Trwa ładowanie...
d16z92y
23-10-2003 06:50

Koniec? Pięknej? Kariery?

Czy szef policji może kłamać? Czy jeśli to robi, powinien odejść? Tego właśnie wszyscy się domagają. Kariera Antoniego Kowalczyka pokazuje, że potrafi on osiągnąć kompromis, nawet z prawdą.

d16z92y
d16z92y

Prokuratura wciąż jeszcze bada, kto przekazał starachowickim bandytom informację o szykowanej przeciwko nim operacji specjalnej. Wiele wskazuje na to, że jednym z ogniw łańcucha informatorów był generał Antoni Kowalczyk, zasłużony oficer Milicji Obywatelskiej i Policji Państwowej, a gdy powstawał ten tekst - szef Komendy Głównej Policji. Kiedy w 1970 roku polska milicja dopiero zdobywała szlify w walkach ulicznych, Antoni Kowalczyk walczył o dyplom leśnika w Wyższej Szkole Rolniczej w Krakowie. Rok później już z tytułem magistra w kieszeni 25-latek z Sulisławic rezygnuje z kariery gajowego: zapisuje się do partii i wstępuje do Milicji Obywatelskiej. Zaczyna pracę w Wydziale Przestępstw Gospodarczych Komendy Kraków Śródmieście.

Wydziały PG specjalizowały się głównie w tropieniu tak zwanych afer gospodarczych, choć po spektakularnych procesach w rodzaju słynnej afery mięsnej zakończonych nawet wyrokami śmierci było to już tylko zwalczanie drobnych spekulantów, czarnorynkowego handlu i nieuczciwych magazynierów.

Po kilku latach zdolny i ambitny Kowalczyk awansuje do kompanii wywiadowczej krakowskiej komendy, gdzie służba przypomina bijący właśnie rekordy popularności nowoczesny serial "07 zgłoś się". Policjanci jeżdżą cywilnymi samochodami i przenikają do przestępczego półświatka wielkomiejskich paserów, cinkciarzy i prostytutek. Nie wiadomo, jakie zasługi sprawiły, że magister Wyższej Szkoły Rolniczej został wkrótce szefem całej kompanii wywiadowczej w krakowskiej komendzie. W dziewięciopunktowej skróconej biografii szefa polskiej policji, którą można przeczytać na oficjalnych stronach Komendy Głównej, kilkanaście lat w MO sprowadza się do jednego zdania: "w resorcie od 1971 roku, od 1980 roku na stanowiskach kierowniczych, między innymi dowódca Kompanii Wywiadowczej".

POLIGON W KRAKOWIE

Zaraz po stanie wojennym w 1983 roku Kowalczyk otrzymał jedną z najtrudniejszych misji w karierze. Kiedy w Krakowie robotnicy bili się na ulicach z milicją, on został zastępcą komendanta do spraw prewencji w Nowej Hucie, a był to jeden z najbardziej gorących posterunków w całym ówczesnym PRL-u. Nazwisko Kowalczyka poznała wtedy część działaczy podziemnej Solidarności, choć nie można powiedzieć, żeby cieszyło się złą sławą.

d16z92y

- Kierowanie ulicznymi pałowaniami zawsze należało do ZOMO, ale wśród wykonawców poszczególnych rozkazów on także się pojawiał - mówi Jacek Smagowicz, szef Solidarności w krakowskim Polmozbycie, późniejszy członek komisji weryfikacyjnych. - Nie był znany ze szczególnej brutalności, choć jako odpowiedzialny za prewencję musiał wypełniać rozkazy przełożonych.

Edward Nowak, działacz podziemnej Solidarności w Krakowie, potem poseł Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, pamięta, że po jednej z krakowskich zadym znalazł się w gabinecie dzisiejszego szefa policji, gdzie esbecy przekazali go w ręce mundurowych milicjantów. W tamtym czasie Kraków był swoistym poligonem doświadczalnym. Oprócz jednostek do walk ulicznych SB stosowała również ataki ,grup rajdujących", czyli bojówek złożonych z wyrośniętych milicjantów oraz bokserów milicyjnego klubu GTS Wisła, którzy bili na ulicach mężczyzn podejrzewanych o związki z nielegalną opozycją.

- Jako szef prewencji w Nowej Hucie musiał to co najmniej akceptować - mówi Krzysztof Durek, krakowski działacz niepodległościowy, wyrzucony z MO w połowie 1981 roku za próbę organizowania wolnych związków zawodowych. Szczegóły ówczesnej działalności Antoniego Kowalczyka, w tym pełnione przezeń funkcje, dziś są tajemnicą resortu. Krakowska komenda odsyła do centrali w Warszawie, ta zaś kieruje zainteresowanych dziennikarzy do kancelarii premiera oraz MSWiA, gdzie ślad się urywa.

