Koniec Iraku, jaki znaliśmy. Staje się marionetką w rękach Iranu
• Irak - w kształcie jaki znaliśmy dotychczas - w zasadzie przestał istnieć
• W wielu regionach faktyczną władzę sprawują lokalni szejkowie i zbrojne milicje
• Coraz większe wpływy w Iraku zdobywa sąsiedni Iran
• W niepokojącym tempie narastają podziały wyznaniowe i religijne
• Szczególnie szybko pogarsza się położenie irackich chrześcijan
11.01.2016 | aktual.: 11.01.2016 14:52
Choć w 2015 roku sytuacja na frontach wojny z kalifatem w Iraku w zasadzie ustabilizowała się po serii sromotnych klęsk, poniesionych przez irackie siły rządowe latem i jesienią 2014 roku, to zagrożenie ze strony Państwa Islamskiego (IS) wciąż wisiało od północy i zachodu nie tylko nad samym Bagdadem, ale też nad wieloma świętymi dla szyitów miejscami kultu (m.in. Samarrą, a nawet - przez pewien czas - Karbalą). I choć marzec 2015 roku przyniósł skromny (w sensie militarnym i politycznym) sukces w postaci "odzyskania" Tikritu, to w istocie sprawy w kraju nie posuwały się w dobrym kierunku. Chaos w Iraku osiągnął zaś apogeum, gdy w maju ubiegłego roku siły kalifatu zajęły Ramadi, stolicę prowincji Anbar.
Klęska ta, poniesiona (tak jak wcześniej np. w Mosulu) w haniebnych dla irackiej armii okolicznościach, była już oczywistym dowodem, że w kraju między Tygrysem a Eufratem sprawy nie mają się dobrze. Irak - w kształcie jaki znaliśmy dotychczas - w zasadzie przestał istnieć. Rząd w Bagdadzie sprawuje kontrolę zaledwie nad połową terytorium kraju, a i ta w wielu przypadkach ma jedynie nominalny i iluzoryczny charakter: w wielu miastach i dystryktach szyickiego południa faktyczne rządy sprawują bowiem szejkowie lokalnych plemion lub duchowni, bliżej związani z głównymi ośrodkami religijnymi w Iranie (Kom, Teheran) niż tymi w Iraku (Nadżaf).
To właśnie coraz bardziej widoczne uzależnienie się (w wymiarze ideologicznym, politycznym i finansowo-gospodarczym) władz w Bagdadzie, lokalnych społeczności i irackich instytucji od Islamskiej Republiki Iranu jest dziś tym elementem ogólnego obrazu sytuacji w Iraku, który najbardziej niepokoi. Proces ten zaczął się zresztą na długo przed pojawieniem się Państwa Islamskiego i obecnym kryzysem, uległ on jednak żywiołowej intensyfikacji pod koniec 2014 roku. W głównej mierze wynikało to z faktu, iż to właśnie irańskie wsparcie i bezpośrednie zaangażowanie militarne ocaliły latem 2014 roku Bagdad (i sam Irak) przed ostateczną klęską ze strony kalifatu.
Propagandowy przełom
Gdy na kilka dni przed końcem 2015 roku irackie siły zbrojne, po wielomiesięcznym boju, ogłosiły opanowanie centrum Ramadi, w świat pomknęła z Iraku cała seria hurraoptymistycznych i bombastycznych komunikatów. Rząd iracki traktował zajęcie Ramadi jako przełomowy sukces w walce z kalifatem i kamień milowy w staraniach o odzyskanie kontroli nad terenami, utraconymi na rzecz IS od 2014 roku. Armia rządowa, która (oficjalnie) ponosiła główny wysiłek odbijania Ramadi, była zaś wychwalana pod niebiosa i gloryfikowana w sposób, który już po kilku dniach sprawiał wrażenie, że mamy wręcz do czynienia z regionalną militarną potęgą, zdolną pokonać nawet sam Izrael.
Jak to jednak w życiu bywa, propaganda i PR sobie, a rzeczywistość (czyli twarde fakty) sobie. Już wkrótce okazało się bowiem, że "wyzwolenie" Ramadi miało niepełny charakter - owszem, siły prorządowe zajęły symboliczne centrum miasta, ale aż do dziś ok. 25 proc. jego obszaru, w tym kluczowe węzły komunikacyjne i obiekty infrastruktury, wciąż kontroluje IS. Co więcej, rola regularnej armii rządowej znowu - jak kilka miesięcy wcześniej w Tikricie - była w gruncie rzeczy raczej symboliczna.
