Konfrontuje Jedwabne z historią. Lokalne władze tego nie chcą

Nawet nauczyciele nie mówią o historii miasteczka. Burmistrz promuje książkę, w której to nie Polacy mordują. Kamil Mrozowicz wziął więc sprawy w swoje ręce. Chce skonfrontować Jedwabne z historią.

Konfrontuje Jedwabne z historią. Lokalne władze tego nie chcą
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Agnieszka Sadowska
Piotr Barejka

Kamil Mrozowicz jest aktywistą społecznym. Pochodzi spod Jedwabnego. Zajmuje się dialogiem międzykulturowym i działa na rzecz żydowskiej kultury i historii.

Piotr Barejka, Wirtualna Polska: Dlaczego zacząłeś działać?

Kamil Mrozowicz: Nosiłem w sobie ciężar Jedwabnego. Byłem w gimnazjum, gdy toczyła się dyskusja po publikacji "Sąsiadów". Potem wyjechałem do szkoły średniej i mieszkałem na stancji. Wstydziłem się przyznać, skąd jestem. Mówiłem wtedy, że z Łomży. Jednak dopiero na studiach zacząłem dokładnie sprawdzać, jak to naprawdę było. Poczułem, że nie znać historii własnego miasteczka to wstyd.

Wcześniej nic się o historii nie mówiło?

Nie. Nauczyciele w gimnazjum nam tłumaczyli, że to sprawa polityczna, nad którą nie będą się rozwodzić. Nawet jak była wycieczka do Nowego Jorku, to poprowadzili ją tak, żeby opuścić Muzeum Holocaustu. Starali się nie skonfrontować.

Skąd ta niechęć do konfrontacji z historią?

Na pewno wiele czynników się na nią składa. Z automatu ludzie próbują się broić, że to nie my, to na pewno nie nasi przodkowie brali udział w ludobójstwie. Jedwabne stało się symbolem, bo stąd wyszła dyskusja o udziale Polaków w Zagładzie. Ta trauma jest tym większa przez to.

Obraz
© Agencja Gazeta | Tomasz Markowski

Więc co się mówi w Jedwabnem o historii?

Wydaje mi się, że każdy wie, jak było. Ludzie mówią różnie, ale doskonale zdają sobie sprawę z tego, że wśród naszych sąsiadów żyją potomkowie zbrodniarzy. Jednak nie są w stanie zebrać się i wprost porozmawiać. Nawet nie wyobrażam sobie takiej dyskusji.

Mam też wrażenie, że ludzie się tego wstydzą. Tylko to samo w sobie nie może być żadną ujmą, bo nikt nie jest odpowiedzialny za to, co zrobił jego dziadek. Dlatego mieszkańcy nie chodzą na rocznice przy pomniku, a jak się pytam czemu, to zwykle słyszę: nie mam czasu, to przecież nie nasi. Oni ich nie traktują jak swoich ludzi.

Ty starasz się to zmienić.

Niestety władze w Jedwabnem próbują te działania ograniczać. Parę rzeczy wyszło, ale to było na zasadzie: ok, dajmy coś Kamilowi zrobić, żeby się odczepił. Zaczynaliśmy od kółka historycznego, jako delikatny wstęp o historii miasteczka. Zorganizowaliśmy parę spotkań, później pokazaliśmy film o pogromie kieleckim. Potem padł pomysł, aby stworzyć w miejskiej świetlicy literacki kącik. I pojawiły się problemy.

Jakie?

Tam miały być różne książki, ale też te niełatwe - o Zagładzie, o Jedwabnem. Miałem w planach zapraszać różnych pisarzy i świadków historii. Książki zacząłem zbierać w Internecie i akcja bardzo się rozniosła. To się mieszkańcom nie spodobało. Zadzwonili do burmistrza i poskarżyli się dyrektorce ośrodka. Powiedzieli, że bez konsultacji z nimi żadnej biblioteki nie będzie. Teraz zrobiło się na tyle gorąco, że opiekunowie świetlicy nawet nie mogą ze mną rozmawiać. Nie odbierają ode mnie telefonów.

Zobacz także: Jacek Żakowski: "Nie jestem wielkim zwolennikiem przepraszania za Marzec'68?"

Władze miasteczka podejmują jakiekolwiek inicjatywy związane z historią?

Burmistrz zajął się promocją książki historycznej, którą napisał pewien poeta z Jedwabnego. Wydźwięk jest taki, że to wszystko niemiecki spisek, a Polacy nie mordowali. Dziwi mnie, że burmistrz - człowiek, który ma władzę - może coś takiego promować. Robił wokół tej książki spotkania, na "Dniach Jedwabnego" było stoisko, gdzie sprzedawali ją po promocyjnej cenie.

Kącik miał taką prostą narrację przełamać.

Tym właśnie się kieruję: dlaczego mamy mówić, że ta jedna książka jest właściwa i pokazuje prawdę? Zgromadźmy kącik, gdzie będą różne książki. To jest podstawa, bo inaczej ludzie nie maja skąd czerpać wiedzy. To by był punkt wyjścia.

Zauważasz, żeby cokolwiek zmieniało się w podejściu do historii?

Ostatnio zauważyłem, że powoli przestaje się całkowicie negować udział Polaków. Zaczyna się mówić: zrobili to Niemcy polskimi rękoma. Jest trochę lepiej, niż kiedyś. Może dlatego, że w Jedwabnem znów pojawili się dziennikarze, ta historia zaczęła wracać. Ludzie zobaczyli, że trzeba coś z tym zrobić, a nie tylko zamiatać pod dywan. Bo to i tak wraca.

Myślisz, że w końcu książki o Zagładzie uda się w Jedwabnem umieścić?

Mam nadzieję, że tak. Próbuję wszystkich delikatnie przekonywać, że to tylko książki, nikt nie będzie kazał im ich czytać. Teraz jest bardzo dobry moment, aby coś z całym historycznym problemem zrobić. Ale nie można przy tym mieszkańców oczerniać, trzeba rozmawiać.

*Dziękuję za rozmowę. *

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (222)