Koronawirus a zamknięcie szkół. Zamiast lekcji "narodowa praca domowa". Edukacja na odległość nie musi tak wyglądać

Koronawirus wymusił zamknięcie szkół. Dzieci i młodzież mają zdalne lekcje, choć wielu rodziców lekcjami by tego nie nazwało. - Niestety na ten moment pomyliliśmy trochę edukację zdalną z narodową pracą domową - mówi nam Jędrzej Witkowski, prezes Centrum Edukacji Obywatelskiej. Są i nauczyciele, którzy kombinują. Choć nie jest to proste, gdy uczeń dostępu do sieci czy komputera nie ma.

Koronawirus a zamknięcie szkół. Zamiast lekcji "narodowa praca domowa". Edukacja na odległość nie musi tak wyglądać
Źródło zdjęć: © East News

23.03.2020 | aktual.: 31.03.2020 13:32

Epidemia koronawirusa w Polsce wywołała spore utrudnienia w oświacie. Szkoły zostały zamknięte, a nauczyciele i uczniowie zmierzyli się z nową sytuacją. Rozpoczęły się lekcje przez internet.

- Nie da się zdalnie robić takiej samej szkoły, jaką robiliśmy dotychczas - mówi Wirtualnej Polsce prezes Centrum Edukacji Obywatelskiej Jędrzej Witkowski. I tłumaczy, że nie ma na ten moment w Polsce ekspertów od nauczania w całości online bez kontaktu bezpośredniego z uczniami. - Ci, którzy są, zajmują się tym, jak wykorzystywać taką edukację jako wsparcie obecności w klasie. W takiej wersji zupełnie online uczyło do tej pory bardzo niewielu nauczycieli - dodaje.

To zatem bardzo trudna sytuacja dla nauczycieli. - Oni potrzebują dużego wsparcia i pokazania im, jak można utrzymywać kontakt z dzieciakami, jak organizować tę pracę zdalną. Każdy to wyzwanie podjął w taki sposób, w jaki potrafi. Wszyscy w systemie edukacji zostali tym zaskoczeni - mówi Witkowski.

Narodowa praca domowa

Narzekają rodzice dzieci w wieku szkolnym. Pokazują stosy zadań, które ich pociechy otrzymują do pracy w domu. - Niestety z naszych obserwacji wynika, że na ten moment pomyliliśmy trochę edukację zdalną z narodową pracą domową. Taka edukacja nie polega na tym, żeby dzieciakom przesłać po prostu zadania, albo informację o tym, od której strony do której mają w podręczniku przerobić materiał. Prawda jest taka, że one nie są w stanie tego zrobić. Nie każde dziecko może też liczyć na to, że pomogą mu rodzice - komentuje Witkowski.

Są i tacy nauczyciele, którzy do nauczania zdalnego próbują podchodzić nieco inaczej. Michał Szczepanik uczy biologii i edukacji dla bezpieczeństwa. - Opracowuję materiały dla klas, podaję cel zajęć i zagadnienia, którym uczniowie mogą się przyjrzeć. Nie zadaję żadnych zadań domowych, bardziej proszę ich o to, aby opracowali notatkę o jakimś zagadnieniu i wysłali mi mailem. Mogą to zrobić, ale nie muszą. A ja im w odpowiedzi zwrotnej piszę, co w tej notatce jest dobrze zrobione, a co mogliby poprawić. Za chwilę dojdą do tego też miniprojekty, które będą mogli wykonywać sami albo zdalnie w grupach z rówieśnikami. Z tego powstanie takie portfolio ucznia i na jego podstawie uczniowie będą oceniani. Nie wyobrażam sobie wysyłania klasówek, albo włączenia kamery, aby odpytać ucznia. Nie na tym to polega. Chodzi o wsparcie ich w tym czasie, bo są pewnie bardziej pogubieni teraz, niż osoby dorosłe - mówi nam nauczyciel.

- Trzeba robić wszystko, by zachęcić uczniów do tego, by do tej nauki sami chcieli podejść. Podejście typu "dam zadania, niech się uczą" nie prowadzi do niczego dobrego. A mam sygnały, że w niektórych szkołach ta ilość materiału przesyłana dziennie wystarczyłaby na kilka tygodni. To może na dobre zniechęcić dziecko do nauki - dodaje.