LENINOWI NA RATUNEK

Starcia milicji z robotnikami w Nowej Hucie należały do najcięższych w Polsce. Do Krakowa oddelegowano w pewnym momencie z Katowic cieszącego się złą sławą generała Jerzego Grubę, znanego z pacyfikacji śląskich kopalń.

d16z92y

Antoni Kowalczyk, wtedy już 35-letni oficer, trzyma się w cieniu jego ekipy, a kiedy nadchodzi rok 1989 i nowa władza bez litości czyści ludzi Gruby, Kowalczyk otrzymuje od Solidarności kredyt zaufania. Późną jesienią tego roku w Krakowie znowu wybuchają zamieszki: po zburzeniu w Warszawie pomnika Feliksa Dzierżyńskiego krakowska młodzież wraz z robotnikami chce to samo zrobić z ogromnym nowohuckim Leninem. Wściekłość Moskwy stawia rząd Mazowieckiego w trudnym położeniu, wszak trzyma się jeszcze mur berliński i wciąż istnieje Układ Warszawski. Nowa władza wzywa na odsiecz posła Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego Edwarda Nowaka, którego SB kilka lat temu przekazywała w ręce MO. Nowak bierze na siebie wściekłość tłumu. Przez służbowy megafon Kowalczyka prosi manifestantów, żeby dla dobra polskiej dyplomacji pozwolili Leninowi postać jeszcze parę dni.

DWA PLANY WARSZAWY

Sprawny oficer po czterdziestce szybko znajduje wspólny język ze swoimi rówieśnikami, którzy obejmują właśnie najważniejsze urzędy w mieście i w całym państwie. Pomocna w dalszej karierze okazuje się zwłaszcza nowa znajomość z dużo młodszym działaczem ruchu Wolność i Pokój, do niedawna inicjatorem ulicznych zadym. Jan Maria Rokita, bo o nim mowa, przez kilkanaście następnych lat będzie się wypowiadał publicznie o Antonim Kowalczyku w samych superlatywach.

Kowalczyk wkrótce otrzymał stanowisko szefa komendy w Nowej Hucie, a w połowie lat 90., już w stopniu inspektora, zastępcy komendanta wojewódzkiego w Krakowie. Następnym szczeblem kariery miał być właśnie fotel szefa małopolskiej policji, zwłaszcza że odchodzący z tego stanowiska na emeryturę generał Bogdan Strzelecki, dobry znajomy Kowalczyka jeszcze z czasów PRL, sugerował go na swojego następcę. Krakowska policja uchodzi za najlepszą w kraju, pod Wawelem notuje się niską przestępczość i wysoką wykrywalność. W 1999 roku Antoni Kowalczyk poniósł jednak bolesną porażkę - jego awansowi zdecydowanie sprzeciwił się wojewoda małopolski Ryszard Masłowski. Szefem krakowskiej policji został konkurent Kowalczyka inspektor Eugeniusz Szczerbak. Paradoksalnie ta porażka okazała się kamieniem milowym w karierze przyszłego generała: dwa tygodnie później ówczesny minister spraw wewnętrznych Janusz Tomaszewski, pomijając procedury konkursowe, mianował Antoniego Kowalczyka szefem stołecznej policji. Decyzja o tyle
zaskakiwała, że dla nowego stołecznego komendanta Warszawa była obcym miastem, czego zresztą nie ukrywał. - Nie znam żadnego ze stołecznych policjantów - mówił otwarcie ,Gazecie Wyborczej" - a warunki znam jedynie ze statystyk. Na razie kupiłem sobie dwa plany miasta, ale na Ursynów bym jeszcze nie trafił. Wątpliwości starał się rozwiać ówczesny komendant główny policji Jan Michna: - Pan Antoni Kowalczyk ma znakomite doświadczenie, przez pięć lat był zastępcą komendanta wojewódzkiego w mieście, gdzie są dwie pierwszoligowe drużyny.

d16z92y

ŚMIERĆ WETERYNARZA

Inspektor Michna się nie mylił. Dwa i pół roku kierowania warszawską policją to jeden z najbardziej spektakularnych okresów w karierze Antoniego Kowalczyka. Zaraz po objęciu funkcji zapowiedział gruntowną reformę w nowym miejscu. Inwestycja w dwie mapy Warszawy zwróciła mu się z nawiązką: dostosował wreszcie starą siatkę komisariatów do nowego podziału administracyjnego miasta, czego nie byli w stanie dokonać jego poprzednicy.

Zlikwidował także kilka urzędniczych wydziałów i wysłał funkcjonariuszy zza biurek na ulice. Zorganizował wspólne patrole policji i straży miejskiej. Załatwił na potrzeby stołecznej policji kilka starych wojskowych helikopterów. W końcu we współpracy z samorządem rozpoczął dwie duże inwestycje: budowę podwarszawskiego osiedla dla ściąganych z całego kraju policjantów oraz montaż kamer w najniebezpieczniejszych punktach miasta.

