Koniec amerykańskiej supremacji na Pacyfiku? Chiny wkrótce będą miały atomowe okręty podwodne
Chiny już wkrótce mogą zagrozić supremacji amerykańskiej marynarki wojennej na Pacyfiku. Państwo Środka wielkimi krokami zmierza do pozyskania ostatniego brakującego elementu triady nuklearnej - atomowych okrętów podwodnych wyposażonych w rakiety balistyczne dalekiego zasięgu - pisze "The Wall Street Journal".
Jak wskazuje dziennik, Chiny do swojej podwodnej floty, w skład której wchodzą 53 jednostki konwencjonalne i sześć nuklearnych, wkrótce dołączą grupę okrętów, służących jako czynnik nuklearnego odstraszania. Mowa o podwodnych okrętach nuklearnych wyposażonych w rakiety balistyczne dalekiego zasięgu. Zdaniem amerykańskiego wywiadu, Chiny już teraz mają co najmniej trzy jednostki Jin typu 094, a w najbliższych latach ich liczba może wzrosnąć do pięciu.
Okręty Pekinu ustępują pod względem głośności radzieckim maszynom z lat 70., ale już samo ich posiadanie zmienia równowagę sił. Wiadomo również, że Chiny nie poprzestaną na Jinach. W 2015 roku w służbie pojawić mają się cztery zmodernizowane jednostki typu Shang, a po 2020 roku wojsko zapowiedziało zwodowanie nowoczesnych podwodnych okrętów Tang typu 096.
Zaletą okrętów, na których koncentrują się starania Pekinu, jest możliwość wielotygodniowego zanurzenia i operowania na dalekim zasięgu. Dzięki tym czynnikom Państwo Środka będzie w stanie zwiększyć swoją obecność na całym basenie Oceanu Spokojnego, a nie jak do tej pory, głównie wzdłuż chińskiego wybrzeża oraz na Morzach Wschodnio- i Połoduniowochińskim.
Kluczowy element "nuklearnej architektury"
Jak zauważa "WSJ", dzięki pociskom balistycznym dalekiego zasięgu chińskie okręty podwodne będą w stanie razić Hawaje i Alaskę, stacjonując w okolicach chińskiego wybrzeża. Z kolei kontynentalne Stany Zjednoczone byłby w ich zasięgu po wypłynięciu na wody Pacyfiku.
Pociski dalekiego zasięgu mogłyby oczywiście zostać uzbrojone w głowice nuklearne. Zdaniem "WSJ", arsenał atomowy na okrętach podwodnych jest kluczowym elementem "nuklearnej architektury". Umieszczenie go na trudnych do wykrycia jednostkach podwodnych gwarantuje odwetowy atak nawet w przypadku zniszczenia wojskowych instalacji naziemnych. Daje to realną zdolność odstraszania wobec Stanów Zjednoczonych, która do tej pory w zasadzie nie istniała ze względu niewielką ilość głowic, w dodatku rozmieszczonych w stałych lokalizacjach.
Chiny doskonale zdają sobie sprawę z militarnej wagi tego przedsięwzięcia. W komentarzu dla jednego z partyjnych periodyków admirał Wu Senghli napisał, że podwodne okręty nuklearne są asem, który przynosi ojczyźnie dumę, a u wrogów budzi strach. "To strategiczna potęga, oddająca nasz status i wzmacniająca bezpieczeństwo narodowe" - napisał wojskowy.
Straszak na USA
Wzmocnienie floty może pomóc w korzystnym rozwiązaniu sporów terytorialnych na otaczających Chiny akwenach. Kością niezgody między Pekinem a Tokio są wyspy Diaoyu (jap. Senkaku) na Morzu Wschodniochińskim.
Z kolei na Morzu Południowochińskim Chiny toczą spory z Malezją, Wietnamem i Filipinami. Z dwoma ostatnimi państwami dochodziło już do incydentów zbrojnych i konfrontacji, w których brały udział głównie łodzie straży przybrzeżnych.
"WSJ" spekuluje, ze rozwój floty nuklearnych podwodnych okrętów może zmusić Stany Zjednoczone do zmiany strategii wojskowej na Oceanie Spokojnym. Amerykanie są bowiem traktatowo zobowiązani do obrony Japonii i Filipin w razie ataku na te państwa, a silna flota Chin może zniechęcić Waszyngton do angażowania się w ewentualny konflikt w Azji.
Źródła: wsj.com, "Polska Zbrojna", WP.PL