Bez wątpienia odzyskanie przez rząd w Bagdadzie kontroli nad większą częścią stolicy sunnickiej prowincji Anbar, buntowniczej (już od 2003 roku) i skrajnie ubogiej nawet jak na realia irackie, ma spore znaczenie propagandowe i psychologiczne, podbudowując morale tworzonej faktycznie od podstaw armii irackiej. W istocie jednak "sukces" ten, podobnie jak wcześniejsze odzyskanie Tikritu, nie tylko nie ma większego wpływu na strategiczny stan rzeczy w wojnie z kalifatem, ale też (a może przede wszystkim) nie poprawia w żaden sposób ogólnej sytuacji społeczno-politycznej w samym Iraku. Co więcej - w tym ostatnim aspekcie, paradoksalnie, te militarne "sukcesy" na frontach walki z IS wręcz pogarszają sytuację wewnętrzną w kraju.
Dlaczego? Podobnie jak w przypadku wyzwalania Tikritu, tak i w Ramadi wiodącą rolę odgrywała bowiem nie iracka armia rządowa (choć oficjalna wersja na użytek zachodniej opinii publicznej mówi co innego), ale paramilitarne formacje szyickie, powstałe półtora roku temu w ramach ogólnonarodowej (czytaj: szyickiej) mobilizacji ochotniczej, gdy oddziały kalifatu dosłownie stały u rogatek irackiej stolicy. Prym wśród tych paramilitarnych ugrupowań szyickich wiedzie zwłaszcza potężna (i w sensie politycznym, i militarnym - co najmniej 60-80 tys. członków) struktura o nieco poetyckiej, jak to u szyitów, nazwie: Siły Ludowej Mobilizacji (Al-Haszd asz-Sza’abi), zrzeszająca kilkadziesiąt mniejszych milicji.
Organizacja ta - sformowana, wyszkolona, wyposażona, w dużym stopniu utrzymywana oraz dowodzona w boju przez irański Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej (Pasdaran) - jest w wymiarze polityczno-ideologicznym całkowicie podporządkowana irackim religijnym autorytetom szyickim z Bagdadu, Karbali i Samarry, wiernym irańskiej koncepcji welajat-e-fakih. Koncepcja ta - ujmując rzecz w skrócie - zakłada bezpośrednie sprawowanie rządów politycznych w państwie przez duchownych, działających w imieniu i na rzecz Allaha. To według tej właśnie zasady opracowano w 1979 roku ustrojowe i ideowe podstawy Islamskiej Republiki Iranu, to na niej też opiera się koncepcja szyickiej "islamskiej rewolucji", postulowanej przez ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego, twórcę teokratycznego Iranu.
Import irańskiej rewolucji
Efekty działania tej "islamskiej rewolucji" widać dziś w Iraku. Od kilkunastu miesięcy oficjalne, państwowe struktury i instytucje tego państwa, z rządem i jego ministerstwami na czele, coraz bardziej zaczynają przypominać ekspozytury irańskich szkół teologicznych, zapełniając się duchownymi szyickimi (z Iraku, Iranu, a nawet Libanu) oraz ludźmi, którzy mają w swym życiorysie studia (nie tylko teologiczne) w Iranie. Irak stacza się tym samym - powoli, niemal niezauważalnie, ale systematycznie i zdecydowanie - w odmęty teokratycznego systemu ustrojowo-politycznego, będącego niemalże wierną kopią irańskiego pierwowzoru.
Z kolei te szyickie nurty teologiczno-filozoficzne w Iraku, które nie popierają koncepcji welajat-e-fakih (a nawet są jej jawnie przeciwne!) - jak szkoła wielkiego ajatollaha Alego al-Sistaniego z Nadżafu, jednego z największych współczesnych szyickich teologów i myślicieli, wciąż wywierająca przemożny wpływ na szerokie rzesze wiernych - są coraz bardziej marginalizowane i zwalczane, także przez agendy państwowe i przy użyciu metod administracyjno-prawnych.