- Wydaje mi się, że komendant Antoni Kowalczyk osiąga postęp prostymi, ale skutecznymi metodami - chwalił dawnego znajomego z Krakowa ówczesny szef sejmowej komisji administracji i spraw wewnętrznych Jan Maria Rokita. Mimo to kilka razy wydawało się, że efektowna kariera wisi na włosku.

d16z92y

Wkrótce po awansie Kowalczyka warszawskiej policji wymknęła się spod kontroli demonstracja pracowników bankrutującego Łucznika. 50 funkcjonariuszy zostało rannych, a kiedy spanikowani policjanci zdecydowali się - jako jedni z pierwszych w Polsce - użyć karabinów na gumowe kule, przestrzelili oko jednemu z fotoreporterów. Niedługo później ze stołecznego cyrku uciekł tygrys. Podkomendni Kowalczyka urządzili spontaniczne safari na ulicach Warszawy, zabijając przez pomyłkę weterynarza, który przybył na miejsce z nabojami usypiającymi.

ŻEBY POLICJA ROZMAWIAŁA Z LUDŹMI

Mimo tych wpadek po dwóch latach pracy w Warszawie szef stołecznej policji mógł wreszcie naciągnąć upragnione spodnie z lampasami - 15 czerwca 2000 r. prezydent Kwaśniewski awansował go do stopnia nadinspektora. Antoni Kowalczyk został generałem policji.

Jesienią 2001 roku minęła kadencja dotychczasowego szefa Komendy Głównej Jana Michny, a wybory do parlamentu wygrał SLD, między innymi pod hasłami walki z przestępczością. Powołanie cenionego przez opozycję i koalicję nadinspektora Antoniego Kowalczyka na szefa Komendy Głównej Policji nie było zaskoczeniem. Przesiadka do służbowego mercedesa klasy E 200 i przeprowadzka z centrum do wielkiego gmachu na warszawskim Mokotowie przeniosły prawie 60-letniego oficera w zupełnie nową rzeczywistość.

d16z92y

Kierowanie ogólnopolskim, wciąż zbiurokratyzowanym aparatem to jednak coś innego niż walka z przestępczością w mieście. Oficer znany z ruchliwości, lubiący osobiście nadzorować najcięższe odcinki frontu sprawia wrażenie trochę zagubionego w przepastnych gabinetach Komendy Głównej. Stara się w całym kraju wprowadzać swoje pomysły, ale rzadko budzą one takie uznanie jak poprzednio.

Nadinspektor Kowalczyk pod hasłem "Dość policji krzakowej" rozpoczyna akcję ujawniania punktów kontroli szybkości na drogach. W Olsztynie wprowadza pilotażowy program rozdzielania dwuosobowych patroli policji. Ma to stworzyć wrażenie, że funkcjonariuszy jest więcej. Olsztyńscy policjanci nie ukrywają, że po niektórych dzielnicach boją się chodzić pojedynczo, ale to nie przekonuje ich szefa. - Dwie osoby w patrolu spędzają czas na rozmowach - tłumaczył Kowalczyk na konferencji prasowej. - Nam zależy, żeby policja rozmawiała z ludźmi, a nie ze sobą.

PO MAGDALENCE STARACHOWICE

Wkrótce nadchodzi jeden z najczarniejszych dni policji w III RP. Źle przygotowana akcja przeciw dwóm uzbrojonym bandytom kończy się masakrą w podwarszawskiej Magdalence. Zaskoczeni antyterroryści nie mają w odwodzie karetki pogotowia ani choćby lekarza. W rezultacie jeden z nich umiera z wykrwawienia, drugi kilka dni później w szpitalu.

d16z92y

Jedynym rezultatem trwającej kilka tygodni burzy w mediach jest dymisja dowódcy oddziału i ujawnienie jego nazwiska. Dowodzący akcją oraz szef policji zostają na stanowiskach. Zaraz potem wybucha afera starachowicka. Okazuje się, że tym razem niebezpieczeństwo groziło policjantom z Kielc: bandyci zostali uprzedzeni o akcji przez zaprzyjaźnionych polityków. Być może, kiedy czytacie ten tekst, generał Antoni Kowalczyk jest już na zasłużonej emeryturze.

Kilka miesięcy temu w rankingu 100 najbardziej wpływowych Polaków lewicowy tygodnik "Przegląd" umieścił Antoniego Kowalczyka na 51. miejscu, czyli w połowie stawki. Dokładnie między ówczesnym ministrem zdrowia Mariuszem Łapińskim a wydawcą tygodnika ,Nie" Jerzym Urbanem. W następnym rankingu generała Kowalczyka już raczej nie będzie. I pewnie nie tylko on polegnie w bitwie o Starachowice.

TOMASZ LIPKO

d16z92y
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d16z92y
Więcej tematów