Brak dostępu do internetu. Jeden laptop na kilku domowników

Trudno jest też w jakikolwiek sposób edukować zdalnie uczniów, którzy nie mają komputera lub dostępu do internetu. A wiele rodzin z tym problemem się mierzy. Minister Dariusz Piontkowski zapewniał w mediach, że wówczas materiały do zdalnego uczenia się zostaną wysłane ze szkoły w formie papierowej. Na razie nie wiadomo, jak miałoby to zadziałać w praktyce.

- Trzeba tak wymyślić tę edukację zdalną, żeby nie zakładała ona siedzenia ucznia przed komórką lub w komputerze pięć czy osiem godzin dziennie - komentuje Jędrzej Witkowski. - My jesteśmy zdania, że trzeba szukać takich opcji, by była ta interakcja live, albo wideo, albo audio, ale przez na przykład godzinę dziennie. Da się też komunikować i dzwonić przez komunikatory ze smartfonów. Albo po prostu dzwonić, jeśli nie ma się internetu. To są rozwiązania na teraz. W szerszej perspektywie, gdyby to miało trwać dłużej, na pewno będzie potrzebna reakcja rządu, aby nikt nie był wykluczony - stwierdza nasz rozmówca.

Agnieszka Wenda jest nauczycielką języka polskiego w szkole niepublicznej. Przyznaje, że większość uczniów w jej szkole ma dostęp do internetu, ale i tu zdarzają się przypadki uczniów, którzy nie mają własnego komputera, a dzielą go z rodzeństwem. - Rozwiązujemy to tak, że rezerwujemy sobie czas na godzinną lekcję. To jest pewna trudność, ale jesteśmy w stanie to przeskoczyć. Wiem, że w innych szkołach te trudności zdarzają się dużo częściej - mówi nauczycielka.

Przyznaje też, że zadaje dzieciom zadania. - Ale to nie są zadania, których uczniowie sami nie byliby w stanie zrobić i nie muszą prosić o pomoc rodziców. Każde zadanie opisuję i jeśli jest z nim problem, mogą się do mnie z nim zgłosić np. na czacie. Wszystko po to, by uczniowie czuli, że ktoś ich wspiera i pracuje z nim nad tym - dodaje nauczycielka.

Zmiana przepisów i duża odpowiedzialność dyrektorów

Duże wyzwanie w edukacji zdalnej jest też dla dyrektorów - zauważa Jędrzej Witkowski. I widać to w przepisach, które wejdą w życie 25 marca, a zapowiedziane zostały w ostatni piątek. "Za organizację kształcenia na odległość odpowiada dyrektor szkoły" - czytamy na stronie MEN. I jeszcze: "W sytuacji, gdy wystąpią trudności w organizacji zajęć, dyrektor szkoły w uzgodnieniu z organem prowadzącym powinien określić inny sposób ich realizowania. O wybranym sposobie musi także poinformować kuratora oświaty".

- Dyrektorzy muszą też opracować taki system, by wszyscy nauczyciele spójnie kontaktowali się z uczniami. Żeby nie było tak, że polonista wysyła coś na Messengerze, a matematyk mailowo. Jeden daje zadania do zrobienia na popołudnie a dwóch innych zaprasza w tym samym czasie na lekcje online. Dyrektorzy muszą to wszystko zintegrować, zorganizować i ująć w spójną całość. To jest ogromne wyzwanie i warto dyrektorów w tym wesprzeć - dodaje Witkowski.

A wszystkim - dyrektorom, nauczycielom i uczniom - potrzebne jest też wsparcie psychologiczne. - Szkoła powstała po to, by przygotowywać młodych ludzi do życia w świecie i rozumienia tego świata. Musimy im w tej trudnej sytuacji wytłumaczyć, czym jest ta epidemia i jak się przed nią chronić. Być z nimi, bo tu się kumulują trudne emocje. Potrzebny jest więc system wspierania uczniów także z tej strony. Uczmy się spokojnie tej zdalnej edukacji. Nie frustrujmy się na to, że nie wszystkim ona wychodzi. Potrzeba na to chwili czasu. Najgorsze, co może się teraz wydarzyć, to taka wzajemna frustracja nauczycieli na rodziców, rodziców na nauczycieli i dzieci na… wszystkich. Spokój przede wszystkim – jak to zwykle w kryzysie - podsumował prezes CEO.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Zobacz także
Komentarze (1390)