Ale coraz wyraźniej i coraz silniej dyskryminowani są w Iraku także - a może zwłaszcza - wszelkiej maści "niewierni": sunnici, chrześcijanie, Jazydzi. Rosnąca rola i pozycja społeczno-polityczna szyickich bojówek, możliwa do osiągnięcia dzięki wsparciu Iranu i instytucji państwa irackiego, przekłada się dzisiaj na radykalizację postaw religijnych w irackim społeczeństwie. Narastają podziały wyznaniowe i religijne, pogłębia się sektarianizm - czyli postrzeganie zjawisk i procesów społecznych pod kątem przynależności wyznaniowej poszczególnych ich uczestników.
Przykład - jeśli wykroczenie drogowe popełnił szyita, dostanie od policjanta (w 90 proc. także szyity, do tego najpewniej będącego po godzinach członkiem którejś z milicji szyickich) co najwyżej symboliczny mandat. Jeśli sprawca okaże się jednak sunnitą (albo nie daj Boże chrześcijaninem) - to zostanie aresztowany i przesiedzi w najlepszym razie kilka-kilkanaście dni w koszmarnych warunkach, czekając, aż jego rodzina znajdzie pieniądze (niemałe) na łapówkę, umożliwiającą wykupienie nieszczęśnika z rąk "państwowego wymiaru sprawiedliwości". Różnice międzywyznaniowe w Iraku uległy zresztą dalszemu, gwałtownemu zaostrzeniu na początku tego roku, po dokonanej w Arabii Saudyjskiej egzekucji wpływowego szyickiego duchownego, ajatollaha Nimra al-Nimri.
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na szczególnie szybkie i zaskakujące pogarszanie się położenia irackich chrześcijan, znajdujących się pod jurysdykcją państwa irackiego. Wydawało się, że po piekle na ziemi, jakie ludzie ci przeżyli (a często wciąż przeżywają) pod rządami Państwa Islamskiego w północnym Iraku, władze w Bagdadzie powinny podjąć wszelkie starania, aby ulżyć ich cierpieniom i zapewnić im wszelkie wsparcie. Tym bardziej, że iraccy wyznawcy Chrystusa są naturalnymi i zdeklarowanymi sojusznikami Bagdadu w walce z IS. Choć początkowo wzbraniali się przed bezpośrednim udziałem w wojnie, odżegnując się od stosowania przemocy, to po miesiącach eksterminacji ze strony kalifatu porzucili ewangeliczne kanony i w duchu nauk św. Augustyna i św. Tomasza o wojnie sprawiedliwej utworzyli własne milicje, które - wyszkolone m.in. przez irackich Kurdów i zachodnich ochotników - szybko zaczęły odnosić sukcesy w walce z islamistami.
Tymczasem od kilku miesięcy dzieje się coś dziwnego - gdy irackie siły rządowe ogłaszały zdobycie centrum Ramadi, liderzy szyickich milicji wystosowali oficjalne ostrzeżenie wobec społeczności irackich chrześcijan, aby ci nie obchodzili publicznie w Iraku świąt Bożego Narodzenia, jako naruszających ład i porządek społeczno-religijny w państwie. Mnożą się incydenty na tle religijnym, wymierzone w chrześcijańskich kupców, przedsiębiorców, lokalnych polityków i zwykłych ludzi (zwłaszcza kobiety). Zupełnie jakby jeden islamski fundamentalizm (sunnicki, związany z IS) był teraz szybko zastępowany przez kolejny, powiązany z szyickimi radykałami. Nic dziwnego, że coraz więcej irackich chrześcijan decyduje się na ucieczkę, głównie na Zachód. Wielu deklaruje jako cel swej emigracji europejskie kraje katolickie, w tym Polskę.
Prywatyzacja bezpieczeństwa
Powstanie, rozwój i relatywnie duże sukcesy szyickich formacji paramilitarnych w Iraku są również dowodem na postępujący proces prywatyzacji sektora obrony i bezpieczeństwa państwa irackiego. Tworzone na bazie religijnej szyickie milicje i grupy bojowe mają pierwszeństwo w dostępie - i to bez ograniczeń ilościowych - do najlepszego i najnowocześniejszego uzbrojenia i sprzętu, masowo kupowanego przez rząd za granicą.
