PolskaKonsekwencje finansowe wobec protestujących działaczy Samoobrony

Konsekwencje finansowe wobec protestujących działaczy Samoobrony

Dyrektor biura Samoobrony Janusz Maksymiuk powiedział, że wobec kandydatów partii, którzy zrezygnują ze startu w wyborach parlamentarnych, zostaną wyciągnięte konsekwencje finansowe - m.in. zrealizowane zostaną tzw. weksle in blanco, opiewające na ponad 500 tys. złotych.

Wystąpienie z Samoobrony i rezygnację ze startu w wyborach zapowiada grupa śląskich działaczy partii, którzy czują się oszukani kształtem list wyborczych.

Grupa śląskich działaczy Samoobrony twierdzi, że we wtorek dokonano zmian osobowych oraz kolejności na listach wyborczych partii w regionie. Pełnomocnicy, którzy przyjechali do Katowic z Warszawy - mimo protestów działaczy - zarejestrowali listy w kształcie zatwierdzonym przez centralę. Niezadowoleni działacze zapowiedzieli we wtorek wystąpienie z partii oraz rezygnację ze startu w wyborach. Przekonują, że jeśli już po rejestracji list ze startu zrezygnuje ponad połowa kandydatów partii w danym okręgu, listy trzeba będzie wycofać.

Także z list lubuskiej Samoobrony tuż przed rejestracją "wypadły" nazwiska kilku działaczy, w tym posła Henryka Ostrowskiego, który szefuje regionowi. Ostrowski twierdzi, że to zemsta za krytykowanie przez niego niektórych poczynań władz i chce namówić kilku kandydatów do wycofania się z listy.

Kandydaci Samoobrony podpisywali weksle in blanco jako zabezpieczenie, że nie zrezygnują z kandydowania, a po wyborze nie zmienią barw partyjnych. Działacze gromadzą ekspertyzy, z których wynika, że ta forma zabezpieczenia jest bezprawna.

Maksymiuk zapowiedział, że od osób, które "złośliwie" - czyli nie z przyczyn losowych czy rodzinnych - wycofają się z list, przez co narażą partię i komitet wyborczy, będą "wyegzekwowane wszystkie pieniądze, łącznie z utratą subwencji, jaką mogłaby otrzymać partia po wyborach". Konsekwencje finansowe - podkreślił - mają też ponieść ci, którzy będą namawiać kandydatów do wystąpienia z list.

Już jest zamówiona firma, która podejmuje odpowiednie działania. Nikt sobie na to nie pozwoli, żeby ponosić koszty, a trzech obrażonych panów będzie robiło rewolucję i zmuszało ludzi do wystąpienia z list - powiedział Maksymiuk.

Dodał, że każdy kandydat Samoobrony podpisał przed rejestracją list oświadczenie o następującej treści: "Wyrażam zgodę na kandydowanie na posła (senatora) w kampanii wyborczej 2005 i uznaję prawo do ostatecznego zatwierdzenia listy przez przewodniczącego Rady Krajowej partii".

Jego zdaniem, złożone pod oświadczeniami podpisy świadczą o tym, że protesty działaczy są nieuzasadnione. Sami podpisali, że wyrażają zgodę na ostateczne zatwierdzenie list przez przewodniczącego, nikt ich do tego nie zmuszał. Mogli iść do partii, gdzie nie ma takiego zobowiązania - podkreślił.

Każdy region - mówił Maksymiuk - proponował 75% składu pełnych list wyborczych. Przewodniczący (Lepper) zawierał różnego rodzaju umowy koalicyjne z różnymi partiami, związkami, organizacjami i musiał zostawiać te 25%, żeby móc z nich korzystać - dodał.

Maksymiuk zaprzeczył, jakoby kandydaci Samoobrony wpłacali pieniądze za umieszczenie na listach wyborczych. Jeden z protestujących śląskich działaczy Marcin Latos twierdzi, że były to kwoty sięgające od 100 złotych do 40 tys. złotych. Według Maksymiuka, kandydaci deklarowali kwotę, jaką wpłacą na komitet wyborczy. Przyznał natomiast, że na zasadzie "umowy dżentelmeńskiej", w zależności od tego, na jakim miejscu znalazł się dany kandydat, "ten z pierwszego, drugiego czy trzeciego miejsca będzie zobowiązany do partycypowania w wyższym stopniu niż ten z przedostatniego czy ostatniego".

Jeżeli ktoś z umowy się nie wywiąże - powiedział Maksymiuk - "pewnie nie będzie grał w drużynie, będzie grał solo, dowie się o tym aktyw i straci przynajmniej głosy aktywu, ale na listach zostanie. My nie będziemy nikogo wycofywać".

Pytany, dlaczego z listy lubuskiej został skreślony Ostrowski, Maksymiuk odparł, że nie brał udziału w rozmowach w z pełnomocnikiem wyborczym partii Krzysztofem Filipkiem ani z Andrzejem Lepperem. Do momentu nadania tej depeszy PAP nie udało się skontaktować ani z Filipkiem, ani z Lepperem.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)