawirusa. - Ale to się nie uda - podkreśla Chen Qiushi. Dziennikarz pojechał na miejsce budowy. Widział, jak powstaje szpital i rozmawiał z robotnikami. Relacjonuje, że mężczyźni pracują tam nie po osiem, ale po dwadzieścia cztery godziny. - Mają czerwone oczy i są przemęczeni - informuje. Twierdzi też, że prawdziwy szpital zakaźny potrzebuje podziału na specjalne strefy (czerwoną, żółtą i zieloną) w zależności od zagrożenia, specjalnych drenaży i sprzętu. - Tego nie da się zrobić w 7 dni - twierdzi.
Na koniec podkreśla, że w sieci krąży wiele zdjęć, krótkich filmików i interpretacji, ale on był w tych miejscach osobiście, a pokazując swoją twarz chce być wiarygodny. Zaznacza, że widział to na własne oczy i przyznaje: "Boję się". I miał tu na myśli nie konfrontację ze służbami państwowymi, ale właśnie koronawirusem.