Podczas operacji wyzwalania" Tikritu wiosną ubiegłego roku - kiedy szyickie milicje i ich irańscy patroni działali zupełnie jawnie, nie tak jak ostatnio w Ramadi – świat obiegły zdjęcia ich bojowników (m.in. z Sił Ludowej Mobilizacji), wykorzystujących w walkach z IS amerykańskie ciężkie czołgi M1A1 Abrams, oficjalnie znajdujące się na stanie... irackich sił zbrojnych. A jakby tego było mało, te same szyickie oddziały walczyły wokół Tikritu używając czołgi T-72 w irańskiej wersji, dostarczone z Iranu pod koniec 2014 roku. Na innych zdjęciach widać było oddział specjalnej formacji antyterrorystycznej (SWAT) irackiej policji, poruszający się na pojazdach typu HUMVEE i obwieszony... charakterystycznymi żółtymi flagami irackich Brygad Hezbollahu - Kata’ib Hizb’allah (jak sama nazwa wskazuje, organizacji blisko powiązanej z libańskim Hezbollahem i ich patronem, czyli Iranem).
Do nieregularnych oddziałów szyickich trafia też większa część funduszy zarówno z budżetu centralnego, jak i z donacji zagranicznych (w tym amerykańskich i europejskich), przekazywanych Bagdadowi na rzecz "wzmocnienia obronności i bezpieczeństwa kraju". Zachodni instruktorzy, owszem - szkolą w bazach sił zbrojnych Iraku wydzielone jednostki i formacje, ale to wszystko typowa pokazówka, bo prawdziwe szkolenie odbywa się gdzie indziej - w obozach szyickich milicji, a prowadzą je instruktorzy z Iranu, Rosji, a nawet Chin. I to stamtąd bojownicy/żołnierze iraccy wyruszają na pierwszą linię frontu, do walki z "takfirystami", jak szyici określają członków i zwolenników Państwa Islamskiego (takfir to w prawie islamu uznanie za niewiernego - przyp. red.).
W takich uwarunkowaniach nie powinno dziwić, że ogólna sytuacja w Iraku ulega stopniowemu i systematycznemu pogorszeniu. To, co przede wszystkim rzuca się w oczy, to narastająca brutalizacja życia publicznego, także w jego politycznym (a nawet parlamentarnym) wymiarze. To oczywiście nieuchronna cena trwającej już 13 lat wojny i związanej z nią demoralizacji szerokich kręgów społeczeństwa. W dużej części jest to jednak także efekt faktycznego scedowania przez państwo jego prerogatyw w zakresie zapewniania bezpieczeństwa i ochrony porządku publicznego na organizacje prywatne, pozapaństwowe - czyli różnego typu milicje. Dzisiaj, w półtora roku od ich pojawienia się na irackiej scenie politycznej, nie ulega już wątpliwości, że organizacje te stają się "państwem w państwie", stopniowo zawłaszczając coraz większe spektrum "odpowiedzialności" za stan rzeczy w kraju. Bojówki te są jednak tylko narzędziem - za nimi zawsze stoją bowiem jacyś lokalni liderzy i sponsorzy, którzy faktycznie pociągają za sznurki władzy.
Efektem jest szybko postępujące przekształcanie się Iraku w państwo upadłe, będące marionetką w rękach potężnego protektora.
Sukcesy szyickich milicji i grup paramilitarnych, odniesione nad Państwem Islamskim w ciągu minionego roku, są przedstawiane na Zachodzie jako sukcesy samego Iraku. Zachód wciąż naiwnie wierzy, że istnieje jeszcze coś takiego jak Irak - a więc państwo w takim kształcie terytorialnym i ustrojowo-politycznym, w jakim Amerykanie pozostawili je w grudniu 2011 roku, zwijając swe sztandary po ośmiu latach zaangażowania militarnego w ramach operacji Iracka Wolność.
Tymczasem prawda jest niestety inna i znacznie bardziej brutalna - nie ma już nie tylko "tamtego" Iraku, ale i dawnej Syrii. Region historycznego Lewantu - a wraz z nim cały Bliski Wschód, od Libii i Egiptu po Jemen i Turcję - przeżywa właśnie gwałtowne paroksyzmy, będące w istocie bólami porodowymi nowego ładu geopolitycznego. Ładu, którego ostateczny kształt wciąż nie jest jeszcze znany, ale który z pewnością będzie się istotnie różnił od tego, ukształtowanego w tej części świata na mocy kolonialnego podziału wpływów ówczesnych mocarstw przed niemal stu laty. Tamten świat odchodzi już do historii, a nam pozostaje powoli przyzwyczajać się do nowych map politycznych regionu, które już niebawem zastąpią te dotychczasowe.
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.